Żeby wywołać totalny chaos w polskiej polityce, nie jest potrzebne trzęsienie ziemi. Wystarczy kartka papieru. Histeria, nakręcona wokół gazowego memorandum przez część polityków i komentatorów, nie przyniesie żadnych pozytywnych efektów, a jedyny jej przypuszczalny efekt to pogorszenie wizerunku Polski w Europie. Czy można nas bowiem uważać za wiarygodnego partnera w kwestiach bezpieczeństwa energetycznego, skoro sami nie wiemy, do czego dążymy?
W sprawie memorandum padło wiele najostrzejszych określeń. Mówiono o zdradzie interesów narodowych, ciosie w plecy Ukrainy, uzależnianiu Polski od Rosji. Osoba, która nie wiedziałaby, o co toczy się spór, z wypowiedzi polityków opozycji mogłaby odnieść wrażenie, że oto podpisano dokument oddający polską politykę gazową w dzierżawę Putinowi.
Spróbujmy bez emocji przyjrzeć się całej sprawie. Czym jest owo memorandum, które dla posłów opozycji urosło do rangi nowego aktu konfederacji targowickiej? To, jak słusznie podkreślają niektórzy eksperci, niskiej rangi dokument techniczny. Żadna wiążąca deklaracja, żadne przygotowanie do realizacji inwestycji, ale po prostu informacja, że zostanie sprawdzona zasadność projektu Jamał II. Faktycznie taki dokument jest pierwszym krokiem do dyskusji o celowości i opłacalności określonego przedsięwzięcia. Mówiąc kolokwialnie, to jak deklaracja złożona agentowi nieruchomości, że chętnie zapoznamy się z ofertami domów pod Warszawą. Od wyrażenia takiego zainteresowania do podpisania umowy kupna domu jest niezmiernie daleko.
Trudno się dziwić, że opozycja wykorzystała nadarzający się pretekst do uderzenia w rząd. Spóźniona i niespójna reakcja polityków koalicji na medialne doniesienia na pewno wpłynęła na eskalację histerii związanej z memorandum. Chociaż cała afera wybuchła w piątek, na konkrety ze strony premiera musieliśmy poczekać do wtorku. Te kilka dni wykorzystane zostały do podgrzewania temperatury. W efekcie musimy gasić pożar, który sami wywołaliśmy. Jeśli celem Rosjan było wywołanie burzy na kilka dni przed 10 kwietnia, to nie mogli liczyć na lepszą realizację scenariusza.
O wiele bardziej niepokojące od tego, jaki będzie bilans całego zamieszania wewnątrz kraju, są koszty, jakie poniesie Polska na forum międzynarodowym. To, co się dzieje wokół nieszczęsnego dokumentu, przypomina bowiem komedię omyłek. Chaos informacyjny może zdarzyć się wszędzie, jednak nie wszędzie politycy i urzędnicy z uporem godnym lepszej sprawy dbają, by odsłaniać go w najdrobniejszych detalach przed opinią publiczną. Historia (a raczej histeria) z memorandum spowoduje zapewne, że na Zachodzie zaczną zadawać sensowne w tym kontekście pytanie: o co chodzi w końcu Polakom? Najpierw rozdzierali szaty, że Rosja z Niemcami poza ich udziałem puści gazową rurę po dnie Bałtyku, co zda Polskę na łaskę i niełaskę wschodniego sąsiada. Teraz, gdy pada propozycja budowy drugiej nitki Jamału przez polskie terytorium, okazuje się, że to również jest próba poddania Polski gazowemu dyktatowi Rosji. Co więc będzie rozwiązaniem satysfakcjonującym dla Polski? Rezygnacja przez Rosję z produkcji i dostaw gazu? W takim kontekście rosyjskie argumenty, że wielkoduszne propozycje są przez Polaków odrzucane z powodu ich rusofobii, znajdą niestety w państwach UE więcej zwolenników.
Dywersyfikacja źródeł gazu i kierunków dostaw to postulat jak najbardziej słuszny. Jednak żeby go skutecznie zrealizować – w kontekście unijnej polityki energetycznej – trzeba czegoś więcej niż dobrych chęci. Trzeba i trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość, i dyplomacji. Być może Jamał II jest, jak podkreśla część ekspertów, projektem, który z przyczyn obiektywnych nie ma szans na realizację. Być może dogłębna analiza faktycznie pokazałaby, że przedsięwzięcie będzie stało w sprzeczności z żywotnymi interesami Polski. Wówczas, operując konkretnymi argumentami i wyliczeniami, moglibyśmy skutecznie polemizować z rosyjskimi tezami o Polsce, która odrzuca przyjazną dłoń wielkiego sąsiada. Nacisk części polityków opozycji, by memorandum uznać za akt narodowej zdrady, to nacisk, by potwierdzić, że Polska nie jest przewidywalnym partnerem. Czy w taki sposób mamy przekonać Unię do naszych argumentów w sferze bezpieczeństwa energetycznego?