Spór o utworzenie parku narodowego to starcie trzech narracji, chociaż przykrywa się je często argumentami merytorycznymi. Z Mariuszem Danielem Boćkowskim rozmawia Maciej Suchorabski.

Mariusz Daniel Boćkowski doktorant na Wydziale Biologii UJ, współautor „Analizy społecznych i ekonomicznych uwarunkowań cennych przyrodniczo obszarów Pogórza Przemyskiego i Gór Słonnych” (Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, 2020) wraz z Małgorzatą Pociask i Radosławem Michalskim.

„Wszyscy ekoterroryści zjechali na Pogórze Przemyskie, by walczyć o utworzenie parku” – stwierdził nadleśniczy Nadleśnictwa Bircza. Dlaczego kwestia utworzenia parku narodowego odbierana jest jako zagrożenie?

Przede wszystkim pojęcia „ekoterroryzm” użyto mocno na wyrost, biorąc pod uwagę charakter dotychczasowych działań na rzecz ochrony przyrody w obszarze projektowanego Turnickiego Parku Narodowego, które od lat 80. XX wieku miały charakter ekspercki. Takie postrzeganie walki o ochronę przyrody jest splotem różnych czynników. Po pierwsze, na terenie projektowanego Turnickiego Parku Narodowego znajdowało się w czasach PRL-u tzw. Państwo Arłamowskie, obszar zamknięty dla zwykłych obywateli. Dzisiaj park narodowy wielu kojarzy się tam właśnie z taką zamkniętą enklawą dostępną tylko dla nielicznych. Drugi, prawdopodobnie ważniejszy, powód to opiniotwórcza działalność Lasów Państwowych, które bronią interesów swojej grupy zawodowej. Mają one nie tylko ekonomiczny charakter. Jak pisze w książce „Antropologia lasu” Agata Agnieszka Konczal, chodzi o pewnego rodzaju symboliczną władzę. Leśnicy przedstawiają siebie jako opiekunów narodowego dziedzictwa, na którego straży stoją od stuleci. Swoją pracą odtwarzają i utrzymują „porządek i dany stan lasu”, a bez nich w tej opowieści cały ten układ by się zawalił. Zwolennicy powstania parku są w tym modelu ukazywani jako zagrożenie dla status quo, co wraz z przedstawianiem ich jako wrogów narodu i patriotycznych wartości trafia tutaj na podatny grunt.

Dlaczego Lasy Państwowe nie chcą parku narodowego?

Leśnicy na początku lat 90 XX wieku doprowadzili do uchwalenia ustawy o lasach, która zapewniła im dość mocno uprzywilejowaną pozycję – prawnie i ekonomicznie. Lasy Państwowe nie są jednostką budżetową, dzięki czemu w dużej mierze wyłączone są z kontroli. W teorii sprawują ją np. Ministerstwo Klimatu i Środowiska, Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska czy Najwyższa Izba Kontroli, ale jak pokazują liczne przykłady, jest to kontrola iluzoryczna. Minister środowiska w 2016 r. zmienił skład Państwowej Rady Ochrony Przyrody. W nowej zasiedli w większości z leśnicy i pracownicy uczelni leśnych. Innym prezentem dla Lasów Państwowych była wrzutka do ustawy o ochronie przyrody w praktyce znosząca ochronę gatunkową w lasach, jeśli „technologia prac” uniemożliwia przestrzeganie odpowiednich zapisów, np. w sprawie umyślnego zabijania czy niszczenia siedlisk. Kolejnym przykładem jest wykonywanie strategicznej oceny oddziaływania na środowisko dla 10-letnich planów urządzenia lasów. Formalnie ten proces nadzoruje miejscowa regionalna dyrekcja ochrony środowiska, jednak w opinii wielu przyrodników fakt, że główną ekspertyzę przygotowuje na zlecenie regionalnego organu Lasów Państwowych ten sam wykonawca co plan urządzenia lasu, powoduje, że jest to często martwa procedura. W raporcie NIK z 2015 r. krytycznie oceniono stały wzrost kosztów zarządu, wynagrodzeń oraz nakładów inwestycyjnych względem środków na ochronę i hodowlę lasu. Ale wnioski z raportu są jedynie zaleceniem, które trudno będzie wyegzekwować.

Czyli leśnicy mają dużo do stracenia.

Są lokalną elitą i mówię to bez cienia zawiści. Zarządzają ogromnym majątkiem i mają wysokie wynagrodzenia, znacznie wyższe niż średnia w regionie. Po utworzeniu parku część leśników przeszłaby w jego struktury i zarabiałaby znacznie mniej, gdyż parki narodowe należą do jednostek budżetowych, gdzie widełki płacowe są zdecydowanie na niższym poziomie. Biorąc to pod uwagę, rozumiem obawy leśników. Trudno się dziwić, że nie chcą utracić tej wypracowanej przed laty i wciąż utrzymywanej pozycji. W dodatku z pewnością są specjalistami, znają się na swoim fachu. Problem pojawia się jednak także na poziomie systemowym. Nie dotyczy leśniczego, podleśniczego czy nawet nadleśniczego, lecz ogólnych priorytetów dotyczących postrzegania lasu jako zasobu.

Nie chodzi po prostu o straty finansowe?

Dyskusja na temat nowych parków narodowych dotyczy niewielkiego procenta lasów w Polsce. Z pespektywy ekonomicznej utworzenie Turnickiego czy rozszerzenie Białowieskiego Parku Narodowego w znikomym stopniu wpłynęłoby na pozyskanie drewna i przychody z tego tytułu w skali kraju. Wydaje mi się, że opozycyjne stanowisko Lasów Państwowych wobec parków narodowych bierze się z niechęci do symbolicznego oddania pola walki, nawet jeśli chodziłoby o te kilka procent lasów. Dlatego zarówno na poziomie krajowym, jak i lokalnym postawa LP jest od dawna spójna – ani kroku wstecz. Małgorzata Blicharska i Ann van Herzele w artykule z 2015 r. „Whose forest? What a forest?” wskazują, że aktualnie w Polsce funkcjonują trzy narracje o lesie. Pierwszą – „menedżerską” – posługują się Lasy Państwowe. Jest związana z aktywnym zarządzaniem przyrodą. Druga to narracja „lokalna”, „utylitarna”, która określa lasy jako element niezbędny do życia dla lokalnej społeczności – używają jej samorządowcy oraz część mieszkańców. Trzecia nazywana jest „pierwotną”. Zakłada ona, że przyroda ma wartość niezależnie od tego, czy przynosi nam konkretne korzyści. Spór o utworzenie parku to starcie tych trzech narracji. I jest to spór quasi-filozoficzny, chociaż przykrywa się go często argumentami o charakterze merytorycznym.

A czy narracja leśników jako „lokalnej elity” ma wpływ na opinie lokalnych mieszkańców?

Te narracje dopełniają się wzajemnie i dosyć dobrze ze sobą współgrają. Stoją razem bowiem w opozycji do trzeciej, „pierwotnej”. Nie ma co ukrywać, jest to niezgodność interesów, która zawsze będzie występowała. Nawet jeśli Lasy Państwowe twierdzą, że prowadzą zrównoważony model gospodarki leśnej, który zapewnia jednocześnie funkcje przyrodnicze, społeczne i gospodarcze, to i tak będzie to częściowo niezgodne z modelem, który zakłada, że przyrodę na pewnym obszarze należy pozostawić samej sobie.

Różne jest rozumienie korzyści, które ma nam dawać natura.

W naszych badaniach posługujemy się koncepcją usług ekosystemowych. Zakłada ona, że przyroda dostarcza człowiekowi korzyści i usług, które można określić, oszacować i włączyć je do rachunku ekonomicznego i do procesów decyzyjnych. Pytaliśmy respondentów na terenie gmin Bircza, Fredropol i Ustrzyki Dolne, jakie korzyści z przyrody są dla nich najważniejsze, jeśli chodzi o jakość ich życia. Oczywiście pojawiło się np. pozyskanie opału, jednak – co nas trochę zaskoczyło – najważniejsza dla mieszkańców była możliwość pobierania wody pitnej. Wiąże się to z faktem, że na terenie tych gmin stosunkowo niewielka liczba osób posiada dostęp do sieci wodociągowej i skazani są na przydomowe ujęcia wody. Oznacza to, że głównym zagrożeniem, jakie dostrzegają, jest susza, która w ostatnich latach w regionie mocno dała się we znaki. Warto podkreślić, że jest to pewien wyraz świadomości klimatycznej mieszkańców.

Dlaczego w gminie Fredropol obawy, że nie będzie można pozyskiwać drewna, są słabsze niż w Birczy i Ustrzykach Dolnych?

