Założenia były szczytne – niezbyt doskonałe regulacje prawne doprowadziły do wolnoamerykanki przy lokalizacji elektrowni wiatrowych. Nasilały się protesty, wiele społeczności uznawało wiatraki za uciążliwe sąsiedztwo (chociaż gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że równie liczna była grupa zwolenników) i rząd postanowił tę kwestię uporządkować. Po pierwsze wprowadził najsurowsze w UE zasady lokalizacji farm wiatrowych – w odległości nie mniejszej niż dziesięciokrotność wysokości wiatraka, co skutecznie wykluczyło większość dostępnych lokalizacji. Po drugie wprowadziło nowe zasady opodatkowania siłowni wiatrowych – do czasu wejścia w życie ustawy podatek był naliczany od tzw. części budowlanej. Nowe prawo stanowi, że powinien objąć znacznie kosztowniejszą instalację prądotwórczą. To – według szacunków Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej – oznacza ponadtrzykrotny wzrost opodatkowania. Dla średniej wielkości farmy o mocy 40 MW podatek, który w ubiegłym roku wynosił ok. 1,4 mln zł, w tym wzrośnie do 4,4 mln zł.
Na pierwszy rzut oka samorządy powinny zacierać ręce, bo to one są beneficjentem tego podatku. A jednak tak nie jest. Dlaczego? Po pierwsze prawo jest sformułowane bardzo niejednoznacznie. Branża wiatrowa ostrzega, że z powodu tych niejasności część inwestorów obłożonych wyższym podatkiem może zaskarżyć podwyżkę w sądzie. Wówczas samorząd musiałby zwrócić tę kwotę wraz z odsetkami. Zamiast zysku byłaby strata. Z tego powodu część gmin, w których zlokalizowane są farmy wiatrowe, zapowiedziało, że podatek będzie pobierać na starych zasadach i przyznają jednocześnie, że muszą się liczyć z zarzutami o niegospodarność. Taką decyzję podjęły m.in. Zgorzelec, Iłża i Puck.
Inne samorządy zapowiadają, że będą pobierać wyższy podatek, licząc na znaczący wzrost wpływów. Takie plany mają gminy Darłowo czy Karlino, w przypadku której roczne wpływy z podatków mają z tego powodu wzrosnąć z 4 mln zł do 10 mln zł. Może się jednak okazać, że będą to iluzoryczne zyski. Branża wiatrowa jeszcze przed uchwaleniem ustawy przeżywała trudne chwile za sprawą spadku cen energii, ale i tzw. zielonych certyfikatów. Ich rentowność znacznie spadła. W tej sytuacji wynikający z nowej ustawy kilkukrotny wzrost obciążeń podatkowych może być decydującym ciosem. Wiele firm może upaść bądź wycofać się z inwestycji w Polsce i samorządy będą musiały obejść się smakiem. To zagrożenie dotyczy zresztą wszystkich samorządów, dla niektórych właścicieli farm wiatrowych już dotychczasowy spadek rentowności i mniejszy zakres wsparcia wynikający z nowej ustawy o OZE może być powodem zakończenia przezeń działalności. Byłby to cios dla gmin, które na tę formę OZE postawiły, w niektórych dochody z podatku gruntowego sięgają 20 proc. budżetów.
Jest jeszcze jeden problem. Ustawa odległościowa działa w obie strony – nie można budować wiatraków blisko zabudowań, ale nie można też budować blisko wiatraków. Przepisy ustawy w promieniu wyliczanym w oparciu o wysokość masztu wraz z turbiną zabraniają powstawania nowych budynków mieszkalnych, dopuszczając jedynie do ich rozbudowy. Jedynym wyjątkiem są sytuacje, w których zabudowa została przewidziana w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego, jakie mogą być uchwalane w okresie trzech lat od wejścia ustawy życie. Wiele gmin takich planów nie ma, a objęcie planem zagospodarowania przestrzennego całego obszaru gminy wiąże się z dużymi kosztami.
– Skutki gospodarcze nowej ustawy są dużo poważniejsze, niż uważa ustawodawca, i znacząco mogą zahamować rozwój części samorządów. Jeżeli 15 proc. polskiej energetyki nie będzie bazować na odnawialnych źródłach energii w 2020 r., narażamy się na karę ze strony UE. Kara to tylko dodatkowy koszt w porównaniu ze wszystkimi stratami dla gospodarki, zarówno w skali całej gospodarki, jak i wielu rodzin, dla których farmy wiatrowe to źródło utrzymania – oceniał w jednym z wywiadów projekt ustawy Leszek Kuliński, przewodniczący Stowarzyszenia Gmin Przyjaznych Energii Odnawialnej, wójt Kobylnicy.
Dla zwolenników energii wiatrowej pojawiła się jednak ostatnio iskierka nadziei. Grupa posłów zaskarżyła na początku roku ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. „Posłowie słusznie dostrzegli, co wielokrotnie sygnalizował PSEW, że zaskarżona ustawa godzi w podstawowe prawa inwestorów i gmin, na terenie których zlokalizowano lub zamierzano zlokalizować farmy wiatrowe. Mamy nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny podzieli tę opinię” – czytamy w oświadczeniu zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energii Wiatrowej wydanym po złożeniu wniosku do TK.