Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska uchylił decyzję w sprawie budowy stopnia wodnego w Siarzewie. To kluczowa decyzja dla przyszłości Wisły. Wydanie decyzji zajęło siedem lat, a jej historia jest pełna zwrotów akcji: zarówno administracyjnych jak i politycznych.
Informację o swojej decyzji w sprawie Siarzewa Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska opublikował niemal dokładnie siedem lat po tym, jak zielone światło inwestycji dał regionalny dyrektor ochrony środowiska w Bydgoszczy.
Budowa stopnia wodnego poniżej Włocławka była jedną z najczęściej dyskutowanych decyzji w środowisku polityki wodnej. Zdaniem orędowników budowy uchodziła za kluczową dla zapewnienia bezpieczeństwa istniejącej tamy we Włocławku, zdaniem przeciwników przekreślała zachowanie unikatowego charakteru Wisły, jako jednej z ostatnich półdzikich rzek w Europie i elementu krajowego dziedzictwa przyrodniczego.
Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska zdecydował 23 grudnia o całkowitej odmowie określenia środowiskowych uwarunkowań dla tej inwestycji. Uzasadnienie decyzji nie jest jeszcze opublikowane. – Ta sprawa ciągnie się od siedmiu lat, co jasno pokazuje, jak sprawnie działają w Polsce tryby administracyjne. Natomiast sam pomysł budowy nowej tamy na Wiśle jest jeszcze starszy, ja sam zajmuje się nim już ponad 24 lata. Wydanie decyzji odmownej oczywiście cieszy, bo inwestycja nie miała żadnego uzasadnienia ekonomicznego i byłaby szkodliwa dla ochrony przyrody. Nie mam wątpliwości, że jest to podyktowane względami merytorycznymi, choć mam również nadzieję, że jednocześnie jest to decyzja na jaką jest przyzwolenie polityczne i Wody Polskie, które miały być inwestorem w tej sprawie nie odwołają się od niej do sądu administracyjnego. Już teraz przecież badania i ekspertyzy, które miały uzasadnić tę inwestycję straciły swoje znaczenie i aktualność na skutek upływu czasu- mówi Jacek Engel prezes fundacji Greenmind, która była stroną w sprawie Siarzewa.
Nowa tama na Wiśle, czyli Siarzewo w czasach rządów PO i rządów PiS
Sprawa budowy stopnia wodnego w Siarzewie sięga poprzednich rządów Donalda Tuska. W 2017 roku czerwone światło inwestycji dał ówczesny regionalny dyrektor ochrony środowiska i już następnego dnia stracił swoje stanowisko. Jego następca wydał decyzję pozytywną i niemal natychmiast zaskarżyły ją organizacje środowiskowe. Wiążące rozstrzygnięcie w tej sprawie nie zapadło od tamtej pory.
Inwestycję wziął na sztandary rząd PiS, choć uzasadniał ją różnie w kolejnych dokumentach planistycznych. Tama w Siarzewie pojawiała się kolejno jako element:
- walki przeciwpowodziowej ( chodziło przede wszystkim o powodzie lodowe na Wiśle),
- przeciwdziałania suszy ( brakowało dokładnych wyliczeń zysków i strat środowiskowych z inwestycji),
- rozwoju żeglugi śródlądowej ( w systemie transportowym kraju ma marginalne znaczenie),
- jako kluczowa inwestycja dla nawadniania Kujaw za pomocą systemu rurociągów doprowadzających wodę z Wisły ( od powiązania inwestycji z rozwiązaniem problemu suszy na Kujawach odciął się nawet autor koncepcji).
- element drogi wodnej E40, która miała łączyć Bałtyk z Morzem Czarnym przy założeniu współpracy m.in. z Białorusią i przekopu kanału łączącego Wisłę z Prypecią i Dnieprem. Orędownikami pomysłu był m.in. Marek Gróbarczyk, były minister żeglugi i Przemysław Czarnek, wówczas wojewoda lubelski.
- w pierwszych latach forsowania budowy nowej tamy na Wiśle uzasadniano ją jednak przede wszystkim koniecznością podtrzymania tamy we Włocławku ( to koncepcja tzw. kaskadyzacji Wisły, sięgająca czasów PRL) oraz
- przyrostem mocy ze źródeł odnawialnych ( te jednak były planowane na 80 MW, czyli równowartość mocy około dziesięciu wiatraków na morzu, na dodatek Energa, która początkowo miała być inwestorem straciła zainteresowanie tym pomysłem).
Szacunkowy koszt inwestycji wzrósł w tzw. międzyczasie z 2,2 mld zł do 7,5 mld zł, a pieniądze wydane na tamę w Siarzewie sięgały już w zeszłym roku prawie 5 mln zł. Wody Polskie korzystając z rygoru natychmiastowej wykonalności ogłaszały zaś kolejne przetargi na projekt stopnia wodnego, decydując się na formułę „zaprojektuj i wybuduj".
Dlaczego na decyzję w sprawie stopnia wodnego w Siarzewie trzeba było tyle czekać?
Nie mniej zwrotów akcji decyzja dotycząca budowy stopnia wodnego w Siarzewie miała w procesie administracyjnym. Minister klimatu w rządzie PiS, Michał Kurtyka odchodząc z rządu zwrócił sprawę do ponownego rozpatrzenia do RDOŚ. Po odwołaniu Wód Polskich i w skutek decyzji sądu administracyjnego sprawa wróciła jednak do następczyni Kurtyki, czyli Anny Moskwy. Ta z kolei uznała, że powinien ją rozpatrzyć nie minister a Generalny Dyrektor Ochrony Środowiska, którym wówczas był Andrzej Szweda- Lewandowski. Dyrektor wyłączył się jednak wcześniej ze sprawy uznając że ma konflikt interesów, jako że wcześniej zajmował się sprawą Siarzewa w Enerdze. Moskwa uznała jednak, że konfliktu nie było, jako że Energa, choć od początku występowała w sprawie to nigdy nie była w niej strona. W ten sposób wydanie decyzji wróciło do GDOŚ i przeciągnęło się aż do zmiany rządów. Po tym jak władzę w Polsce przejęła Koalicja obywatelska wspólnie z lewicą i Trzecią Drogą, na stanowisko GDOŚ został powołany Piotr Otawski, prawnik specjalizujący się w prawie ochrony środowiska, a wcześniej m.in. Główny Konserwator Przyrody za czasów poprzedniego rządu PO.
Siarzewo nie ma politycznego poparcia w Warszawie, ma w regionie
Tuż przed uformowaniem się nowego rządu Paulina Hennig Kloska, dziś minister klimatu, w rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawna mówiła: – Działacze Polski 2050 w przeszłości zgłaszali sprzeciw wobec tego działania inwestycyjnego. Będziemy starać się o naturalną retencję. Z kolei Gabriela Lenartowicz, posłanka KO z komisji ochrony środowiska dodawała:– To jest zły, anachroniczny projekt. Większość projektów hydrotechnicznych, które są rodem z ubiegłego wieku, a czasem jeszcze starsze, nadaje się do kosza.
Paradoksalnie, choć inwestycja była sztandarowym pomysłem na politykę wodną rządu PiS sojuszników znalazła m.in. w kręgu samorządowców rekrutujących się z ówczesnej opozycji. Na antenie Radia Zet Sławomir Kopyść z PO apelował m.in. o pracę ponad podziałami oraz przekonywał, że Siarzewo jest kluczowe dla energetyki odnawialnej, „turystyki intermodalnej” oraz rozwoju regionu, zaś przyrodzie nie zaszkodzi.
Rzeki w zlewni Wisły odcięte dla migracji ryb
Według WWF Polska budowa stopnia Siarzewo spowoduje odcięcie 69 tys. km rzek dla migracji ryb. „Populacje ryb wędrownych spadły już w Europie aż o 93 proc., a zapora będzie prowadziła tylko do pogłębienia tego spadku i w efekcie kryzysu bioróżnorodności. Uniemożliwi migrację i w efekcie doprowadzi do załamania się lub całkowitego wyginięcia populacji troci wędrownej, łososia i certy w dorzeczu Wisły" - zauważa WWF. Przeprowadzenie inwestycjizakładało m.in. zalanie podmokłych łąk, łęgów ( czyli szczególnie cennych dla przyrody podmokłych, nadrzecznych lasów), a na obszarze oddziaływania inwestycji- jak wyliczyła organizacja- żyje dziś niemal 30 gatunków chronionych, rzadkich lub zagrożonych roślin i grzybów.
Na archiwalnych stronach internetowych Wód Polskich można znaleźć materiały dotyczące Siarzewa, które inwestycję nazywają „innowacyjną”. Można tam przeczytać m.in.: „ Zdaniem niektórych środowisk, w tym organizacji ekologicznych spoza terenu Kujaw, budowa nowego stopnia wodnego na Wiśle jest nieuzasadniona ekonomicznie i to pomysł rodem z PRL. Tymczasem planowany obiekt ma być nowoczesny, przyjazny środowisku i wielofunkcyjny. Jego koncepcja powstała przy udziale naukowców i ekspertów z dziedziny hydrologii i hydrotechniki, na podstawie wieloletnich badań i analiz instytutów badawczych w tym Instytutu Rybactwa Śródlądowego. Tylko w latach 2010-2016 w pracach i konsultacjach brało udział kilkudziesięciu profesorów i doktorantów oraz stu magistrów inżynierów z kilku krajów świata. W latach 2016-2020 do tego grona dołączyli kolejni uznani eksperci oraz instytucje naukowe. Prace nad budową Stopnia Wodnego Siarzewo trwają od kilkunastu lat”.