Choruje coraz więcej pracowników instalacji, do których trafiają odpady komunalne. Realne jest ryzyko ich zamknięcia. Tymczasem wygasły przepisy, które miały być dla branży kołem ratunkowym.
Kiedy wprowadzano przepisy pierwszej tarczy antykryzysowej (t.j. Dz.U. z 2020 r. poz. 1842) na początku kwietnia, koronawirusa wykrywano u pojedynczych pracowników. Dziś nie ma dnia, w którym ktoś z załogi nie musiałby przejść na kwarantannę lub nie miał pozytywnego wyniku testu. W tym tempie może wkrótce zabraknąć rąk do pracy – alarmują przedstawiciele branży odpadowej.
– W instalacjach czy na składowiskach najczęściej pracuje niewiele osób i trudno je zastąpić. To m.in. osoba obsługująca wagę, pracownik na kompaktorze na składowisku, kierowca ładowarki – mówi Magdalena Sułek-Domańska z Koalicji BHP służb komunalnych.
Dlatego następnym etapem może być wstrzymanie pracy całych zakładów.
Co będzie to oznaczało w praktyce? Byłby to początek kryzysu śmieciowego: rozkładające się odpady mogłyby tygodniami zalegać na ulicach. W dodatku jeśli instalacje wstrzymają pracę, część surowców – np. papier – może stracić swoją wartość. A to będzie dotkliwy cios dla branży recyklingu, która już teraz ma mocno pod górkę z powodu wahań cen na rynku.

Dmuchanie na zimne się nie przydało

Przed czarnym scenariuszem branża przestrzegała jeszcze na początku pandemii, gdy liczba zachorowań była nieporównywalnie mniejsza. Na szczęście do wykolejenia się systemu komunalnego nie doszło. Mimo że w pierwszych tygodniach pandemii wiele samorządów (m.in. Chorzów, Żory, Górczyce, Oleśnica) wstrzymało odbiór niektórych frakcji odpadów lub zamknęły swoje PSZOK-i, długofalowych problemów w skali kraju nie było.
ikona lupy />
DGP
Dziś sytuacja jest jednak poważniejsza, a co gorsza, utraciły ważność przepisy (obowiązujące od 1 kwietnia), które miały być ratunkiem na wypadek, gdyby wstrzymanie lub ograniczenie pracy instalacji komunalnych było konieczne z powodu braków kadrowych.
Mowa o specjalnych uprawnieniach, z których mogliby skorzystać – na wniosek przedsiębiorców lub gmin – wojewodowie. Dotychczasowe przepisy pozwalały im dopuścić do odstępstw od rygorystycznych zasad dotyczących selektywnej zbiórki, np. dać gminom tymczasowe prawo do zbierania mniej niż pięć frakcji, co pozwoliłoby ograniczyć liczbę przejazdów śmieciarek (patrz: infografika). Za zgodą wojewody możliwe byłoby również skierowanie odpadów bezpośrednio na składowisko lub do spalarni bez konieczności sortowania w instalacjach.
Przepisy ani razu nie zostały użyte, bo wojewodowie nie udzielali zezwoleń podczas pierwszej fali epidemii. Niektóre urzędy, m.in. na Mazowszu i na Podkarpaciu informują, że wnioski od przedsiębiorców i gmin w ogóle do nich nie wpływały. Jednak nawet tam, gdzie zgłaszano potrzebę zawieszenia selektywnej zbiórki, zgody nie było.

Zakłady wciskają hamulec

Rozwiązania z tarczy miały być oczywiście tymczasowym wentylem bezpieczeństwa. Sęk w tym, że dziś go brakuje, choć zagrożenie narasta – przepisy automatycznie wygasły bowiem po 180 dniach od wejścia w życie ustawy, czyli pod koniec września.
Apel o szybkie załatanie tej legislacyjnej dziury wystosowali już przedstawiciele zrzeszającej właścicieli sortowni i instalacji komunalnych Rady Przedstawicieli Regionalnych Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych (RIPOK) oraz eksperci ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Zwrócili się do rządu o przygotowanie rozwiązań prawnych na różne scenariusze – na wzór przepisów obowiązujących od 1 kwietnia.
– Dziś brak systemu instalacji zastępczych oraz wolnych mocy przerobowych uniemożliwia skierowanie odpadów do innych instalacji – mówi Piotr Szewczyk, przewodniczący Rady RIPOK.
Dlatego też przedsiębiorcy samodzielnie opracowują plan działania na wypadek, gdyby zabrakło kluczowych dla tej branży pracowników: kierowców i ładowaczy. W pierwszej kolejności byłoby to przejście do zbiórki wyłączenie odpadów komunalnych zmieszanych i bio. Na swoją kolej zaczekać musiałyby odpady wielkogabarytowe.
– Chętnych do pracy na zastępstwo nie brakuje, ale przeszkolenie pracownika wymaga czasu – mówią przedstawiciele branży.
Wdrażają wewnętrzne procedury, które mają zminimalizować ryzyko zakażenia. Są też otwarci na współpracę.
– Jeśli zrzeszone w naszym związku firmy działają w pobliżu i u jednej z nich wystąpi dotkliwy problem kadrowy, to zakłady, w których pracowników akurat nie brakuje, mogą wspomóc „wypożyczeniem” pracowników – mówi Karol Wójcik, przewodniczący Rady Programowej Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami.

Droga na skróty?

Nie wszyscy są jednak zwolennikami poluzowywania obecnych wymogów, nawet jeżeli miałoby to być tylko tymczasowe rozwiązanie.
– Znów pojawia się presja, by móc kierować odpady bezpośrednio do spalenia lub na składowisko. Potrzeba tu dużej ostrożności. Obawiam się, że może to być próba umożliwienia łatwego pozbycia się odpadów, które są trudne do zagospodarowania i kosztowne – mówi chcąca zachować anonimowość osoba z branży odpadowej.
Zmian obawia się też branża recyklingu, która utraciłaby tym sposobem dostęp do surowca będącego podstawą ich biznesu. A ich sytuacja i tak jest już trudna, biorąc pod uwagę, jak spadły ceny ropy, co sprawiło, że wielu firmom bardziej opłaca się produkować nowe produkty z plastiku, niż korzystać z recyklatu powstałego z przetworzonych odpadów.
Przeciwnicy tych rozwiązań ostrzegają też, że odchodząc od sortowania, zniweczymy ogrom pracy włożonej w edukację. To odbije się nam czkawką w przyszłych latach, gdy będziemy płacić kary za niewywiązanie się z wyśrubowanych poziomów recyklingu, a budżet państwa obciąży nowy unijny podatek od plastiku niepoddanego recyklingowi, który będzie obowiązywał już od stycznia. Wynosi on 0,8 euro za kilogram i może kosztować budżet państwa łącznie 1,7–2,7 mld zł rocznie.
Zapytaliśmy Ministerstwo Klimatu i Środowiska, czy pracuje nad nowymi antykryzysowymi przepisami dla branży. Do zamknięcia tego wydania nie otrzymaliśmy odpowiedzi.