Spadek produkcji z 200 mln ton do 65 mln ton rocznie, wyczerpujące się złoża węgla brunatnego, coraz mniej kopalń i coraz mniej górników – najwyższy czas na demitologizację naszego górnictwa.
Do końca 2023 r. mamy czas na zamykanie kopalń finansowane z budżetu państwa (zgodne z unijnym prawem) – i wydamy na to miliardy złotych. Udział węgla w miksie energetycznym w 2050 r. spadnie, co deklaruje resort energii, z obecnych 85 proc. do ok. 50 proc. Jednak tak naprawdę transformacja sektora i górniczych regionów trwa od lat, a nasze zasoby czarnego złota – czy, jak kto woli, czarnego kłopotu – powolutku się kurczą.
W tym roku zamknięto ruch Śląsk (czyli część) kopalni Wujek, w kolejce do likwidacji są już następne zakłady. – Skorzystamy z możliwości przekazania do końca roku części majątku Piekar do Spółki Restrukturyzacji Kopalń. Analizujemy różne scenariusze, które pozwolą w kolejnych latach na wydobycie tu węgla aż do wyczerpania złoża. Wszystkie decyzje związane są wyłącznie z wielkością dostępnych pokładów – mówi Paweł Cyz, rzecznik Węglokoksu, do którego należy kopalnia Bobrek-Piekary. A dokładnie rok temu pracę zakończyła kopalnia Krupiński w Suszcu. Dyskusje wokół jej likwidacji nie milkną do dziś, zwłaszcza że o jej reaktywację walczy brytyjski inwestor – spółka Tamar, której przedstawiciele mają się spotkać z ministrem energii tuż po świętach.
Polska jest wciąż największym w UE i drugim w Europie, po Rosji, producentem węgla kamiennego, a w przypadku brunatnego jest w okolicach światowej dziesiątki. Ale wskutek rozwoju nowych technologii zapotrzebowanie na węgiel po prostu spada. I mowa tu zarówno o tym energetycznym, jak i koksowym, który jest bazą do produkcji stali. Ten ostatni jednak trudniej wyprzeć i zastąpić, więc jego producenci – przynajmniej na razie – mogą jeszcze spać spokojnie. A największym wytwórcą tego surowca w regionie jest Jastrzębska Spółka Węglowa.
Jednak to węgla energetycznego produkujemy więcej, a jego główny dostawca, Polska Grupa Górnicza, jest kolosem na glinianych nogach, który ma potężne problemy z wydobyciem. M.in. to przyczyniło się w 2017 r. do trzeciego co do wielkości w historii importu surowca do Polski – za granicą kupiliśmy ponad 13 mln ton, przy czym ponad 60 proc. z Rosji.
Ten straszny import
– Węgiel ze Śląska daje Polsce energetyczne bezpieczeństwo. Pod tym względem jesteśmy jednym z najbezpieczniejszych państw w Europie: ponad 80 proc. energii elektrycznej produkujemy z własnego surowca – mówi DGP Jerzy Buzek, europoseł, były premier, za którego rządów przeprowadzana była pierwsza reforma górnictwa.
– Węgiel to nasze wielkie bogactwo. Ale będzie nim tylko wtedy, gdy wydobywać go będziemy w sposób ekonomicznie opłacalny. Musimy też to bogactwo mądrze wykorzystać, by nie niszczyć środowiska. W przyszłości ważne będzie też to, ile węgla odpowiedniej jakości – aby uniknąć np. smogu – będą mogły wydobyć kopalnie, by obsłużyć energetykę i ciepłownictwo. Musimy także opracować, i to jak najszybciej, strategię energetyczną co najmniej do roku 2030, z perspektywą do 2050 r. – wylicza. I podkreśla, że na pewno nie chcielibyśmy uzależniać energetyki od importowanego surowca, a już zwłaszcza z Rosji.
