Bloki budowane przez koncerny energetyczne mogą nie wystarczyć, aby branża wydobywcza przetrwała. Konieczne są też zmiany w kopalniach, m.in. cięcie zatrudnienia. Ale porozumienie w tej sprawie będzie trudno.
Świat wciąż potrzebuje węgla / Dziennik Gazeta Prawna
Notowania spółek węglowych na tle WIG / Dziennik Gazeta Prawna

Do nowych bloków w Kozienicach, Opolu i Jaworznie będzie dostarczany wyłącznie krajowy surowiec – zapowiada w rozmowie z DGP Włodzimierz Karpiński, minister skarbu. – Grupy energetyczne zawarły lub zawierają już w tej sprawie kontrakty długoterminowe. W Kozienicach nowy obiekt będzie spalał 3,5 mln ton węgla rocznie. A wszystkie budowane będą zużywać od 12 do 15 mln ton w zależności od tempa, w jakim będzie się rozwijała gospodarka – dodaje. Taka strategia jest spójna z zapowiadaną przez premiera Donalda Tuska „rehabilitacją” węgla.

Ale eksperci obawiają się, że sytuacja polskich kopalń jest już tak zła, że spora ich część nie doczeka lepszych czasów – zwłaszcza że na zakończenie inwestycji w energetyce trzeba czasu. A co wcześniej? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Ponadto pomysłom rządu jako niezgodnym z zasadami wolnego rynku może się sprzeciwić Komisja Europejska. Chyba że uda się uniknąć tej rafy. Jak? Np. sprzedając kopalnie elektrowniom – radzą górnicy.

Jednak i to nie rozwiąże wszystkich problemów. Polski surowiec jest droższy niż importowany. Większe wydatki elektrowni mogą się odbić na odbiorcach prądu.

– W dłuższym terminie polski węgiel pozostanie niekonkurencyjny i to będzie bardzo poważny problem dla rządu i gospodarki – twierdzi Witold Michałek, ekspert BCC. Udział surowca z importu w naszym rynku sięga 15 proc., jeszcze siedem lat temu było to mniej niż 5 proc. Eksperci przewidują, że trend się nie zmieni. – Będziemy musieli zamykać kopalnie. Będzie to stopniowy, ale bardzo bolesny proces, który prawdopodobnie okaże się też kosztowny dla podatników – mówi Michałek.

