W Polsce nie myśli się o tym, że jeżeli nie dotrze się do unijnych decydentów ze swoimi argumentami, to przeciwnicy dotrą z własnymi.
/>
Do dziś (13 kwietnia) miały się zakończyć unijne prace nad sprawozdaniem rewizji dyrektywy CVD (Clean Vehicles Directive) w sprawie promowania energooszczędnych pojazdów transportu drogowego. Kiedy kilka tygodni temu – gdy negocjacje weszły w decydującą fazę, do Brukseli zjechali wszyscy, którzy chcą ugrać w tej sprawie jak najwięcej dla siebie – w Warszawie odbywał się kongres na identyczny temat. Więc „nasi wszyscy” byli tu. A nie tam. – Gdy przedstawiciele Zachodu, w tym Brytyjczycy, którzy szykują się przecież do wyjścia z Unii, spotykają się z Komisją Europejską, sprawozdawcami, sprawozdawcami cieniami, prezydencją i kim się tylko da, my z samozadowoleniem debatujemy ze sobą u siebie – mówi jeden z naszych brukselskich rozmówców.
I nieważne, że w tzw. czystym transporcie publicznym jesteśmy liderem (tak wynika z marcowego raportu „Paliwa alternatywne w komunikacji miejskiej” opracowanego przez Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych oraz Izbę Gospodarczą Komunikacji Miejskiej), a Solaris jest jednym z najważniejszych graczy na tym rynku. Projekt zaproponowany przez KE narzuca państwom członkowskim określone udziały „zielonych” aut w przetargach publicznych na zakup czy leasing pojazdów i określone udziały takich maszyn w usługach podlegających przetargom publicznym. Dyrektywa będzie obowiązywała także po 2023 r., kiedy możemy spodziewać się znacząco mniejszego wsparcia z funduszy strukturalnych UE, które mają duży wpływ na pozycję Polski w czystym transporcie.
– Ocena naszego lobbingu w kwestiach energetycznych nie jest jednoznaczna, bo w dużej mierze zależy od strategii rządu. Spółki Skarbu Państwa są obecne w Brukseli i działają sprawnie, lecz jeśli dostaną niemożliwe do zrealizowania zadanie, nie będzie sukcesu – mówi DGP europoseł Andrzej Grzyb, który jest sprawozdawcą dyrektywy o wspieraniu czystych pojazdów. – Z drugiej strony brakuje lobbingu prywatnego. Choć nasze firmy i stowarzyszenia mają dobrze sprecyzowane własne potrzeby, to działają głównie w Polsce, a Brukselę oddają ośrodkom rządowym. Zachodnia konkurencja w tym czasie jest obecna na każdym etapie powstawania prawa europejskiego – przyznaje.
Zdaniem jednego z naszych rozmówców, w przypadku CVD nieobecność naszych przedstawicieli czy lobbystów w decydującej fazie przygotowywania dyrektywy nie była gapiostwem ani zaniechaniem. – Popieraliśmy stanowisko KE, bo restrykcyjne zapisy dotyczące transportu są nam na rękę. Nie było tu więc jakiejkolwiek potrzeby hamowania procesu, jak w przypadku choćby rewizji dyrektywy ETS (unijny system handlu prawami do emisji CO2), która bije nas po kieszeni i może sprawić, że nasza gospodarka straci konkurencyjność – tłumaczy. – Były próby łagodzenia stanowiska, na zaostrzenie nie było szans i wypracowany został racjonalny kompromis – ocenia.
Paweł Smoleń, szef rady nadzorczej think tanku Forum Energii, były prezydent Euracoal (europejskie stowarzyszenie producentów węgla kamiennego i brunatnego, które broni węgla w UE), stawia sprawę ostrzej: – Powinniśmy mieć więcej specjalistów ponad politycznymi podziałami, chociażby w dyrektoriatach. Bo my jeździmy do Brukseli głównie na doraźne negocjacje, podczas gdy inne kraje mają ludzi na miejscu do pilnowania swoich interesów.
Sprawa CVD nie jest jedynym przypadkiem naszych lobbingowych niedociągnięć.
Jest nas za mało
Jak wynika z rejestru prowadzonego przez KE – lobbing w UE prowadzi 225 polskich podmiotów, z czego tylko 20 ma biuro w Brukseli. Belgia, która wiedzie prym w tym zestawieniu, ma zarejestrowanych ponad 2100 podmiotów. Niemcy – drugie państwo w kolejności – ma prawie 1500 lobbystów w UE, z czego 307 ma biura w Brukseli. Trzecia jest Wielka Brytania z 1150 zarejestrowanymi podmiotami, z czego 170 działa na stałe w stolicy Wspólnoty. Obecność Polski w Brukseli wygląda na tym tle dość skromnie.