– Węglowa potęga Polski polega na tym, że mając własne paliwo, teoretycznie nie jesteśmy zależni od importu. Ale w praktyce wygląda to inaczej, sprowadzamy coraz więcej węgla rosyjskiego, bo rodzimy często nie spełnia standardów jakości. Jednak niezależnie od decyzji politycznej sektor węglowy musi zwiększać efektywność, aby utrzymać udziały rynkowe zajmowane przez konkurencję. Będzie to wymuszało redukcję zatrudnienia w branży i zmianę gospodarki regionalnej w miastach uzależnionych od kopalni – dodaje Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny portalu BiznesAlert.
Z kolei Janusz Steinhoff, wicepremier w rządzie Jerzego Buzka i ówczesny minister gospodarki odpowiedzialny za górniczą reformę, uważa, że trzeba pogodzić się ze sprowadzaniem węgla z zagranicy. – To, że będziemy go importować coraz więcej, jest oczywiste. Chyba, że ograniczymy zużycie i zmienimy miks energetyczny, ale nic na to nie wskazuje – mówi. – Wydobycie spada, nic nie zapowiada, byśmy budowali nowe kopalnie, rząd niejasno definiuje swój stosunek do inwestycji zagranicznych – dodaje. Chodzi m.in. o plany zagranicznych inwestorów, którzy chcieliby budować w Polsce nowe kopalnie (m.in. Australijczycy z Prairie Mining czy z Balamary). Rząd jednak w programie dla Śląska także zakłada budowę nowych zakładów wydobywczych (mowa jest o dwóch). – Warto też przyjrzeć się kwestiom ekonomicznym. Koszty w starych śląskich kopalniach nie będą spadać, bo wydobycie schodzi coraz głębiej, jest coraz więcej zagrożeń, trzeba inwestować choćby w klimatyzację. A wydobycie odbywa się pod terenami silnie zurbanizowanymi, co z kolei generuje konieczność opłat za szkody górnicze. Populizmem jest mówienie, że górnictwo będzie kołem zamachowym polskiej gospodarki – uważa Steinhoff.
Transformacja trwa
– Tak jak telewizja cyfrowa zastąpiła analogową, a fotografia cyfrowa tradycyjną, tak zielone technologie wypierają paliwa kopalne. Możemy nadal kurczowo trzymać się energetycznego spalania węgla albo zachować ten cenny surowiec do innych celów i wykorzystać szansę, jaką dają nowoczesne technologie: energetyka odnawialna, transport elektryczny, poprawa efektywności energetycznej. Tempo wprowadzania innowacji wpłynie na pozycję konkurencyjną polskiej gospodarki – mówi nam z kolei Anna Ogniewska, koordynatorka kampanii Klimat i Energia w Greenpeace. – Zmiany możemy przeprowadzić bez większych problemów, czego przykładem są Katowice znajdujące się w pierwszej trójce miast z najniższą stopą bezrobocia w Polsce – dodaje. I przyznaje, że wiele zależy od współpracy rządu z samorządami i dobrego wykorzystania środków finansowych, które można pozyskać na transformację energetyczną.
Także zdaniem Wojciecha Jakóbika wiele zależy od programu transformacji Śląska proponowanego przez obecne władze. – Unijne pieniądze mogą posłużyć do wspierania innowacyjnego przemysłu w miejscach, gdzie do tej pory królowało górnictwo. Węgiel przetrwa tam, gdzie dojdzie do inwestycji w automatyzację i przyspieszenie procesu wydobycia. Zamiast rozmawiać ze związkowcami o podwyżkach należy kreślić plany zmian. Jeśli sami ich nie przeprowadzimy, to i tak nadejdą, ale wtedy nie będziemy mieć na nie wpływu – uważa Jakóbik.
Jerzy Buzek przypomina, że w 1997 r. mieliśmy ok. 70 kopalń węgla kamiennego, a dzisiaj niemal pół setki mniej. – I poradziliśmy sobie na Śląsku. Musimy jednak mieć jasną strategię – jaka ma być przyszłość energetyki? My, 20 lat temu, stworzyliśmy taki plan. Teraz takie wyzwanie stoi przed tym rządem – mówi były premier.