Górnictwo boi się węgla z importu

Na zwałach przy polskich kopalniach leży 15 mln ton węgla, na który nie ma zbytu. Średnia cena netto tony wyniosła w 2013 r. 295 zł, o 13 proc. mniej niż rok wcześniej. Teraz jest jeszcze niższa – 225 zł. Nawet po tej obniżce mamy niesprzedanego surowca za ponad 3 mld zł. A spółki węglowe – poza Bogdanką – szorują po dnie z wynikami.
Rząd próbuje podłączyć branży kroplówkę. W piątek Donald Tusk poinformował, że do Sejmu szybko trafi projekt nowelizacji ustawy o odroczeniu płatności ZUS przez Kompanię Węglową, która straciła na sprzedaży węgla w 2013 r. 1 mld zł. Zdaniem Witolda Michałka, eksperta BCC ds. gospodarki, metodę ratowania KW rząd może chcieć zastosować dla całego górnictwa. Bo problemy branży w dużym stopniu wynikają z czynników niezależnych od niej. – W Polsce węgiel wydobywa się z głębokości nawet 2 km, co podnosi koszty. A na świecie z powodu rosnącego wydobycia gazu ze złóż łupkowych, popyt na węgiel spada, a wraz z nim i ceny – wyjaśnia ekspert. Ale część problemu leży po stronie kopalń: – Chodzi o wysokie koszty związane z organizacją, zarządem, zatrudnieniem i z przywilejami.
Wysokie koszty sprawiają, że nasze kopalnie boją się węgla z zagranicy. Według PAN jeszcze w 2006 r. import węgla kamiennego do Polski stanowił 5 proc. krajowej produkcji i wynosił ponad 5 mln ton. Dzisiaj jest to już prawie 11 mln ton, czyli prawie 15 proc. Do Polski sprowadzany jest m.in. z Rosji, Ukrainy, Chile, Australii i RPA przede wszystkim węgiel energetyczny (to prawie 3/4 importu). Przed 2008 r. barierę dla importu stanowiły ograniczone możliwości przeładunkowe polskich portów. Ale dzisiaj tej przeszkody już nie ma.
Duża część importowanego węgla trafia do małych i średnich odbiorców. To dlatego podczas niedawnego kongresu EKG w Katowicach pojawił się zamysł uporządkowania rynku handlu węglem, do czego miałoby się przyczynić powołanie Polskich Składów Węglowych. – Byłaby to polska marka pomagającą spółkom krajowym. Konieczne jest przeanalizowanie kwestii przeciwdziałania nadmiernemu importowi węgla spoza Unii Europejskiej. Chodzi o to, żebyśmy mieli wiedzę, ile węgla spoza UE napływa na nasz rynek i jakiej jest jakości – apeluje wojewoda śląski Piotr Litwa.
Branża węglowa oczekuje przede wszystkim, że nadzorowane przez Skarb Państwa elektrownie będą kupować surowiec z Polski. Nadzieje wiąże z nowymi blokami, jakie stawiają koncerny energetyczne. I nie bez podstaw. Może liczyć na wsparcie resortu skarbu, który ma decydujący głos w największych firmach energetycznych.
– Mamy dziś w Polsce dobry jakościowo węgiel. Ważne, by charakteryzował się też optymalną ceną i kosztem wytworzenia. Taki surowiec oferuje dziś np. Bogdanka, która jest rentowna dzięki przeprowadzonej kilka lat temu restrukturyzacji. Podobny proces powinna przejść Kompania Węglowa. Priorytetem jest rentowność górnictwa i ochrona miejsc pracy – twierdzi minister Włodzimierz Karpiński.
– Co roku kupujemy od krajowych dostawców 6–7 mln ton węgla, z tego większość w Kompanii Węglowej. Rocznie płacimy jej ok. 2 mld zł, a po otwarciu bloku 5 i 6 w Opolu, ta kwota wzrośnie o 1 mld zł – mówi Marek Woszczyk, prezes PGE. Ale bloki w Opolu ruszą dopiero w 2018 i 2019 r.
W 2017 r. powinien działać nowy blok Enei w Kozienicach. – Rocznie kupujemy 5 mln ton, z czego 3,5 mln ton od Bogdanki. Pozostałe dostawy pochodzą z Katowickiego Holdingu Węglowego i JSW. Z węgla z importu nie korzystamy poza niewielkimi transakcjami spotowymi – zapewnia wiceprezes Enei Grzegorz Kinelski.
Katowicki Tauron w 2019 r. ma uruchomić blok w Jaworznie. Dzisiaj 35 proc. dostaw węgla zapewnia koncernowi spółka Tauron Wydobycie (przejęła w ubiegłym roku dwie kopalnie). Ale większość dostaw dla Tauronu to węgiel z KW, a także z KHW i JSW.
Zdaniem ekspertów problem polega na tym, że nie wiadomo, czy polskie kopalnie doczekają efektów dzisiejszych inwestycji w branży energetycznej.
– Sytuacja, z jaką mieliśmy do czynienia przez ostatnie lata, gdzie średni koszt jednostkowy wydobycia tony węgla rósł co roku o blisko 8 proc., jest na dłuższą metę nie do utrzymania – mówi Oktawian Zając, ekspert ds. górnictwa z firmy konsultingowej Boston Consulting Group.
Według niego wysiłki poszczególnych firm musiałyby polegać na poprawie efektywności, co można osiągnąć, lepiej wykorzystując czas pracy ludzi i drogiego sprzętu znajdującego się pod ziemią oraz mądrzej inwestując.
– Tego typu działania mogą wiele dać, jednak w obecnej sytuacji nie wystarczą, ponieważ stan sektora jest fatalny. Potrzeba także działań strategicznych, dotyczących całej branży – dodaje Zając. A że ponad połowa kosztów w polskim górnictwie to koszty osobowe, konieczne jest porozumienie w tym obszarze. – Takie porozumienie wszystkich stron: właściciela, zarządów spółek i przedstawicieli związków z powodu rozbieżności krótkoterminowych interesów będzie bardzo trudne – podsumowuje specjalista z BCG.
Nowy prezes Kompanii Węglowej Mirosław Taras apelował w Katowicach: – Bez zmiany układów zbiorowych pracy firmy górnicze mają związane ręce. Elastyczność systemów wynagradzania powinna być dostępnym elementem manewrowania kosztami.
– Związki zawodowe również muszą dać przyzwolenie na zmiany. Może bowiem dojść do tego, że związki dalej będą pilnować przywilejów, ale za chwilę może się okazać, że nie ma płatnika tych przywilejów – podkreśla Jarosław Zagórowski z JSW.
Polska, choć posiada największe w Europie zasoby węgla kamiennego, nie ma wpływu na globalne trendy. A to od nich w dużej mierze zależy kondycja naszych kopalń. – Polskie górnictwo powinno się modlić, żeby Chińczycy budowali u siebie jak najwięcej bloków węglowych. Bo jeśli dotychczasowy popyt z Azji spadnie, to automatycznie polecą też ceny na światowych rynkach. A wtedy polskie górnictwo może zacząć się zwijać – uważają w branży.