Były lobbysta działający w Brukseli Łukasz Jachowicz uważa, że nasi przedsiębiorcy wciąż nie zdają sobie sprawy z tego, że – by ich głos został usłyszany – muszą dostarczyć informacje decydentom. Jachowicz karierę zaczynał 10 lat temu jako asystent jednego z europarlamentarzystów, był więc pierwszym punktem kontaktu dla lobbystów chcących dotrzeć do deputowanego. – Przez kilka miesięcy przyszło do mnie co najwyżej dwóch polskich lobbystów, a lobbystów z innych krajów mieliśmy prawie co drugi dzień. Tak było dekadę temu, ale od tamtego momentu niewiele się zmieniło – dodaje.
Polscy biznesmeni są przekonani, że nikt ich nie wysłucha, albo w ogóle nie myślą o polityce jako o czymś, na co mają wpływ. – Nawet wolą, by polityka na nich żadnego wpływu nie miała – podkreśla Jachowicz. A jest odwrotnie. – Urzędnicy w Brukseli lubią, gdy lobbyści do nich przychodzą, bo w ten sposób dostarczają im informacji – mówi. W Polsce nie myśli się też o tym, przekonuje, że jeżeli nie dotrze się do nich ze swoimi argumentami, to przeciwnicy dotrą z własnymi. Dlatego Dania zdecydowała się jako pierwsza utworzyć narodowe biuro lobbingowe (Cabinet DN) w stolicy Wspólnoty. Podobne agencje mają już m.in. Wielka Brytania, Irlandia czy Włosi.
Ale według naszych rozmówców my często nie budujemy sieci kontaktów z bardzo prozaicznego powodu – za mało „naszych” w Brukseli mówi biegle po angielsku. – Poza tym my nie do końca widzimy różnicę między negocjacjami a lobbingiem. Na negocjacje się przyjeżdża, a żeby lobbować, trzeba być ciągle na miejscu. Tymczasem przedstawiciel Polski przylatuje, mówi swoje i najczęściej wychodzi, niekiedy trzaskając drzwiami, bo nam się należy – mówi DGP jeden z brukselskich lobbystów. – Lobbysta to ktoś, kto nieustannie przedstawia swoje racje. Jeśli lansowany przez niego przekaz jest rozsądny, wtedy może być przekonujący. Ale wyrażając swoje racje w sposób roszczeniowy, przestaje być wiarygodny. Jeśli więc idziemy do UE i mówimy: „Nie zrezygnujemy z węgla, bo to nasze dobro narodowe”, to jesteśmy na straconej pozycji. Lecz gdy powiemy: „Nie negujemy konieczności rozwoju odnawialnych źródeł energii, ale potrzebujemy więcej czasu na transformację”, to dyskusja wygląda już inaczej – tłumaczy. Plotka głosi, że gdy Polska zabiegała o wpisanie węgla koksowego na listę unijnych surowców strategicznych, to pojawił się pomysł, by zmienić jego nazwę – z coking coal na inną, w której coal, czyli ten tak nielubiany przez UE węgiel, nie występuje. Ostatecznie węgiel w nazwie został, zlisty surowców strategicznych też nie został wykreślony.
Jako przykład jednego z największych polskich sukcesów lobbingowych Jachowicz wskazuje „utrącenie” dyrektywy dotyczącej patentowania oprogramowania. UE pracowała nad nią w 2004 r., a my zabraliśmy w tej sprawie głos, choć jeszcze nie byliśmy członkiem Wspólnoty. – Nasze organizacje pozarządowe i przedsiębiorcy z dziedziny informatyki zaczęli coraz głośniej mówić, że dyrektywa będzie ograniczała rozwój informatyki. Kiedy już weszliśmy do UE, udało się przekonać polski rząd, by sprzeciwił się nowemu prawu – mówi były lobbysta. Pomysł został zablokowany, a dziesiątki tysięcy ludzi z całego świata w ramach akcji „Thank You, Poland!” składało podziękowanie władzom w Warszawie. To także przykład pokazujący, jak rząd może wspomóc rodzimy biznes i przekonać innych. Takich przykładów nie ma jednak wiele. – W Polsce brakuje wiedzy, iż takie zaangażowanie jest potrzebne. My, obywatele, nie zdajemy sobie sprawy, że możemy mieć wpływ na otaczającą nas rzeczywistość – mówi Jachowicz.
