- Nord Stream 2 nie może zostać wyłączony spod dyrektywy gazowej. Jeśli ktoś uważa, że UE przymknie oko na obchodzenie prawa, to może się srodze przeliczyć - mówi w wywiadzie dla DGP Jerzy Buzek, były premier, europoseł PO, sprawozdawca dyrektywy gazowej w PE.
Czy spodziewał się pan takiego obrotu sprawy w Bundestagu, który wybił zęby dyrektywie gazowej?
Dobrze, że wszyscy obserwujemy starannie i z napięciem wdrażanie dyrektywy w UE, a zwłaszcza w Niemczech, i reagujemy w przypadku jakichkolwiek wątpliwości. Jako sprawozdawca tej dyrektywy w Parlamencie Europejskim sądzę, że ma się ona – odpukać – całkiem nieźle, nawet jeśli rzeczywiście znów sporo wokół niej zamieszania, również medialnego. To zamieszanie dotyczy jednak – tak naprawdę – nie tyle samej dyrektywy, ile kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2 z Rosji do Niemiec, który obejmuje ona prawem UE.
Ale jedno jest z drugim powiązane.
W środę Bundestag przyjął ustawę, która wdraża tę dyrektywę w Niemczech. W tekście uzasadnienia ustawy – zupełnie niepotrzebnie – znalazło się sformułowanie, które zdaniem niektórych mogłoby być może stanowić pewną furtkę do wyłączenia spod unijnych przepisów NS2. A przypomnę, że na żadne takie wyłączenie ta inwestycja absolutnie liczyć nie może, bo nie była ukończona przed 23 maja 2019 r., gdy nowa dyrektywa wchodziła w życie. Dobra wiadomość jest jednak taka, że to uzasadnienie ma się zupełnie nijak do tekstu samej ustawy przyjętej przez Bundestag, która wiernie odzwierciedla zapisy naszej dyrektywy. Potwierdzają to prawnicy Komisji Europejskiej, z którą jestem w kontakcie na bieżąco.
Czyli „zęby są wciąż całe”?
Zębów nikt nikomu nie wybił, choć sięgnięto po kij bejsbolowy. Nie do końca jasne jest jednak, czy chodzi faktycznie o zrobienie komuś krzywdy, czy raczej tylko o prężenie muskułów i próby straszenia z pełną świadomością, że na łamanie prawa zgody Unii Europejskiej nigdy nie będzie.
Co może z tym zrobić UE? Czy rząd polski ma jakieś ruchy?
Zapewniam, że UE niezwykle uważnie przygląda się tej sprawie. I jeśli ktoś liczy, że nowy Parlament Europejski albo nowa Komisja Europejska, pod przewodnictwem Niemki Ursuli von der Leyen, przymknie oko na jakąkolwiek próbę obchodzenia prawa przez Nord Stream 2, to może się srodze przeliczyć. Rozmawiałem o tym w czwartek w moim biurze z nową komisarz ds. energii, Estonką Kadri Simson. Nieprzypadkowo zresztą w trakcie jej wysłuchania w PE pytanie o NS2 padało kilkukrotnie z ust europosłów – różnych narodowości i z różnych grup politycznych. Przekaz był prosty: ta inwestycja nadal bardzo nam się nie podoba.
Do kogo należy zatem następny ruch?
Pamiętajmy, że głosowanie w Bundestagu nie kończy sprawy, wręcz przeciwnie – zaczyna się najważniejszy etap: wdrażanie tych przepisów przez Bundesnetzagentur, czyli niemieckiego regulatora. Jeśli Komisja Europejska będzie tu miała jakiekolwiek zastrzeżenia, może natychmiast rozpocząć procedurę o naruszenie prawa unijnego i skierować sprawę do Trybunału Sprawiedliwości UE. Tego samego trybunału, który całkiem niedawno, we wrześniu, wydał już decyzję mocno niekorzystną dla niemieckiego regulatora, konsorcjum Nord Stream 1 i jego lądowej odnogi – gazociągu OPAL.
Unijna dyrektywa w czasie prac legislacyjnych została na skutek zabiegów Niemiec ograniczona do części gazociągu znajdującej się na wodach terytorialnych. Teraz w swoich przepisach krajowych Berlin może chcieć wyłączyć spod dyrektywy tę część zbudowaną przed wejściem w życie nowych przepisów. W pana ocenie Niemcy od początku mieli plan i go realizowali?
Chciałbym przede wszystkim podkreślić raz jeszcze sprawę kluczową: Nord Stream 2 nie tylko nie był ukończony w maju, w momencie wchodzenia w życie dyrektywy gazowej, ale nadal nie jest gotowy! Co więcej – formalnie wciąż nie ma jeszcze ostatecznej decyzji co do trasy jego przebiegu. Dania wydała, co prawda, 30 października ostatnią brakującą zgodę, ale nie upłynęły jeszcze cztery tygodnie, w trakcie których można to zakwestionować. A dyrektywa nie pozostawia żadnych wątpliwości: o derogację może ubiegać się nie jakiś kawałek rury, biegnący w bliżej nieokreślonym kierunku, a wyłącznie – ukończony w całości gazociąg, w pełni gotowy do eksploatacji komercyjnej przed 23 maja 2019 r. Tego warunku NS2 nie spełnia i spełnić nie może.
A wracając do pani pytania: jeszcze zanim 17 kwietnia podpisaliśmy dyrektywę, NS2 12 kwietnia wysłał list do przewodniczącego KE, Jeana-Claude’a Junckera, grożąc w nim UE sądem w związku z tymi przepisami. To było absolutnie niebywałe zachowanie. Groźbę spełnili, kierując dyrektywę do Trybunału Sprawiedliwości z żądaniem anulowania jej. Zwrócili się ponadto do sądu arbitrażowego, twierdząc, że dyrektywa narusza zasady Europejskiej Karty Energetycznej. Czy naprawdę robiliby to wszystko, gdyby faktycznie mieli od dawna już plan łatwego obejścia nowego prawa takim czy innym trikiem?
Co dokończenie budowy Nord Stream 2 oznacza dla Polski? Jak bardzo ucierpi nasze bezpieczeństwo energetyczne?
Ucierpi, niestety, na pewno, ale paradoksalnie – nie tak bardzo, jak gdy powstawał Nord Stream 1. Byliśmy wtedy całkowicie uzależnieni od dostaw gazu z Rosji, słabo połączeni interkonektorami z innymi krajami, bez terminala LNG w Świnoujściu czy powstającego właśnie Baltic Pipe z gazem z Norwegii; nie było unijnego rozporządzenia o bezpieczeństwie dostaw gazu, trudno było liczyć na solidarność w przypadku jakiegokolwiek kryzysu dostaw. Dzisiaj to wszystko mamy, bo wyciągnęliśmy odpowiednie wnioski – jako Polska i jako Unia Europejska.