- Polacy wrócili do starego systemu emerytalnego, bowiem w sposób drastyczny ograniczono możliwości oszczędzania w otwartych funduszach emerytalnych - mówi Krzysztof Pater.
/>
Pożegnanie z PRL rozpoczęło się po wyborach w 1989 r. Dlaczego na reformę systemu emerytalnego trzeba było czekać dziesięć lat?
Reforma zaczęła się w 1996 r., bo wtedy poważnie rozpoczęto prace nad zmianami systemu emerytalnego. Motorem przemian były wypowiedzi polityków, którzy domagali się przeznaczenia na reformę systemu emerytur środków pochodzących z prywatyzacji. Za tymi hasłami kryły się różne motywy. Przy czym część osób na przykład przekonywała, że środki ze sprzedaży państwowych przedsiębiorstw powinny trafić do funduszy emerytalnych. Cechą wspólną było jednak to, że nie powinniśmy przejeść pieniędzy z prywatyzacji.
I wybrano emerytury?
Tak. Uznano, że zmiany systemu emerytalnego są wyjątkowo ważne. Tym bardziej że z roku na rok pojawiało się coraz więcej niepokojących informacji o starzeniu się polskiego społeczeństwa.
Zmiany te jednak były cząstkowe. Pozostawiono wiele rozwiązań rodem z PRL. Dlaczego?
Przyjęto założenie, że reforma emerytalna nie może być realizowana wbrew społeczeństwu. W związku z tym założono, że jest pewna grupa najstarszych ubezpieczonych, którzy nie mogą zostać wykluczeni z systemu repartycyjnego o zdefiniowanym świadczeniu. Specjalną ochroną otoczono osoby bądź zbliżające się do emerytury, bądź zatrudnione od wielu lat w wyjątkowo szkodliwych warunkach, które już nic nie mogły zrobić ze swoim życiem zawodowym. Zmiana sposobu obliczania wysokości świadczeń dla tej części ubezpieczonych mogłaby w przyszłości spowodować obniżkę wypłacanych im emerytur, bowiem te osoby nie miałyby szansy na zgromadzenie odpowiedniego kapitału niezbędnego do wypłaty emerytury kapitałowej ze zreformowanego sytemu. I dlatego najstarsi ubezpieczeni musieli mieć utrzymywany system obliczania emerytury jeszcze z lat 80. Taki, jaki mieli gwarantowany przez większość ich życia zawodowego.
W Polsce ZUS nadal wydaje emerytury na podstawie rozporządzenia Rady Ministrów z 7 lutego 1983 r. w sprawie wieku emerytalnego pracowników zatrudnionych w szczególnych warunkach lub w szczególnym charakterze wydanego jeszcze na podstawie ustawy z 14 grudnia 1982 r. o zaopatrzeniu emerytalnym pracowników i ich rodzin. A przecież są emerytury pomostowe?
Odłożono kwestię emerytur pomostowych, dlatego że to wymagało wielu prac analitycznych. Dopiero w 2003 r. udało się w sposób całkowicie zobiektywizowany oszacować liczbę osób, których może dotyczyć problem emerytur pomostowych. Dodatkowo ustalono strukturę wiekową tej grupy, struktury stażową i zarobków. Taką gigantyczną pracę wykonał Centralny Instytut Ochrony Pracy. Na bazie tych szacunków można było dokonać uczciwej analizy kosztów potencjalnych rozwiązań adresowanych do grupy zatrudnionych w szczególnych warunkach lub wykonujących pracę o szczególnym charakterze. I to pozwoliło rozpocząć prace projektowe oparte na rzetelnej analizie kosztów oraz podjąć merytoryczny dialog ze związkami zawodowymi, które od 1999 r. blokowały proponowane przez rząd rozwiązania, twierdząc, że budżet państwa stać na dużo więcej.
Nie było w tym więcej ideologii niż rzeczowej dyskusji?
Oczywiście, że tak. Tak naprawdę trudno jest się dziwić działaczom związkowym, że za wszelką cenę starali się zachować przywileje branżowe, skoro są opłacani ze składek członkowskich. Nie można więc oczekiwać od związkowca, że będzie występować wbrew interesom swojego pracodawcy. I właśnie dlatego w czasie dyskusji padały wszystkie możliwe argumenty mające przekonać stronę rządową do utrzymania rozwiązań z przeszłości. A że nie było żadnych wiarygodnych wyliczeń, więc związkowcy nadużywali argumentów dotyczących kosztów utrzymania lub likwidacji prawa do wcześniejszych emerytur i wprowadzenia na ich miejsce emerytur pomostowych.
Najbardziej dobitnym dowodem na to, że rządowa klasa polityczna, zarówno ta rządząca, jak i ta w opozycji, w imię spokoju społecznego była gotowa do zachowania przywilejów emerytalnych, był 2005 r. To właśnie wówczas specjalnie dla górników stworzono mieszankę starego i nowego systemu emerytalnego. A to oznaczało, że możecie być, drodzy górnicy, w starym systemie w okresie aktywności zawodowej, ale także możecie oszczędzać w otwartych funduszach emerytalnych. W sytuacji, kiedy nie dożyjecie wieku emerytalnego, to te środki trafią do waszej rodziny. Ale jeśli uda się wam przejść na emeryturę, to wasze świadczenie zostanie wyliczone na podstawie dużo korzystniejszych starych przepisów.
Górnicy więc dostali specjalny prezent od rządzących.
To prawda.
Czy można powiedzieć, że Sejm w 2005 r. przywołał czasy Edwarda Gierka, kiedy ta grupa społeczna korzystała ze specjalnych przywilejów?
To faktycznie relikt przeszłości. Od 2005 r. kolejne rządy obawiały się jakichkolwiek zmian, żeby tylko nie drażnić osób pracujących w kopalniach. W imię spokoju społecznego na Śląsku starano się zamieść pod dywan wszystkie problemy tej branży. Nie stworzono alternatywnego sposobu przechodzenia na emerytury górników. A sprawa nie jest taka prosta, bo z jednej strony bardzo intensywna i wyczerpująca praca powoduje, że stan zdrowia górników uniemożliwia im przejście na emeryturę w wieku powszechnym. Z drugiej strony sprawa kwalifikacji. Osoby zatrudnione pod ziemią wykonują ciężką pracę fizyczną w zamian za wysokie wynagrodzenie. Jeśli takie osoby podejmą lekką pracę fizyczną, to ich zarobki będą znacząco niższe. I właśnie w takiej sytuacji górnicy najechali Sejm w czasie kampanii wyborczej. Związkowcy przypuszczali, że ktoś będzie z nimi negocjować nowe rozwiązania, a Sejm przyjął to, co chcieli. W mojej ocenie przynajmniej niektóre przepisy określające zasady przechodzenia na emeryturę przez górników są sprzeczne z konstytucją, ale do tej pory Trybunał Konstytucyjny nie zajął się sprawą. Wniosek o zajęcie sie tą sprawą złożył do TK rząd Marka Belki, ale rząd premiera Marcinkiewicza go wycofał, utrzymując niezwykle korzystne dla górników rozwiązania. Natomiast sędziowie nie chcieli badać skargi na niekonstytucyjne przepisów złożonej przez Konfederację Lewiatan, uznając, że ta organizacja pracodawców nie ma prawa złożenia wniosku w tej sprawie.
Stan wojenny spowodował, że rządzący potwierdzili uprawnienia emerytalne służb mundurowych. Czy te przepisy nie są reliktem przeszłości?
Nie. Spójrzmy na to z punktu widzenia finansów publicznych państwa. Policjanci czy strażacy otrzymują nędzne wynagrodzenie w zamian za narażanie zdrowia i życia, żeby ratować ludzi i ich dobytek. I dlatego emerytura dla służb mundurowych była swoistym odroczonym wynagrodzeniem. Z punktu widzenia budżetu tańszym, bowiem nie wszyscy dożywali wieku emerytalnego. Nie możemy także zapominać, że wartość rynkowa komandosa kończącego służbę, który zajmuje się ochroną celebrytów czy miliarderów, nie ma żadnego porównania z zarobkami pobieranymi w okresie służby. Oczywiście zmiana systemu teoretycznie jest możliwa, ale może skutkować gwałtownym zwiększeniem wydatków na służby mundurowe. W tym samym czasie przez wiele lat budżet musiał finansować już przyznane emerytury i renty, a równocześnie znacząco wyższe pobory dla wszystkich funkcjonariuszy z resortów mundurowych, którzy mieliby przechodzić na emerytury w wieku powszechnym. A na to w budżecie po prostu nie ma pieniędzy.
W socjalizmie mówiono milicjantom czy nauczycielom, że zarabiacie mało, ale w zamian macie możliwość wcześniejszego przejścia na emeryturę. To był ten bonus za to, że nie było pieniędzy.
To nie jest do końca prawda. Chcemy, aby porządku na ulicach pilnowali sprawni funkcjonariusze policji, a do pożarów wyjeżdżali zdrowi, sprawni strażacy. Tylko jednostki mogą pracować w takim charakterze w wieku zbliżonym do 60 lat. Pozostali nie dadzą rady, bowiem biologii się nie oszuka. Możemy oczywiście uznać, że wyrzucany ze służby 50-letni funkcjonariusz musi sobie radzić sam, ale Polska znajduje się w środku Europy i takie rozwiązanie nie jest możliwe. I właśnie dlatego takim osobom trzeba albo od pierwszego dnia pracy zaoferować bardzo wysokie wynagrodzenie, albo różne marchewki.
I wygrały marchewki!
Tak. Właśnie z powodów finansowych po 1999 r. uznano, że warto zachować system przywilejów. Bo gdyby funkcjonariusze otrzymywali rynkowe wynagrodzenie, to może inne osoby obecnie pracowałyby w służbach, ale byłoby to znacznie kosztowniejsze. I przy ograniczeniach budżetowych wynikających z zasad Unii Europejskiej ktoś by na tym musiał poważnie stracić.
A co w takim razie z rolnikami? Każda kolejna próba likwidacji socjalistycznej zasady, że rolnicy płacą składki w zależności do liczby hektarów, a nie faktycznych dochodów, jest już bardzo archaiczna. A przecież polska wieś niewiele ma wspólnego z tą z końca lat 80.
Nadszedł moment, żeby dla pewnej grupy rolników – i to bez względu na wielkość gospodarstw – stworzyć system uzależniający wysokość składki na ubezpieczenie emerytalno-rentowe od przychodów osiąganych z pracy. Obecnie wysokość danin na takie ubezpieczenie jest uzależniona od liczby posiadanych hektarów, a nie uzyskiwanych dochodów. A przecież mamy już instrumenty, żeby obiektywnie szacować, ile rolnik zarabia na produkcji. Jest to możliwe ze względu na system dopłat z Unii Europejskiej, który powoduje, że gospodarstwa w Polsce są szczegółowo zewidencjonowane. Jednocześnie są prowadzone analizy statystyczne szacujące dochody gospodarstw rolnych w zależności od rodzaju produkcji i ich wielkości. Wiele lat temu na zlecenie Banku Światowego przygotowałem opracowanie szczegółowo pokazujące, że taki system można wprowadzić w ciągu dwóch lat.
Ale w ten sposób do lamusa trafiłby szacowany dochód z hektara.
To prawda. Tym samym wielu rolników musiałoby płacić wyższe składki do KRUS niż obecnie. Ale też najbiedniejsi być może mogliby płacić niższe składki. Taki system byłby też prosty i uczciwy, bowiem my już obecnie wiemy prawie wszystko o gospodarstwach rolnych. Dzięki temu zapewne ponad 98 proc. właścicieli gospodarstw mogłoby otrzymywać z KRUS informację o szacunkowym dochodzie z prowadzonej produkcji rolnej, który byłby podstawą do określenia wysokości składki.
Czyli koniec socjalistycznej równości na wsi?
Tak. Właściciele wielkohektarowych oraz wysokospecjalistycznych gospodarstw rolnych powinni płacić takie same składki ubezpieczeniowe jak osoby prowadzące działalność gospodarczą.
Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na wieczne istnienie specjalnych emerytur?
Wprowadzenie jakichkolwiek istotnych zmian w systemie emerytalnym jest możliwe w ciągu półtora roku po wyborach. Później zaczyna się kolejna kampania.
Czy kiedykolwiek były prowadzone badania, ile osób wciąż korzysta z archaicznych przepisów?
Nikt nigdy w Polsce takich badań nie przeprowadził.
A jak sprawa przepisów branżowych wygląda w Europie?
Bardzo różnie. Przy tak dużym zróżnicowaniu systemów emerytalnych zarówno strona związkowa, jak i rządowa może wybrać rozwiązania popierające konkretną tezę. Jej udowodnienie to tylko kwestia odszukania odpowiedniego systemu i przedstawienia go opinii publicznej.
Czy to nie jest tak, że nikomu nie zależy na likwidacji pozostałości starego systemu?
To nie jest tak. Polacy wrócili do starego systemu emerytalnego, bowiem w sposób drastyczny ograniczono możliwości oszczędzania w otwartych funduszach emerytalnych. Jednocześnie do ZUS trafiło 51 proc. oszczędności znajdujących się w OFE. Tak więc trudno jest mówić o likwidacji starego systemu. Wręcz odwrotnie, w tym przypadku stary system ma się coraz lepiej.
Właściciele wielkohektarowych oraz wysokospecjalistycznych gospodarstw rolnych powinni płacić takie same składki jak osoby prowadzące działalność