Paweł Smoleń, szef Rady Nadzorczej think tanku Forum Energii i były prezydent stowarzyszenia EURACOAL skupiającego producentów węgla kamiennego i brunatnego, przypomina, że w UE powstał projekt „Coal Regions in Transition Platform” przy wsparciu Komisji Europejskiej i DG Energy, który ma wyjść naprzeciw problemom tych europejskich regionów, w których górnictwo zanika. Oznaczono w nim ponad 100 obszarów rozmaitej wielkości i lokalizacji – od Grecji po Niemcy i od Hiszpanii po Słowację. Znanym przykładem dla wielu są rozwiązania zastosowane z dobrym skutkiem np. w Zagłębiu Ruhry w Niemczech. Nie zawsze jednak są to dobre rozwiązania do zastosowania innych rejonach.
– W przypadku Polski mogą one sprawdzić się w regionach, gdzie kończy się węgiel brunatny: teraz w zagłębiu konińskim, a w przyszłości – w bełchatowskim oraz w turoszowskim. W Niemczech jednym z pomysłów jest turystyka. Po zamknięciu kopalń zamieniono ogromne wyrobiska w jeziora, a hałdy w zielone wzgórza, ceny atrakcyjnych już turystycznie gruntów i nieruchomości wzrosły. Osobną sprawą jest zagospodarowanie kapitału ludzkiego i sprawienie, by ludzie, głównie młodzi, z tych regionów nie uciekli – mówi Smoleń. – W Polsce przeciwieństwem sytuacji braku górniczej alternatywy jest Śląsk. On już daje sobie świetnie radę. W Katowicach czy Gliwicach bezrobocie jest najniższe od dekad i wręcz brakuje rąk do pracy – dodaje. Pracowników „zasysa” głównie przemysł motoryzacyjny.
Zwraca jednak uwagę na inny przykład w tym samym regionie – Bytom, w którym bezrobocie sięga ok. 15 proc., a przecież z Bytomia do Katowic jest ledwie pół godziny drogi samochodem. – Dlaczego więc część ludzi, w większości potencjalnie świetnych pracowników, przyzwyczajonych do ciężkiej pracy nie wykorzystuje szansy i nie szuka pracy w sąsiednich śląskich miastach, w tym np. Katowicach? Jak ich zaktywizować w nowych branżach i lokalizacjach? To pytanie kluczowe, a prawidłowa odpowiedź na nie będzie warunkiem sukcesu transformacji – uważa Smoleń.
Jego zdaniem w takich sytuacjach krytyczne znaczenie mają czynniki ludzkie, w tym emocjonalne: kwestie godności pracowniczej, tradycji, przyzwyczajeń czy zwyczajnie obaw przed nowym, nieznanym, od której nikt z nas nie jest wolny. A tam, gdzie tego rodzaju czynniki są kluczowe, trzeba się poruszać bardzo roztropnie i delikatnie. – Świetnie na pozór przygotowane programy, nawet wsparte atrakcyjnym finansowaniem, mogą spalić na panewce, bo tu nie zadecyduje akuratna arytmetyka tabelki w Excelu, tylko skomplikowana materia ludzka i społeczna. Uwzględniwszy ją, można zrobić wiele dobrego dla regionu, a zlekceważywszy – położyć temat na lata – tłumaczy Smoleń.
