Politycy powracający ze szczytów unijnych na ogół ogłaszają sukces negocjacyjny w swoich stolicach. W kwestii neutralności klimatycznej rząd też ogłasza sukces, bo dostęp do połowy środków Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (FST) nie jest uzależniony od zobowiązania do osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 r. na poziomie krajowym, ale unijnym. A przecież Polska w grudniu nie sprzeciwiła się celowi całej Unii, a jedynie powiedziała, że będzie go realizować w swoim tempie. Retorycznie się zgadza, ale czy naprawdę wygraliśmy na tym szczycie?

Znacząco zmniejszyły się bowiem środki całego FST względem propozycji Komisji Europejskiej, która pod koniec maja zaproponowała dołożenie do niego 30 mld euro z nowego funduszu odnowy gospodarczej po COVID-19. W sumie na budowanie nowych miejsc pracy w regionach górniczych Polska miałaby otrzymać przy takiej wysokości funduszu 8 mld euro. Jednak w efekcie ustaleń przywódców na szczycie „dokładka” do funduszu zmniejszyła się do 10 mld euro. Choć na tym etapie nie wiadomo jeszcze, czy i jak wpłynie to na pulę dla Polski, to pojawiają się szacunki mówiące o 3–4 mld euro straty.
Czy gdyby z kręgów rządowych przed szczytem nie płynęły sygnały, że Warszawa nie poprze neutralności klimatycznej do 2050 r., kwota funduszu nie zostałaby zredukowana – tego nie wiemy. Ale raczej te sygnały nie pomogły. Przywódcy pozostałych państw mogli przecież dojść do wniosku: po co tak duży fundusz na cel, którego nie chce realizować jego główny beneficjent?
Udzielając się przed szczytem w kwestii neutralności klimatycznej i obrony węgla rządowy koalicjant, Solidarna Polska, mógł wyświadczyć niedźwiedzią przysługę. Bo dziś żadne zapisy w dokumentach unijnych nie spowodują, że inwestorzy i instytucje finansowe polubią węgiel. Nasi rozmówcy wskazują też, że nawet jeśli w dokumentach ze szczytu nie ma zapisu o krajowym zobowiązaniu do realizacji celu neutralności klimatycznej do 2050 r., to późniejsza unijna legislacja tak obuduje te środki, że nie da się ich wydawać bez realizowania tego celu. Już we wnioskach ze szczytu zapisano, że 30 proc. wydatków z budżetu unijnego i funduszu odnowy ma być przeznaczone na działania związane z ochroną klimatu.
I tu nie chodzi już o unijną politykę, rynek wsiadł do klimatycznego pociągu i sam przyspiesza – już nic nie odwróci tego trendu. Niedawno szef największego producenta prądu, PGE, Wojciech Dąbrowski powiedział w wywiadzie dla DGP, że bez zdecydowanych kroków jego spółce najdalej za dwa lata grozi upadłość. Spółkom energetycznym obciążonym blokami węglowymi albo kopalniami coraz trudniej zdobyć finansowanie na nowe projekty, a gdy stan „zawęglowienia” przekracza pewien poziom, stają się one dla banków toksyczne. I nie tylko PGE w takiej sytuacji grozi upadłość – w nieoficjalnych rozmowach przyznają to też przedstawiciele rządu. Dlatego kopalnie i bloki węglowe mają być wydzielone ze spółek energetycznych, ale branża wciąż czeka na koncepcję Ministerstwa Aktywów Węglowych w tej sprawie.
Odpowiadając na to zniecierpliwienie, resort opublikował niedawno komunikat, w którym zapewnił, że strategia transformacji energetyki zostanie przedstawiona niebawem. „Ważnym jej elementem będą nie tylko konsultacje społeczne, ale również ustalenia z Komisją Europejską oraz przeprowadzenie procesu legislacyjnego” – czytamy. Jak zapewnia ministerstwo, przyjęcie strategii określi nie tylko model energetyki na najbliższe dziesięciolecia, ale „stworzy perspektywę funkcjonowania górnictwa węgla kamiennego i brunatnego”.