Pytani przez nas lobbyści za sukces uważają również negocjacje dotyczące ETS, które toczyły na krótko przed wyborami w Polsce. – Wszyscy wiedzieli, że po kolejnym wecie trafimy do oślej ławki. Poprzedni rząd zrozumiał, że potrzebuje przedsiębiorców, a oni, że potrzebują rządu. I razem się udało (wypracowano wspólne, łagodniejsze stanowisko– red.) – wspominają.
Naszym ostatnim sukcesem jest notyfikacja ustawy o rynku mocy. To mechanizm, który pozwala płacić wytwórcom prądu nie tylko za jego produkcję, lecz też za gotowość do jej wytwarzania w szczycie. Sęk w tym, że w Polsce ok. 85 proc. energii elektrycznej produkujemy z węgla kamiennego i brunatnego. Dlatego zielone światło w Brukseli dla naszego rynku mocy było sporym zaskoczeniem. – Pytanie, co obiecaliśmy Komisji Europejskiej, bo na pewno tanio nie było – zastanawia się nasz rozmówca – lobbysta. Być może to budowa elektrowni atomowej. A może intensyfikacja przygotowań do budowy morskich farm wiatrowych na Bałtyku. To inwestycje warte kilkadziesiąt miliardów złotych. – Obiecaliśmy KE naprawdę bardzo dużo – przyznaje nasz brukselski rozmówca znający szczegóły ustaleń. – Czy to wykonalne? Na pewno sektor energetyczny będzie się musiał bardzo postarać – dodaje.
Kolejnym etapem walki na tym polu będzie ostateczny kształt pakietu zimowego, czyli dyrektyw energetycznych, które jeszcze bardziej zaostrzają przepisy dotyczące emisji CO2. Chodzi tu o słynne 550 g co2/1 kwh, co dla elektrowni węglowych jest niewykonalne. Ale – gdyby patrzeć na średnią dla całego kraju, zakładając stopniowe odchodzenie przez nas od węgla – szanse na wypełnienie norm są większe. – Pakiet zimowy ma jak najmniej ingerować w rynek mocy i respektować prawa nabyte – tłumaczy nasz rozmówca. Jednak pojawiają się propozycje, by z rynku mocy mogły korzystać te tylko istniejące już bloki węglowe, które komercyjnie wpuszczają do sieci energię przynajmniej od roku. Jeśli taki zapis przejdzie i będzie dotyczył perspektywy 2020 r., to planowana przez Eneę i Energę budowa 1000 MW Ostrołęki C nie ma sensu, bo instalacja nie załapie się na udział w aukcjach energetycznych rynku mocy, a więc nie otrzyma wsparcia finansowego (państwo gwarantuje zakup określonej ilości prądu). Zdaniem naszego rozmówcy podobne ryzyko istnieje dla gotowego w 60 proc. bloku 910 MW w Jaworznie budowanego przez Tauron. Ale zapewnia, że w tej sprawie polskie lobby działa sprawnie, choć po cichu. Jednak, jak ustalił DGP, możliwości wpłynięcia na UE są – do dyspozycji energetycznych lobbystów jest 20 mln zł na organizację spotkań, przedstawianie raportów czy analiz.
Negatywne konotacje
Lobbing w Polsce nie ma dobrej prasy. – Złe wrażenie pozostało po aferach, które kojarzono z lobbystami, a tak naprawdę stali za nimi załatwiacze i przestępcy – mówi Jachowicz. Czkawką odbija nam się PRL, gdy załatwiano interesy poprzez „kolegów” w partii. Lobbystom nie udało się też odkłamać zawodu, bo rzadko pojawiają się oni w mediach w pozytywnym kontekście. – Zazwyczaj mówi się o nich w kontekście afer albo gdy coś się w Brukseli nie udało, bo zabrakło polskiego głosu – mówi socjolożka i politolożka, autorka licznych publikacji o tej tematyce dr hab. Małgorzata Molęda-Zdziech ze Szkoły Głównej Handlowej.