Dekarbonizacja
Zdzisław Krasnodębski, wiceszef Parlamentu Europejskiego, przypomina, że zasada odchodzenia od węgla, czyli dekarbonizacji, jest zapisana we wszystkich dokumentach europejskich, więc polityka UE nie sprzyja węglowi i jego przyszłości jako źródłu energii. – Jest oczywiście kwestia okresu przejściowego restrukturyzacji, która musi się odbywać w sposób sprawiedliwy. Zmiana Zagłębia Ruhry dokonywała się bardzo długo i my też potrzebujemy czasu – mówi DGP Krasnodębski. – Będziemy zmierzać stopniowo w kierunku celów energetycznych i klimatycznych UE. Skoro jesteśmy jej członkiem, to akceptujemy decyzje większości. W dłuższej perspektywie – jeżeli nic się w Unii nie zmieni – węgiel przyszłości nie ma. Nie jesteśmy w stanie ani my, 50 posłów w europarlamencie, ani głosem jednego kraju, zmienić tendencji ogólnoeuropejskich, globalnych – przyznaje.
Jaka jest w takim razie przyszłość Śląska? – Musi być odpowiedni okres przejściowy – nie kilka czy kilkanaście lat, lecz kilkudziesiąt. Śląsk ma tradycje przemysłowe i musimy przestawić ten region na przemysł innowacyjny. Zawsze był sercem przemysłowym Polski i powinniśmy zrobić wszystko, by nim pozostał – mówi.
Zdaniem Janusza Piechocińskiego, wicepremiera i ministra gospodarki w rządzie PO-PSL, trzeba się pogodzić z tym, że zmienia się całe otoczenie gospodarcze, które po prostu potrzebuje coraz mniej węgla. Już spada jego udział w miksie energetycznym (np. PGE zdecydowała, że paliwem dla nowego bloku elektrowni Dolna Odra będzie nie węgiel, ale gaz). Do tego dochodzą zapowiedzi PGNiG o intensyfikacji gazyfikacji kraju i podłączeniu do sieci nawet 0,5 mln nowych gospodarstw domowych, co z kolei mogłoby się przełożyć na zmniejszenie zapotrzebowania na węgiel przez klientów indywidualnych (ten rynek dzisiaj to 11–12 mln ton surowca rocznie).
– Jest też proces, który zachodzi, a którego nie dostrzegamy: to coraz większa efektywność energetyczna. Mamy pralki i lodówki, które pobierają coraz mniej prądu, a nowe budownictwo nie wymaga do ogrzania tyle energii. Poza tym bloki węglowe w elektrowniach są coraz bardziej efektywne – najnowsze mają sprawność na poziomie 45 proc., a stare może 30 proc. To oznacza, że stare wykorzystywały 30 proc. wrzucanego do nich węgla, a nowe wykorzystują go w 45 proc.
– To ogromna różnica, dlatego niedobrze, że inwestycje w duże bloki w Opolu czy Jaworznie są opóźnione – mówi DGP Piechociński. – Jest jeszcze jedna ważna rzecz: niechęć społeczna, zwłaszcza w dużych miastach, do budowania nowych kopalń. Bo inaczej jest w małym Suszcu, gdzie ludzie walczą o reaktywację zamkniętego rok temu Krupińskiego, a inaczej w dużo większym Jaworznie, gdzie działa ostatnia kopalnia, a o nowej nikt nie chce słyszeć – tłumaczy.
Jego zdaniem Śląsk sobie poradzi także dlatego, że ma ochronny parasol polityczny. Zdaniem byłego wicepremiera dowodem na to jest brak decyzji o rozbudowie lubelskiego zagłębia węglowego, gdzie działa dziś tylko jedna kopalnia – Bogdanka (w latach 70. XX w. planowano tam budowę aż siedmiu zakładów wydobywczych). – A na dodatek produkcja w niej jest ograniczana i to jest skandal. Lubelskie zagłębie jest o wiele tańsze, ale jego rozwój dobiłby śląskie górnictwo – mówi Piechociński. I przypomina, że rozbudowa Bogdanki miała umożliwić produkcję ok. 11–11,5 mln ton węgla, tymczasem stanęło na ok. 9 mln ton.
Koszty i podwyżki
– Trzeba to sobie powiedzieć: na Śląsku ten przemysł dobijają koszty wydobycia. Dziś cena tony surowca w portach ARA (Amsterdam – Rotterdam – Antwerpia) oscyluje wokół 80 dol., więc nasz węgiel jest jeszcze jako tako konkurencyjny. Ale przy cenach w ARA na poziomie 40–50 dol., a niedawno z takimi mieliśmy do czynienia, polski węgiel jest po prostu za drogi. W latach 90. zamknięto w radykalny sposób całe zagłębie wałbrzyskie, co wpędziło region w zapaść, ale nawet tam nie ma dziś sentymentu. Nie tyle do samego górnictwa, bo tradycje są podtrzymywane przy okazji Barbórki, jest muzealna Stara Kopalnia, ale do samego wydobycia. Ludzie wiedzą, że już nie tędy droga – uważa Piechociński.
Gdy o węglową potęgę Polski pytam Wacława Czerkawskiego, wiceszefa Związku Zawodowego Górników w Polsce, ten wybucha śmiechem. Ale do śmiechu wcale mu nie jest. – Potęgą? Od dawna nie jesteśmy węglową potęgą i to na własne życzenie wszystkich rządów po kolei. Kiedyś mieliśmy 400 tys. ludzi w sektorze węgla kamiennego, dziś ok. 80 tys., a wydobycie to nie 200 mln ton, tylko 65 mln. Bo jesteśmy tacy modni niewęglowi. Dobrze jednak, że jeszcze mamy to, co mamy, ale ja nie wiem, jak długo uda się to zachować. Pieniądze idą tylko na likwidację kopalń, na świadczenia socjalne przy tej okazji – bo na to godzi się UE. I bardzo dobrze, ale ja się pytam, jak w takim razie to, co z górnictwa zostało, ma się rozwijać? Sytuacja nawet nam, związkom zawodowym, wymyka się spod kontroli, bo górnicy pytają, po co im związkowcy z tym swoim pokojem społecznym. Lepiej na Facebooku skrzyknąć się na jakiś protest. Bo ludziom wcale się nie podoba to, co się dzieje – mówi Czerkawski. – Jak górnicy z PGG widzą zarobki kolegów z JSW, którym się poprawiło, to szlag ich trafia, bo w JSW te zarobki są godziwe. A gdzie indziej? Rąk do pracy zaczyna brakować, bo młodzi się nie garną do górnictwa, ono już wcale nie jest dla nich atrakcyjne czy konkurencyjne w porównaniu do innych zawodów. Podwyżki? Toż to herezja – irytuje się.
/>
W miniony poniedziałek odbyły się rozmowy płacowe w PGG. Górnicy domagają się 10 proc. wzrostu płac., ale zarząd przekonuje, że firmy na to nie stać. Wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski zapowiedział, że realny wzrost płac w PGG to 5–6 proc. Porozumienia nadal brak, choć negocjacje mają jeszcze trwać. – Ja nie wiem, czy ludzie nie wyjdą na ulice. Dziś bardzo trudno im cokolwiek wytłumaczyć, skoro widzą, że ceny węgla na świecie rosną, a w górnictwie resort energii odtrąbił wielki sukces. To skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Ludzie wezmą sprawy w swoje ręce – uważa Czerkawski.
Resort energii oszacował ubiegłoroczny zysk sektora węgla kamiennego na 3,6 mld zł (według obliczeń DGP był jednak o niemal pół miliarda mniejszy). To najlepszy wynik branży w ostatnich latach. Jednak jest efektem przede wszystkim szalejących cen surowca na rynkach światowych w 2017 r. oraz rozwiązania rezerw na deputaty węglowe dla emerytów i rencistów, które rząd wykupił za ponad 2 mld zł (emeryci i renciści dostali jednorazowo 10 tys. zł, zrzekając się deputatu). Jak będzie w tym roku? Na razie ceny węgla na świecie są wysokie. Ale PGG już deklaruje niższe wydobycie, niż planowała w ubiegłym roku, Bogdanka produkcji nie zwiększy, więc należy się spodziewać jeszcze większego importu węgla kamiennego. A to sprowadzi mit o naszej potędze do parteru.