Zapewnienie ciągłości dostaw paliw przy jednoczesnym ograniczeniu uzależnienia od ich importu będzie dużym wyzwaniem.
Główne nośniki, na których bazuje polska energetyka, to ropa, gaz i węgiel. Jak podało w środę PGNiG, import gazu z Rosji od stycznia do sierpnia był o 7 proc. większy niż rok wcześniej. O ponad połowę wzrósł z kolei import skroplonego surowca za pośrednictwem terminala LNG w Świnoujściu. To wszystko jest efektem dużego popytu krajowego.

Odchodzimy od Rosji i...

Polska, która jest największym w UE i drugim co do wielkości w Europie (po Rosji) producentem węgla kamiennego, coraz bardziej uzależnia się od tego paliwa z zagranicy / Dziennik Gazeta Prawna
„Konsumpcja” gazu w Polsce wzrosła z 15 mld m sześc. w 2015 r. do 17,8 mld m sześc. w roku 2017. Według PGNiG to najbardziej dynamiczny skok w historii polskiego rynku i jeden z najwyższych w Europie. Jednocześnie koncern zapewnia o ciągłych wysiłkach na rzecz dywersyfikacji źródeł, z których Polska czerpie błękitne paliwo.
„Po 2022 r. głównym kierunkiem dostaw będzie Norwegia z wykorzystaniem gazociągu Baltic Pipe, którego przepustowość wyniesie 10 mld m sześc. rocznie. PGNiG będzie wydobywało na własnych koncesjach na Szelfie Norweskim co najmniej 2,5 mld m sześc. gazu. Już teraz z powodzeniem zwiększamy dywersyfikację importu za pomocą dostaw surowca skroplonego. Poprzez Terminal LNG sprowadzamy go do Polski z Kataru, Norwegii i USA. W I półroczu dostawy LNG stanowiły 18 proc. całego importu grupy PGNiG. Dostawy z Norwegii i surowca skroplonego odbywają się na rynkowych warunkach cenowych, co wspiera naszą strategię zapewnienia odbiorcom w Polsce paliwa na konkurencyjnych warunkach” – napisało biuro prasowe PGNiG w odpowiedzi na pytania DGP.
Przedstawiciele spółki zaznaczyli, że stawiają również na rozwój wydobycia krajowego, ponieważ gaz z własnych zasobów jest najtańszym i najpewniejszym surowcem.
Polska prowadzi też wysiłki na rzecz dywersyfikacji źródeł zaopatrzenia w ropę. Ze względu na brak własnych istotnych złóż jesteśmy skazani na import. A ceny paliw w ostatnich miesiącach rosną, bez większych perspektyw na korektę. Baryłka ropy Brent kosztuje już ponad 84 dol., a ceny tej z USA sięgają 75 dol. za baryłkę. Tak drogo nie było od jesieni 2014 r.
Bezpieczeństwu dostaw sprzyja to, że PKN Orlen jest właścicielem rafinerii odpowiadających za zaopatrzenie w paliwa zarówno Litwy, Polski, jak i Czech. Koncern deklaruje, że dzięki planowanemu na przyszły rok przejęciu Lotosu możliwe będzie dalsze rozwijanie działalności na skalę międzynarodową.

...stawiamy na Rosję

Jeśli chodzi o źródła, z których Polska czerpie energię elektryczną, to podstawą tu jest – i jeszcze przez długie lata ma być – węgiel. W 2050 r. jego udział w strukturze wytwarzania paliw ma wynieść 50 proc. (dziś to prawie 80 proc.). Nie ma decyzji o tym, czy mamy w ogóle budować elektrownię atomową, czy (a może i) morskie farmy wiatrowe na Bałtyku. Są za to zapewnienia, że w Ostrołęce powstanie kolejny wielki blok na węgiel o mocy 1000 MW. To wszystko zbiega się ze wzrostem importu surowca. Bo własnego mamy coraz mniej.
W ostatnich czterech latach z mapy kopalń zniknęło sporo zakładów. W czasach rządów PO–PSL: Kazimierz-Juliusz, Centrum i Boże Dary. Za PiS: Anna, Makoszowy, pół kopalni Brzeszcze, Jas-Mos, Krupiński, Śląsk i Wieczorek. Na liście kopalń do zamknięcia są jeszcze Sośnica i Rydułtowy, choć w ich sprawie nie zapadły jeszcze ostateczne decyzje. Do 2020 r. pracę zakończą też Piekary. Bo skończyły się tam dostępne zasoby.
Ale jest jeszcze jedna przyczyna rosnącego importu. Nasz główny producent węgla energetycznego (bo jego importujemy najwięcej), czyli Polska Grupa Górnicza, w którą m.in. energetyka wpompowała już ponad 3 mld zł, nie inwestuje tak, by wydobycie mogło znacząco wzrosnąć. Z kolei lubelska Bogdanka z grupy Enea została przystopowana w rozwoju, by nie zagrażać Śląskowi i dziś fedruje rocznie nieco ponad 9 mln ton, choć mogłoby to być o ok. 2 mln ton więcej.
Kilka miesięcy temu szacowaliśmy w DGP, że tegoroczny import węgla kamiennego do Polski może sięgnąć 17 mln ton i pobić rekord 15 mln ton z 2011 r. (wtedy na zwałach leżał nasz niechciany węgiel, dziś go nie ma). Jednak biorąc pod uwagę najnowsze dane Eurostatu, zagraniczne zakupy czarnego złota, w zależności od tego, jaka będzie pogoda (ciepły wrzesień opóźnił sezon grzewczy), mogą sięgnąć nawet 18–19 mln ton.
Ponad 70 proc. węgla, który przyjeżdża do nas z zagranicy, pochodzi z Rosji. Tej samej, od której gazu mamy się stopniowo uniezależniać aż do momentu uruchomienia Baltic Pipe.
O ile dotychczas (przynajmniej do czasu budowy Gazoportu w Świnoujściu) byliśmy niejako skazani na rosyjskie dostawy błękitnego paliwa, o tyle w przypadku węgla wybór kierunków jest o wiele większy. Rosja wygrywa, bo jest najtańsza. Przy tym jej węgiel wbrew obiegowym opiniom jest dobrej jakości. Ma np. mniej siarki niż nasz, przez co jest bardzo pożądanym towarem w ciepłownictwie.

Będzie niezły kocioł

Import czarnego złota może rosnąć z jeszcze jednego powodu. Od roku obowiązuje rozporządzenie o kotłach klasy V, czyli najwyższej jakości. Ma ono doprowadzić do wymiany kopciuchów. Ale czystsze kotły to wymagające urządzenia. A nasze kopalnie nie mają odpowiedniej ilości węgla do nich. Gdy dojdzie do pełnej wymiany, na krajowym rynku będzie brakować nawet kilku milionów ton paliwa w skali roku.
Rząd powtarza, że nie możemy odchodzić od energetyki węglowej właśnie dlatego, że mamy własny surowiec będący gwarancją bezpieczeństwa energetycznego kraju (Polska jest jego największym w UE i drugim w Europie producentem). Tymczasem za chwilę może się okazać, że gwarantem tego bezpieczeństwa są zagraniczni dostawcy, a przede wszystkim Rosja. Ta sama, od której właśnie ze względu na bezpieczeństwo dostaw chcemy się uniezależniać gazowo. Zaczyna to trochę przypominać energetyczne błędne koło.