Według GUS od koniec 2010 r. pracujących emerytów było 545 tys., rok później 521 tys., w 2012 r. - 519 tys., w 2013 r. - 465 tys., a pod koniec 2014 ich liczba spadła do 405 tys. Jednak dane te są niepełne. Dotyczą tylko osób zatrudnionych w sektorze publicznym. Niewiadomą jest również liczba emerytów i rencistów dorabiających w szarej strefie ukrywającej dochody przed fiskusem. Z kolei z danych ZUS wynika, że pracujących emerytów było odpowiednio: 422 tys., 362 tys. w 2011 i w 2012, 348 w 2013 i 358 w 2014 roku.
Ten stan rzeczy jest jednym z efektów reformy emerytalnej – seniorzy muszą coraz dłużej pozostawać na rynku pracy i opuszczając go nie chcą lub nie mogą już dorabiać do emerytury. Efekt? Będą coraz biedniejsi. Nowe emerytury będą niższe, a senior odchodzący z rynku pracy będzie coraz starszy. Do emerytury można dorobić według aktualnych wskaźników do 2698,50 zł brutto.
W tej chwili według GUS problem ubóstwa dotyka obecnie 5,8 proc. emerytów.
To jednak ostatnie tak optymistyczne dane. W 2009 r. pierwsi emeryci otrzymali świadczenia liczone według zasad ustalonych reformą z 1999 roku. Z pierwszych podsumowań reformy wynika, że konsekwencją, która będzie się pogłębiać jest znaczne obniżenie wysokości świadczeń.
Na zaciemnienie wysokości otrzymywanych emerytur wpływają emerytury górników. Ze statystyk ZUS wynikało, że 30 proc. emerytów otrzymuje świadczenia powyżej 3000 złotych. Tymczasem nowym systemie wyższy jest odsetek emerytur niskich (do 800 zł) – ponad 15%, podczas gdy w starym systemie takich emerytur było tylko od 4,4% w 2011 r. do 1,8% w 2013 r.
W przyszłości stopniowo będą topniały przywileje emerytalne różnych grup społecznych, a z kolei będzie rósł odsetek emerytur minimalnych. Szacuje się, że w 2060 r. od 25 proc. do nawet 50 proc. ubezpieczonych nie zgromadzi na swoich kontach w ZUS środków wystarczających do otrzymania najniższej emerytury i państwo będzie musiało dopłacać im do świadczeń.