Spółki zawodzą inwestorów

Giełdowy kurs Jastrzębskiej Spółki Węglowej spadł w ciągu roku o 44 proc. Małym pocieszeniem jest fakt, że kurs notowanego na GPW koncernu NWR, który jest właścicielem czeskich kopalń OKD, obniżył się jeszcze bardziej, bo o ponad 75 proc. Akcje Lubelskiego Węgla Bogdanki są co prawda obecnie nieco droższe niż rok wcześniej – kurs wzrósł o blisko 5 proc. – ale w tym samym czasie indeks WIG urósł o ponad 13 proc. (dwie pozostałe górnicze grupy – Katowicki Holding Węglowy oraz Kompania Węglowa – nie są notowane na warszawskiej giełdzie).
Notowania akcji węglowych firm potwierdzają powszechną opinię, że stan polskiej branży górniczej jest fatalny.
Wskazują na to także wyniki finansowe spółek. Przychody JSW w I kwartale tego roku wyniosły 1,66 mld zł i były o niemal jedną czwartą niższe niż rok wcześniej. Grupa zamknęła kwartał stratą sięgającą 90 mln zł, podczas gdy przed rokiem mogła się pochwalić 145 mln zł czystego zysku. O tym, że JSW jest w kiepskiej sytuacji, świadczy także to, że zarząd firmy zapowiedział redukcję planów inwestycyjnych. Średnie roczne nakłady na inwestycje w JSW mogą być niższe niż 2 mld zł, a nawet 1,8 mld zł. To oznacza, że spółka wyda na rozwój nawet o 1,15 mld zł mniej, niż zakładała.

Zarząd, jak zapowiada Robert Kozłowski, wiceprezes ds. ekonomicznych, nie zakłada na razie zmiany polityki dywidendowej. Jednak jeśli obecne negatywne trendy w branży będą trwały, a ceny węgla nadal leciały w dół, JSW może w ogóle nie wypracować zysku, wobec tego i tak żadnej dywidendy nie wypłaci.

LW Bogdanka to spółka w lepszej kondycji, jednak i na jej wynikach odcisnęły się problemy sektora. Kopalnia pracuje intensywniej, o czym świadczy to, że jej przychody w I kwartale 2013 r. mimo spadku cen węgla były o 10 proc. wyższe niż rok temu. Jednocześnie jednak skonsolidowany zysk spółki skurczył się także o 10 proc. w stosunku do wyniku, jaki Bogdanka wypracowała rok wcześniej.