Do końca stycznia rząd ma podjąć decyzję o zwiększeniu wskaźnika waloryzacji emerytur do 7 proc. lub nawet 8 proc. – wynika z informacji DGP.

- Będziemy chcieli dać nieco więcej, niż musimy - zapowiada nasz rozmówca z rządu. GUS podał w zeszłym tygodniu średnioroczne wskaźniki wzrostu cen, które są podstawą do obliczania wskaźnika waloryzacji emerytur. Średnioroczna inflacja wyniosła 5,1 proc., a dla gospodarstw domowych emerytów i rencistów - 4,9 proc. Nadal jednak ostateczna wysokość wskaźnika waloryzacji nie jest znana. Przy jego wyznaczaniu trzeba też będzie wziąć pod uwagę realny wzrost płac w zeszłym roku. Zdaniem Ernesta Pytlarczyka z Pekao SA było to między 2,9 proc. a 4 proc. Podobnie szacuje Jakub Borowski z Credit Agricole.
Wzór na waloryzację emerytury uwzględnia wskaźnik inflacji oraz 20 proc. wzrostu płac - zatem podwyżka świadczeń wyniosłaby od 5,7 proc. do 5,9 proc. (w minionym roku było to 4,24 proc.). O krok dalej poszła ostatnio minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg. Zapowiedziała, że tegoroczna waloryzacja wyniesie co najmniej 7 proc. Byłoby to bliższe spodziewanej średniorocznej inflacji w tym roku (powyżej 7 proc.). Według naszych informacji nie jest wykluczone, że będzie to jeszcze więcej. Aby tak się stało, rząd musi znowelizować rozporządzenie. Rada Ministrów może bowiem przyjąć wyższy od ustawowego procentowy udział realnego wskaźnika płac. Na przykład gdyby było to 50 proc. (a nie 20 proc.), to wskaźnik waloryzacji wyniósłby między 6,55 proc. a 7,1 proc.
Bez względu na wybór wariantu waloryzacja będzie bardziej kosztowna dla budżetu, niż zostało założone w ustawie, oparto ją bowiem na prognozie, że wyniesie 4,9 proc., co miało kosztować prawie 10,3 mld zł. Poprosiliśmy ZUS o hipotetyczne wyliczenia dotyczące kosztu wyższej waloryzacji. Pokazujemy je na grafice.
Gdyby waloryzacja wyniosła 5,7 proc., to budżet zapłaci o 1,7 mld zł więcej ponad założoną sumę. Przy wskaźniku 6 proc. byłoby to już 2,3 mld zł dodatkowo. Gdyby z kolei przyjąć wskaźnik 7 proc. wzrostu emerytur, byłoby to już łącznie 14,7 mld zł, a więc ponad 4,3 mld więcej, niż zapisano w budżecie. Przy 7,5 proc. to już 5,5 mld zł więcej.
Jak widać, bez względu na wariant kwestie podwyżek emerytur stają się dodatkowym argumentem za nowelizacją budżetu i zmianą planu finansowego Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Takiego ruchu nie wyklucza resort finansów, ale nie spieszy się z podaniem daty.
Na razie budżet jest jeszcze w Sejmie i czeka na rozpatrzenie poprawek Senatu, który zajął się dokumentem w zeszłym tygodniu. Choć w Senacie były pomysły zostawienia ustawy bez rozpatrzenia, ostatecznie zwyciężyła koncepcja wprowadzenia znaczących zmian. Senatorowie zaproponowali 65 poprawek, m.in. dodatkowe 20 mld zł dla NFZ na walkę z nowotworami czy 10-miliardową rezerwę celową na wymianę źródeł ciepła. Większość z nich PiS będzie chciał odrzucić w Sejmie, ale bez względu na wynik już widać, że z parlamentu wyjdzie nierealistyczny budżet.
Były główny ekonomista resortu finansów i członek Rady Polityki Pieniężnej wskazany przez Senat Ludwik Kotecki zwraca uwagę, że dotyczy to zarówno dochodów (z jednej strony będzie je podbijać wysoka inflacja, z drugiej - na minus będą działać obniżki VAT w ramach tarczy antyinflacyjnej oraz rosnące koszty Polskiego Ładu), jak i wydatków (np. właśnie większe koszty waloryzacji rent i emerytur). - Nowelizacja powinna zostać zaproponowana jeszcze w styczniu, bo ten budżet jest kompletnie nieaktualny. Rząd wysłał dokument, który dziś nic nie jest wart - zauważa Kotecki. Rząd może chcieć jednak zwlekać ze zmianami, by ocenić m.in. efekty Polskiego Ładu i działań antyinflacyjnych.
Na emerytury i renty rząd może wydać 5 mld zł więcej, niż zakładał
ikona lupy />
Skutki waloryzacji od 1 marca 2022 r., w zależności od przyjętego wskaźnika / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe