Kilka tygodni temu wicepremier Waldemar Pawlak jako pierwszy głośno powiedział to, co w zaciszu domów powtarza większość Polaków: że nie wierzy w przetrwanie obecnego systemu emerytalnego. Wiceszef rządu zszokował opinię publiczną takim oświadczeniem.
Jadwiga Sztabińska redaktor naczelna
Bo skoro on, człowiek współodpowiedzialny za politykę państwa, w tym zabezpieczenia finansowego na starość, tak uważa i ogłasza to wszem i wobec, to co mają myśleć zwykli obywatele? Skoro z jego wypowiedzi można wnioskować, że wydłużenie wieku emerytalnego nie pomoże finansom publicznym i nie uratuje ZUS, to czego mogą oczekiwać szarzy Polacy? Skoro on nie ufa państwu, to o jakim zaufaniu może być mowa w przypadku społeczeństwa?
Już nie tylko podczas rodzinnych i przyjacielskich rozmów, choć nie pod imieniem i nazwiskiem, ujawniamy, że podzielamy opinię wicepremiera. W badaniu zrealizowanym przez Instytut Homo Homini na zlecenie „Dziennika Gazety Prawnej” 55 proc. respondentów (605 osób z 1100) potwierdziło, że system emerytalny za 20 lat albo będzie zupełnie inny, albo go w ogóle nie będzie. I prawie tyle samo przyznało, że w sędziwym wieku będzie żyć: z własnych oszczędności, ze wsparcia rodziny lub pomocy społecznej. 38 proc. wciąż liczy na emerytury od państwa, ale z tego prawie 60 proc. to ludzie w wieku 59 – 65 lat, którzy nie mają wyjścia – muszą zakładać, że państwo będzie im płacić, gdy zakończą niebawem aktywność zawodową. Dane zadziwiające? Wcale. Potwierdzają tylko tezę o kompletnym braku naszego zaufania do kraju, w którym żyjemy i na którego utrzymanie się gremialnie składamy, nie mając za dużej nadziei, że nam cokolwiek odda, gdy zabraknie sił do pracy i zarabiania. Sami zaczynamy tworzyć lub już stworzyliśmy sobie finansowe poduszki bezpieczeństwa na czasy seniorskie.
Gdyby rząd wsłuchał się w głosy obywateli, gdyby refleksyjnie się nad nimi pochylił, zauważyłby, jak duże ma pole do zmian. Nie tylko w kwestii emerytur, ale i zaufania.