Wartości zaopatrzeniowe (materialne), jeśli chodzi o postrzegane korzystanie z przyrody, dominują w każdej z tych gmin. Fredropol się jednak w pewien sposób wyróżnia. Respondenci doceniali tam także np. korzyści regulacyjne, takie jak np. oczyszczanie wody i powietrza czy ochrona przed suszą lub powodzią. Szczególnie wybijały się tam również wartości kulturowe, co wiąże się z nieco odmiennym charakterem tej gminy. Jest ona bardziej rolnicza, o mniejszej lesistości niż Bircza i Ustrzyki Dolne. I znajduje się w niej sanktuarium w Kalwarii Pacławskiej – silny ośrodek turystyczny. Stosunek do turystów i turystyki jest tam bardziej pozytywny. Poza tym część ludności gminy związana jest zawodowo z Przemyślem i nie odczuwa tak silnej materialnej zależności od lasu. Prawdopodobnie stąd też nieco bardziej pozytywny stosunek do parków narodowych w tej gminie.

Pytaliście również o to, czy dochody mieszkańców związane są z szeroko rozumianym przemysłem drzewnym.

We Fredropolu był to faktycznie najmniejszy odsetek respondentów (9 proc.), natomiast w Birczy było to aż 29 proc. Ten sektor ma istotny wpływ na strukturę zatrudnienia i lokalną gospodarkę. Średnio na badanym obszarze było to 21 proc. Jak widać, jest on istotny, ale na pewno nie dominujący, jak często słyszymy z ust samorządowców.

Czy park narodowy może inicjować rozwój danego regionu?

Dzięki parkom narodowym region staje się rozpoznawalny i przyciąga kapitał oraz inwestorów. Oczywiście wszystko powinno przebiegać w sposób zrównoważony, z zachowaniem celów ochrony i jej priorytetów. Biorąc pod uwagę przykłady z zagranicy, np. park Neusiedler See-Seewinkel w Austrii stał się instytucją spajającą lokalnych przedsiębiorców, drobne biznesy i jest jednocześnie swoistym produktem lokalnym, który pojawia się w reklamach czy podczas promocji regionu. Wydaje mi się, że dzięki temu, że parki narodowe od 10 lat mają osobowość prawną, mogą przyjąć wielofunkcyjny model działania, z akcentem położonym na funkcje społeczne. To pieśń przyszłości, ale jest to do zrobienia. Takie są również ogólnoświatowe trendy – funkcje społeczne stają się nieodzownym elementem ochrony przyrody. Parki powinny zaadaptować się do warunków lokalnych i być motorem rozwoju regionu.

A propos zagranicy: w analizie pojawia się wątek Niemców przyjeżdzających na tereny projektowanego Turnickiego Parku Narodowego. Zostawiają sporo pieniędzy i podkreślają, że przyjeżdżają tu, bo jest „dziko”. Jednocześnie mieszkańcy zauważają, że tę „dzikość” tracą poprzez trwające wycinki.

Myślę, że ta część respondentów, która dostrzega szkody powodowane przez wycinki, jest bardziej przychylna parkowi. Co więcej, w badaniu metodą „kosztów podróży” (Travel Cost Metod), gdzie wycenialiśmy rekreacyjną wartość tego obszaru, turyści często zwracali uwagę, że nie bardzo podoba im się sposób, w jaki prowadzony jest gospodarka leśna.

Ponad 70 proc. respondentów nie wie, jaki teren miałby objąć park narodowy.

Tak, wyniki te wyszły nawet poniżej moich oczekiwań. 2/3 badanych deklarowało, że ma wiedzę na temat projektowanego parku. Gdy jednak zadaliśmy proste pytania szczegółowe, okazało się, że jest ona znikoma. Odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą w dużej mierze propagatorzy utworzenia parku, którzy nie wykazali się wystarczająco dobrą komunikacją swojego projektu.

Jak piszecie, projekt nie może być opresyjny.

Przede wszystkim chodzi o uwzględnienie głosu lokalnej społeczności. Przez wiele lat mieszkańcy odczuwali lekceważenie ze strony inicjatorów utworzenia parku. Przy transformacji danego terenu zawsze są jednostki czy grupy poszkodowane i te grupy powinny uzyskać stosowną rekompensatę czy np. pomoc w przekwalifikowaniu się.

Przeciwnicy parku mówią, że przemysł drzewny w tych gminach dominuje. Wy się z tym nie zgadzacie.

Na pewno nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że 90 proc. mieszkańców zależy od lasu – taki głos padł swego czasu na lokalnym forum. Nasza analiza wskazuje, że działalność okołoleśna to istotna część lokalnej gospodarki z pewną zmiennością pomiędzy gminami. Przy utworzeniu parku narodowego wydaje się nieuniknione, że część lokalnego biznesu drzewnego musiałaby zostać zredukowana i to właśnie tutaj powinny zostać skierowane działania dążące do kompensacji tych strat. Na obecnym status quo zyskuje część lokalnej społeczności, ale nie widać kompleksowego rozwoju tych gmin. Taka sytuacja ma miejsce od lat 90-tych. Są to obszary peryferyjne, o słabej infrastrukturze, niskiej atrakcyjności inwestycyjnej, położone daleko od ośrodków miejskich. Wiadomo, że nigdy nie powstaną tam wielkie zakłady przemysłowe, ale nie o to chodzi. Trzeba szukać alternatywnej ścieżki rozwoju, a park narodowy niewątpliwie taką daje. Prawdopodobnie, krótkoterminowo, może on przynieść pewne negatywne efekty, natomiast można go tak zaplanować, że długofalowo będzie służył zarówno lokalnej społeczności, jak i odwiedzającym te tereny turystom.

Aktualnie jedynie 8 proc. mieszkańców twierdzi, że dochody ich lub członka rodziny związane są z turystyką. 21 proc. wskazuje na przemysł drzewny. To niewiele, jeśli weźmiemy pod uwagę, że z danych GUS wynika, że 70 proc. mieszkańców zatrudnionych jest w sektorze „rolnictwo, leśnictwo, łowiectwo”.

Jest to problem z danymi statycznymi, które są zagregowane na pewnym poziomie. Te wymienione 70 proc. dotyczy całego powiatu przemyskiego. Drugą ważną rzeczą jest to, że te 70 proc. zatrudnionych dotyczy wyłącznie podmiotów zatrudniających powyżej dziewięciu osób, a ogromną część lokalnych przedsiębiorstw (ponad 90 proc.) stanowią mikroprzedsiębiorstwa, a te zgodnie z danymi z GUS są związane głownie z handlem, naprawą pojazdów i budownictwem. Oczywiście wśród nich też są przedsiębiorstwa związane z przemysłem drzewnym. Wydaje mi się jednak, że nasze wyniki lepiej odzwierciedlają skalę relacji lokalnej społeczności z gospodarką leśną.

A czy w ogóle są szanse na rozkręcenie tu turystyki? Z opracowania wynika, że wśród mieszkańców dominuje raczej lęk przed obcymi. Czy pieniądze mogą to zmienić?

W badaniach wyszło nam, że siłą lokalnych społeczności jest przede wszystkim rodzina wielopokoleniowa, różne formy lokalnej samopomocy i więzi sąsiedzkiej. Jednocześnie lęk przed obcymi faktycznie występuje. Są problemy z zaufaniem do osób nie tylko z zewnątrz, ale także tych wywodzących się z innych lokalnych społeczności. Wydaje mi się jednak, że wszystko jest kwestią stworzenia możliwości. Weźmy np. kompleks w Arłamowie, który zatrudnia 200–300 osób i z tego co wiem, pracuje tam wielu mieszkańców okolicznych miejscowości. Jeśli stworzy się taką możliwość, to chęć zatrudnienia w turystce jest. Warto jednak zauważyć, że mieszkańcy preferują raczej rozproszony model turystyki, który przynosi im i ich rodzinom więcej korzyści, a jednocześnie nie zakłóca spokoju będącego jednym z głównych walorów tego obszaru.

Dlaczego aktualnie gminy nie widzą szans w parku i nie uwzględniają go w planach rozwoju?

Z jednej strony samorządowcy chcieliby, aby przyjeżdżało więcej turystów, z drugiej nie chcą parku, lecz nie mają również kompleksowej wizji promocji regionu. Nie ma żadnej lokalnej marki, produktu, który mógłby ten region zareklamować. Park narodowy mógłby z pewnością uczestniczyć w wytworzeniu takiej lokalnej marki. Z drugiej strony istnieje również problem licznych ograniczeń z tytułu istniejących tam form ochrony przyrody, jak np. Natura 2000 czy parki krajobrazowe. Powodują one trudności choćby w rozbudowie domu czy stworzeniu nowych kwater dla gości, przez co niejedna osoba zrezygnowała z tej formy działalności. Dlatego wielu mieszkańców nie wierzy w rozwój związany z turystyką.

Wiemy, że w latach 90. Magurski Park Narodowy konkurował z Turnickim. Ostatecznie powstał tylko ten pierwszy, a przyczyną miały być kwestie finansowe. Czy wiemy, jak mieszkańcy reagowali na wieść o utworzeniu Magurskiego i jak wygląda ta sytuacja teraz?

Z tego, co mi wiadomo, w 1995 r. była wola polityczna, aby powstał jeden z tych parków. Oficjalnie stwierdzono na poziomie ministerialnym, że nie ma wystarczających środków, aby utworzyć dwa. Wiem, że ówczesny wojewódzki konserwator przyrody Jan Szafrański poświęcił dużo czasu i zaangażowania, aby przekonać do projektu Magurskiego Parku Narodowego lokalnych interesariuszy – jak widać skutecznie. Dzięki utworzeniu Magurskiego Parku Narodowego został zachowany m.in. ważny fragment krajowego górskiego korytarza ekologicznego, kluczowe ostoje dużych drapieżników, a Beskid Niski pozostał synonimem dzikości pożądanej przez wielu turystów. Konflikty pomiędzy parkiem a lokalną społecznością występowały i występują do dzisiaj. Pamiętajmy jednak, że tam, gdzie stawiamy wysoko kwestię ochrony przyrody, zawsze będą jakieś konflikty z mieszkańcami, tylko nie to jest sednem problemu. Ważne jest jedynie, żeby merytorycznie i spokojnie do nich podchodzić.

Czy myśli pan, że jest w ogóle szansa na przekonanie mieszkańców gmin Bircza, Fredropol i Ustrzyki Dolne do utworzenia Turnickiego?

Nie będę ukrywał, że jako biolog środowiskowy z wykształcenia, jestem sercem po stronie ochrony przyrody rozumianej zgodnie z obowiązującymi trendami, wyznaczanymi przez dyskusję wysokiej klasy specjalistów z całego świata, a ci mówią jasno – musimy zwiększyć nasze działania zapobiegające utracie różnorodności biologicznej. Jednocześnie uważam, że wszystkie tego typu procesy, takie jak tworzenie parków narodowych, powinny uwzględniać zasadę sprawiedliwości społecznej. Pomimo tego, że utworzenie Turnickiego wydaje się póki co kompletnie nierealistyczne, to należy mierzyć wysoko. Warto przy tym zaznaczyć, że wymaga to jednak pewnego wizjonerstwa i publicznej odwagi do zmian, które uruchomią drzemiące tu pokłady kapitału społecznego.

A co pan sądzi o blokadach organizowanych przez Inicjatywę Dzikie Karpaty? Takie działania bardziej pomagają czy szkodzą?

Jestem przekonany, że intencje ludzi biorących udział w blokadzie są dobre. Absolutnie nie podzielam absurdalnych poglądów, że ludzie ci są opłacani przez jakieś tajemnicze, wrogie siły i mają niecne zamiary. Akcje te są wyrazem pewnej determinacji oraz zrezygnowania, gdy kończą się legalne sposoby na zatrzymanie, z ich punktu widzenia, dewastacji cennych przyrodniczo terenów, nawet jeśli ta odbywa się w zgodzie z literą prawa. To co jest świętością dla leśnika, czyli zachowanie gospodarczej trwałości lasu, kontrolowana wymiana pokoleń drzewostanu i planowe tworzenie odnowień, dla przyrodnika-biologa może być zamachem na ciągłość naturalnych procesów przyrodniczych. Jako naukowiec, zdaję sobie oczywiście sprawę, że tego typu działania aktywistyczne, szczególnie krótkoterminowo, stwarzają dość negatywny odbiór u dużej części lokalnej społeczności. Pozytywnym aspektem tej blokady jest natomiast to, że zwraca ona w ogóle uwagę na problem wycinek, ale i samego projektowanego Turnickiego Parku Narodowego. Ważne jest jednak, by ludzie uczestniczący w blokadach, zaczęli rozmawiać z lokalną społecznością i wzajemnie się poznawali.

Ostatnio zdarzają się jednak ataki na blokujących. Doszło do zdewastowania samochodu, do obozu wrzucane są petardy. Część mieszkańców wykazuje jednak solidarność. Potrafi wesprzeć posiłkiem czy herbatą.

Jeśli spojrzymy na chociażby dyskusje w internecie, na profilach Facebook Lasów Państwowych czy organizacji przyrodniczych, to można odnieść wrażenie, że mają one bardzo spolaryzowany charakter: istnieją tylko dwie ekstremalnie przeciwne strony. Tymczasem, co również wynika z naszego badania, istnieje spora część (45–50 proc.) o neutralnych poglądach. Oznacza to, że jest tutaj pewien potencjał do przekonywania ludzi do tej koncepcji rozwoju. Uważam też nieco idealistycznie, że sam park powinien powstać z inicjatywy lokalnych mieszkańców.

A jaki jest największy mit dotyczący utworzenia parku, z którym spotkaliście się prowadząc badania?

Jednym z takich mitów było przekonanie, że rezerwaty przyrody, które aktualnie istnieją na tym obszarze, są zbyt wielkie i ograniczają pozyskanie drewna. Oczywiście nie jest to prawdą. Zajmują one maksymalnie 3 proc. interesującego nas obszaru. Warto również wspomnieć, że wcześniejsza analiza wykonana przez Fundację Dziedzictwo Przyrodnicze wykazała, że jeśli w tym momencie Nadleśnictwo Bircza przestałoby pozyskiwać drewno, to wzrost pozyskania, który nastąpił w ostatnim czasie w pozostałych otaczających nadleśnictwach, zrekompensowałby wyłączenie Birczy. Problem jest jednak też w tym, że nie wszyscy chcą słuchać analiz danych i wniosków z nich płynących. W interesie wszystkich zainteresowanych stron byłoby utworzenie wspólnego panelu badawczego, który przeprowadziłby dogłębne i wielowariantowe symulacje dla różnych sposobów zagospodarowania tego terenu.

Biorąc pod uwagę unijną strategię różnorodności, czy objęcie ochroną tych terenów nie jest tylko kwestią czasu? Jeśli nie park, to może rezerwat? Na podpis czeka projekt pod nazwą „Reliktowa Puszcza Karpacka” obejmujący fragmenty projektowanego Turnickiego Parku Narodowego.

Oczywiście z prawnego punktu widzenia utworzenie rezerwatu jest zadaniem znacznie prostszym do realizacji. Wymaga jedynie zgody Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, a lokalni mieszkańcy nie mają w tym układzie prawa weta. Powiem tak: przesłanki merytoryczne do powstania rezerwatu są. Zabezpieczałby on bowiem sieć licznych płatów ekosystemów, w których wykazano obecność cennych gatunków roślin i zwierząt. Jednak z powodów, o których rozmawialiśmy wcześniej, optymalną opcją, również dla lokalnej społeczności, byłoby utworzenie parku narodowego. Mówię to w kontekście długofalowej wizji rozwoju, marki, produktu, który park mógłby stworzyć lub wspierać.

Turnicki Park Narodowy

Turnicki Park Narodowy jest projektem społecznym. Starania o jego utworzenie rozpoczęły się 35 lat temu. Miałby objąć ok. 19 tys. ha na Pogórzu Przemyskim (tereny gmin Bircza, Fredropol i Ustrzyki Dolne), w połowie drogi między Ustrzykami Dolnymi a Przemyślem. Jest to fragment dawnej Puszczy Karpackiej, która obejmowała niegdyś całe Karpaty poza najwyższymi partiami gór. Nazwa projektowanego parku pochodzi od leżącego na jego terenie szczytu – Turnicy (598 m n.p.m., obecnie rezerwat przyrody).
Badania nad tutejszą przyrodą rozpoczęły się jeszcze przed II wojną światową (pierwszy projekt utworzenia parku narodowego powstał w 1938 r.). Starodrzew – uzupełniany nasadzeniami sosny – miał szansę zachować się w tym miejscu dzięki wydzieleniu obszaru dla uprzywilejowanych myśliwych (tzw. Państwo Arłamowskie) i wysiedleniom ludności (akcja Wisła). Nie jest to las pierwotny (całkowicie pozbawiony ingerencji człowieka) ani w pełni naturalny (z którego człowiek korzysta, ale nie prowadzi celowej gospodarki), ma jednak unikatowe walory przyrodnicze. W Puszczy Karpackiej występują wilk, ryś, żbik, niedźwiedź, 151 gatunków ptaków, w tym zagrożone wyginięciem orzeł przedni, orlik krzykliwy, puszczyk uralski, puchacz, sóweczka, dzięcioł trójpalczasty, 10 gatunków płazów, pięć gatunków gadów, chronione ryby oraz tysiące gatunków owadów, w tym reliktowe. W projektowanych granicach parku narodowego zinwentaryzowano 6468 drzew o wymiarach kwalifikujących do statusu pomnika przyrody.
MWW