Także lobbing w Brukseli nie jest wolny od grzechów. Najsłynniejsza z afer dotyczy okresu sprzed rozszerzenia UE o kraje Europy Środkowej. W 1999 r. zarzuty o korupcję doprowadziły do ustąpienia całej Komisji Europejskiej. W ostatnich latach kontrowersje wywołało przejście byłego szefa KE Portugalczyka José Barroso do banku Goldman Sachs. Według komentatorów zadziałało tu zjawisko obrotowych drzwi, polegające na przechodzeniu urzędników do sektora prywatnego. Barroso zarzuca się teraz, że może wykorzystywać na rzecz bankowego giganta dawne znajomości w Komisji. By zwiększyć transparentność lobbingu, w UE wprowadzono Rejestr Przejrzystości. Podmioty prowadzące w Brukseli lobbing mogą się do niego zgłaszać, nie jest to jednak obowiązkowe (wprowadzenie takiego nakazu jest właśnie dyskutowane). Obecnie zarejestrowanych jest ponad 11 tys. podmiotów, w imieniu których w UE lobbuje ponad 80 tys. osób. Jedna czwarta z nich – stanowiąca najliczniejszą grupę lobbystów – to organizacje pozarządowe. Co piąty podmiot zarejestrowany jako unijny lobbysta to organizacja biznesowa lub towarzystwo handlowe. Przedsiębiorstwa stanowią 18 proc. podmiotów w zestawieniu. 7 proc. to związki zawodowe. Niemalże taki sam odsetek to profesjonalne agencje konsultingowe, które pomagają w lobbowaniu innym podmiotom.
Niewielką wiedzę Polaków na temat lobbingu potwierdzają badania CBOS. W 2015 r. prawidłową odpowiedź na pytanie, czym jest lobbing, potrafiło wskazać 54 proc. Polaków. – To jak na niemal 25 lat gospodarki rynkowej bardzo mało – dodaje Molęda-Zdziech.
A tymczasem w UE lobbing to codzienność. Jest on stałą częścią procesu stanowienia unijnego prawa. I dlatego w Brukseli, gdzie krzyżują się interesy poszczególnych państw, regionów czy branż, by coś wywalczyć, trzeba być stale obecnym i zabiegać o reprezentowanie swoich racji. – Polska jako młody członek UE nie ma dużego doświadczenia, jak skutecznie prowadzić lobbing na unijnej arenie – podkreśla Molęda-Zdziech. I przypomina, że zasady i etykietę panujące w Brukseli ustanowiły kraje założycielskie, na długo zanim przystąpiliśmy do UE. Polska nie miała innego wyjścia, jak tylko dostosować się do reguł.
Wpisanie się w unijny porządek lobbingowy wymaga stałej obecności. – Tymczasem nasze przedstawicielstwa obecne w Brukseli są często jednoosobowe, a przedsiębiorstwa wysyłają reprezentantów tylko na pewien okres. Wychwycenie informacji, a tym bardziej nawiązanie trwałych relacji w takich okolicznościach może być problemem – mówi. Bardzo ważne jest monitorowanie procesu podejmowania decyzji na jak najwcześniejszym jego etapie. Trzeba uczestniczyć we wszystkich otwartych jego elementach, takich jak konsultacje publiczne. Nie wystarczy raz przedstawić swoje stanowisko, należy cały czas je promować. Nie można, podkreśla badaczka, zaczynać myśleć o lobbingu, gdy pojawia się problem. Wtedy jest już z reguły za późno. – Trzeba być w Brukseli i budować sieć kontaktów opartych na zaufaniu i wiarygodności. Po prostu trzeba być w tych miejscach, w których dyskutuje się o rozwiązaniach – mówi ekspertka. A rozmowy toczą się cały czas: spotkanie w porze lunchu czy przy kolacji jest elementem pracy. Polakom takie zwyczaje mogą wydawać się obce. – Bardzo wiele zależy od kultury politycznej. Jeżeli w kraju rozwinięty jest lobbing, to i w Brukseli interesy są lepiej reprezentowane – dodaje ekspertka.
W Brukseli swoje biura na stałe mają spółki Skarbu Państwa: PGNiG, Poczta Polska, PKN Orlen i Gaz-System. Organizacjami, o których zdecydowanie można powiedzieć, że są lobbingowe, są Central Europe Energy Partners oraz Polski Komitet Energii Elektrycznej – obie działają na rzecz polskiego szeroko rozumianego sektora energetycznego. Przedstawicielstwo w unijnej stolicy ma też każde polskie województwo. W ocenie badaczki – nauczyły się ze sobą współpracować. – To na początku nie było jasne, ale dzisiaj coraz więcej regionów zdaje sobie sprawę, że o wiele większe znaczenie ma stanowisko wypracowane przez kilka z nich. W tym celu regiony łączą się w ramach np. Domu Polski Południowej czy Domu Polski Wschodniej, zwierają siły, by więcej uzyskać – podkreśliła ekspertka.
Lobbing to gra zespołowa. Ważne jest też pokazanie, że nasze stanowisko odpowiada większej grupie. To potem ułatwia budowanie koalicji, by nie działać samotnie. – Ciągle zapominamy, że jesteśmy jednym głosem z 28. Dlatego nie budujemy koalicji, nie tylko wewnątrznarodowych, ale też ponadnarodowych – tłumaczy Jachowicz. Lobbing to sztuka skutecznego komunikowania pomiędzy decydentami a interesariuszami rozgrywająca się w określonym kontekście. Liczy się kontakt twarzą w twarz. Francuski badacz lobbingu Michel Clamen twierdził wręcz, że czynniki komunikacyjne odpowiadają za ok. 60 proc. sukcesu. Reszta to kwestie merytoryczne i znajomość procesu decyzyjnego.
Inne jest też rozumienie kompromisu w Polsce i na unijnym forum. Dogadanie się jest traktowane w Brukseli pozytywnie. Oznacza, że każda ze stron ustąpiła w części ze swoich postulatów w imię zgody na wspólny cel. Przy takim podejściu wszyscy mogą czuć się zwycięzcami. – U nas inaczej. Kompromis jest rozumiany negatywnie, bo gdy musimy z czegoś zrezygnować, to wolimy nie uzyskać niczego. Dlatego ciągle mamy spektakularne porażki – powiedziała Molęda-Zdziech.
Polityczne tło
Ważny jest też aspekt polityczny. W Brukseli osoby związane z poprzednim obozem politycznym zajmują dzisiaj wysokie stanowiska. Donald Tusk jest szefem Rady Europejskiej, Jerzy Buzek – przewodniczącym Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii w Parlamencie Europejskim, dawniej szefem PE, Elżbieta Bieńkowska – komisarzem ds. rynku wewnętrznego i usług. – W Polsce trudno sobie wyobrazić współpracę pomiędzy obecną władzą a poprzednią. I ten podział z kraju przenosimy niestety na poziom unijny – powiedziała ekspertka. Zmiana władzy w Polsce oznacza też wymianę osób reprezentujących polskie interesy w Brukseli. W ten sposób tracimy kontakty. – Nowi przedstawiciele przyjeżdżają właściwie z niczym. Szefowie organizacji rolniczych pełnili swoje funkcje w Brukseli nawet 20 lat, czyli całe swoje zawodowe życie. Taka osoba stawała się swoistą instytucją – mówiła ekspertka.
– 80 proc. prawa uchwala Parlament Europejski i inne instytucje UE. Dlatego istotny jest udział naszych firm w unijnym procesie legislacyjnym. Taki lobbing – transparentny i zgodny z prawem – prowadzi w Brukseli parędziesiąt tysięcy podmiotów. Chodzi o docieranie z argumentami, danymi i analizami do urzędników czy europosłów. Trzeba robić to konstruktywnie: mówić nie tylko, co się nie podoba, ale i jasno definiować, co się chce w związku z tym zmienić. Dobrze przy tym pokazać, że dana sprawa jest też ważna dla innych krajów, jakiegoś regionu, a najlepiej całej UE – mówi DGP Jerzy Buzek. I dodaje, że polski lobbing energetyczny w Brukseli ma się nieźle. – Oceniam to nie tylko przez pryzmat tego, co udaje się osiągnąć, ale również czego udaje się uniknąć. Przykład to intensywne działania Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej w zakresie – niekorzystnego dla naszej branży opartej na węglu – limitu emisji CO2 w rynkach mocy. W kwestii reformy systemu ETS, ale i w trwających obecnie pracach nad dyrektywą OZE, mocno słyszalny jest w Brukseli głos polskiego ciepłownictwa. Niezmiennie skutecznie o sprawy bezpieczeństwa dostaw gazu zabiegają od lat Gaz-System i PGNiG – wylicza.
Dodaje jednak, że polski przemysł powinien intensywniej wykorzystywać możliwości oddziaływania poprzez związki pracodawców. A na skuteczność lobbingu gospodarczego wpływa także pozycja polityczna danego kraju w Unii. – To jeszcze jeden powód, by Polska pozytywnie – i możliwie szybko – odpowiedziała na wszystkie zgłaszane ostatnio przez Komisję Europejską zastrzeżenia. Trudno ocenić, jak wielkie ponosimy straty, nie wykonując takich kroków – podkreśla były premier.