Odzyskanie od Rosjan 1,5 mld dol. nadpłaty za gaz nie wydarzy się automatycznie. PGNiG musi się szykować do walki o pieniądze
Sąd arbitrażowy w Sztokholmie po pięciu latach postępowania uznał, że ceny, po jakich od listopada 2014 r. Polska kupowała rosyjski gaz, były zawyżone.
– A to oznacza, że retroaktywnie możemy domagać się od Gazpromu zwrotu nadpłaconych środków – mówił w poniedziałek prezes PGNiG Jerzy Kwieciński. Jednak wyrok to nie nakaz zapłaty i jak przyznał szef gazowej spółki, ta musi teraz formalnie zażądać należnych jest 1,5 mld dol. (ok. 6,2 mld zł). To suma, jaką polska strona wyliczyła na podstawie wyroku i nowej formuły cenowej.
Ten mechanizm ustalania ceny ma powodować, że będzie ona znacząco powiązana z cenami gazu na rynku europejskim, dotychczas zaś była silnie skorelowana z cenami ropy. To nie odzwierciedlało tego, co realnie działo się na rynku gazu.
Teraz – jak zapewniał Kwieciński – koszt pozyskania paliwa jest znacznie bardziej rynkowy i zbliżony do ceny, po jakiej PGNiG sprzedaje gaz swoim odbiorcom.
Prezes pytany, czy w takiej sytuacji spółka zamierza po korzystnym wyroku obniżyć rachunki, zaznaczył, że klienci już teraz płacili ceny rynkowe, a straty wynikające z niekorzystnej formuły w kontrakcie z Rosjanami ponosił PGNiG. Na pewno wyrok przyczyni się do poprawy sytuacji finansowej spółki.
– Środki, które odzyskamy od Gazpromu, planujemy przeznaczyć m.in. na zakup nowych złóż. Będziemy również inwestować w nowe obszary biznesowe związane z integracją krajowego rynku ciepła i rozwojem systemu zeroemisyjnych źródeł energii – wymienił Kwieciński.
Według naszych rozmówców, nie należy się jednak spodziewać, że rosyjski monopolista grzecznie przeleje pieniądze na konto PGNiG. Gazprom w sytuacji nadszarpniętych przez epidemię koronowirusa przychodów i problemów z realizacją projektu Nord Stream 2 (bałtyckiej rury z Rosji do Niemiec) może nie spieszyć się ze spłacaniem Polski. Szczególnie, że Warszawa nie ma karty przetargowej, jaką miała Ukraina (potrzebny Gazpromowi tranzyt do Europy), która z wielkim trudem wywalczyła należną kwotę.
Gazprom spłacił 2,92 mld dol. zasądzone wobec ukraińskiego Naftohazu w ramach arbitraży zakończonych w latach 2017–2018. Jeden wyrok dotyczył dostaw gazu, a drugi jego przesyłu. Rosyjski koncern zrobił to w ramach pakietowej ugody dotyczącej tranzytu gazu przez terytorium naszego wschodniego sąsiada. Stało się to po wielu bataliach prawnych i po tym, gdy Naftohaz wszczął postępowania egzekucyjne wobec aktywów Gazpromu w Szwajcarii, Luksemburgu, Holandii i Wielkiej Brytanii. Rosyjski koncern ma w Europie m.in. spółki handlowe. Ponadto w Szwajcarii zarejestrowany jest podmiot realizujący inwestycję Nord Stream 2.
– Taktyka zajmowania aktywów, jak pokazuje przykład ukraiński, może być skuteczna, ale trzeba zaczekać na pierwszą reakcję Gazpromu – mówi DGP były prezes PGNiG Piotr Woźniak. Jego zdanie można należność potrącać z każdej bieżącej płatności za pozostałe dostawy gazu w ramach kontraktu jamalskiego, ale trzeba to odpowiednio zabezpieczyć prawnie. W ocenie Woźniaka założenie, iż te dostawy będą wówczas nieprzerwane, jest jednak ryzykowne. Dodał, że dotychczasowa praktyka Gazpromu pokazuje, że przy tego typu okazjach próbuje uzyskać jakieś ustępstwa, np. dopuszczenie do inwestycji gazowych w danym kraju czy kolejny kontrakt. Jego zdaniem kolejna umowa na zakup paliwa byłby jednak obciążona bardzo dużym ryzykiem, nawet gdyby cena była kusząca.
Obecny prezes PGNiG Jerzy Kwieciński zapewniał, że kierowana przez niego spółka będzie kontynuowała działania mające na celu pełną dywersyfikację dostaw gazu i „pełne uniezależnienie się od gazu rosyjskiego”. Po zakończeniu kontraktu jamalskiego Polska będzie potrzebować dodatkowych dostaw. Planujemy je uzyskać z szelfu norweskiego za pośrednictwem Baltic Pipe, a dodatkowo są też już zawarte kontrakty na dostawy LNG m.in. z USA.
– Do zaopatrzenia rynku od 2023 r. wystarczają zawarte kontrakty na gaz skroplony i dostawy z szelfu norweskiego – uważa Piotr Woźniak.