Możemy oczywiście patrzeć na naturę jako na jedną wielką, kokietującą nas całość, ale to guzik prawda.
Nie da się inaczej zacząć: zwierzęta, oczywiście, mówią ludzkim głosem?
bożena walencik: Akurat sójka Kasia gadała ludzkim głosem.
Sójka?
bożena walencik: Naprawdę. Kiedy tylko wychodziłam na werandę, to ona już wiedziała, że będę wołała męża i krzyczała: „Jasiek! Jasiek!”.
To niemożliwe.
jan walencik: Tak było. Wołała tak wyraźnie, że wiedziałem, że o mnie chodzi. Któregoś roku pojechaliśmy kręcić film do ogrodu zoologicznego w Ranua w Finlandii. Kiedy przechodziliśmy koło woliery z krukami, jeden z nich niesłychanie wyraźnie zakrzyczał: „Jaska!”. Spytałem fińskiej pracownicy ogrodu, co on mówi. „Nic, Jaska się przedstawia. On ma tak na imię”.
Przepraszam, ale coś mnie chyba ominęło. Wszystkie zwierzęta tak gadają?
bożena walencik: Nie, ale komunikowały się z nami tak, że wiedzieliśmy, o co im chodzi.
jan walencik: Ech, my zawsze chcemy naszych pobratymców – nie lubię określenia bracia mniejsi – porównywać do nas. A właściwie czemu nikt nie powie: „Jest Wigilia, mówię wilczym albo żubrzym głosem”?
Mieli państwo zwierząt bez liku.
bożena walencik: Zawładnęły naszym domem. Często było tak, że wchodzimy do sypialni i okazuje się, że w łóżku nie ma już dla nas miejsca.
Żartuje pani.
bożena walencik: Nie. W jednym łóżku była rysica Sonia, dzik Kubuś, kuna Figa, dwa koty, no i nasz jamnik Sorek, który tym towarzystwem dowodził.
Mieli państwo tak małą siłę perswazji?
bożena walencik: Dzik, jak był mały, to spał w kuchni, ale potem się zbuntował i doszło do tego, że Kuba jeździł z psem i ze mną do sklepu na zakupy. Nie opuszczał mnie ani na krok.
jan walencik: Kuba jeździł na zdjęcia telewizyjną toyotą, siedział na kolanach, a przez okno wystawał tylko wielki ryj dzika.
Umrzemy przy państwu ze śmiechu.
bożena walencik: Jak racice były już zbyt duże i nie mógł jeździć na kolanach, to trzeba było mu przysposobić przyczepkę wyścielaną siankiem, ze specjalnym trapem do wchodzenia.
Pani chodziła z nim po mieście jak Kazimierz Pawlak z malowaną świnią po lesie?
bożena walencik: Kuba był niezwykle inteligentnym zwierzęciem.
jan walencik: I przyzwyczajonym do podróżowania samochodem, bo jak przewoziłem pierwszy raz trzy wilki, to wszystkie mi całe auto zarzygały, jeden po drugim.
A pan z nimi na przejażdżkę się wybierał?
bożena walencik: Nie, trzeba było je przewieźć z woliery do lasu, gdzie mieliśmy je filmować.
Zaraz, od początku. Jak tyle zwierząt wzięło się w państwa domu?
jan walencik: Do serialu „Saga prastarej puszczy” założyliśmy ogromną hodowlę, to szło w tysiące osobników.
Tysiące?
jan walencik: Jeśli liczyć mrówki…
Mrówki?
jan walencik: Na potrzeby filmu mieliśmy swoje mrówki, kilka rodzin, klanów. Całe studio było zastawione wielkimi formikariami, w których sobie żyły.
bożena walencik: I mnóstwo nornic, które są bardzo płochliwe. Widział pan kiedyś nornicę w lesie?
W życiu, nawet nie bardzo wiem, jak ta nornica wygląda.
jan walencik: A pański syn wie.
IGNACY MAZUREK: Tato, to taki mały gryzoń, tu popatrz.
jan walencik: Zgadza się.
O, już widzę, taka mysz.
jan walencik: Odcinek o nornicy zaczynał się tak: „Jestem nornicą. Nie, nie myszą, nornicą. Nornica wszystko ma mniejsze”.
Poddaję się, nawet mój syn się ze mnie śmieje. Te wszystkie zwierzęta, prócz mrówek, były jakoś tresowane?
bożena walencik: Nigdy nie było tresury.
jan walencik: Były oswojone albo – to lepsze słowo – przyswojone, ale one nie odgrywały zadanych ról. Były naturalne, tyle że pozwalały się filmować.
bożena walencik: „Saga…” to było 10 odcinków, każdy o innym zwierzęciu. Wszystkie, prócz żubrów, musieliśmy hodować.
Bo żubry to takie krowy, oswojone z natury, niby dzikie, ale krzywdy nie zrobią?
jan walencik: Prowokuje mnie pan, ale one są dzikie jak… Jak nie wiem co! (śmiech) To jest kwintesencja dzikości i kto nie był przy takim zaparowanym, zbieganym żubrze, nie wie, o czym mówi. O tym, że nie wolno ich denerwować, co jakiś czas przekonuje się ktoś, kto zbyt blisko podchodzi i zostaje poturbowany.
Dziesięć odcinków z niesfornymi aktorami. Nic dziwnego, że to trwało latami.
jan walencik: Ogromna większość, 80 proc. naszego czasu to nie było filmowanie, ale przysposobienie zwierząt. Kierownik produkcji, Krzysiek Komar, karmił je – na same wilki poszło pięć ton mięsa.
bożena walencik: W sumie mieliśmy chyba 13 wilków, jeden nie był hodowany w stadzie, ale żył koło nas, miał wolierę naprzeciwko okien i był niezwykłym zawadiaką. Jeśli na ławce zostawiłam nowe poduszki, to musiał wszystkie pomacać, powyciągać. Jak posadziłam kwiatki, to on je potem wykopywał.
IGNACY MAZUREK: A skąd u państwa wzięła się kuna?
bożena walencik: Miała na imię Figa i trafiła do nas po wypadku. Zapewne porwał ją drapieżnik, który wypuścił ją, odlatując. Przywieziono ją do nas, jak była maleńka.
jan walencik: Osesek. Odratowaliśmy ją.
Co robiliście?
bożena walencik: Grzaliśmy ją poduszką elektryczną, masowaliśmy, nawadnialiśmy podskórnymi zastrzykami, podawaliśmy antybiotyki.
Co wtedy jadła?
bożena walencik: Karmiliśmy ją mlekiem w proszku dla drapieżników.
jan walencik: Zresztą na miejscu cały czas był lekarz weterynarii.
bożena walencik: Figa zamieszkała u nas i musiała być bez przerwy grzana i przytulana, bo do siódmego miesiąca życia kuna swoje małe ma przy sobie. Jak już była trochę większa, siedziała u mnie na karku w zamotanej chustce i kontrolowała wszystko, co robię. Mieszkała w koszyku, była nadzwyczaj czysta i w jednym miejscu załatwiała swoje potrzeby fizjologiczne.
Jak kot, w kuwecie?
bożena walencik: U nas wszystkie zwierzęta załatwiały się w miejscach do tego przeznaczonych. Wyjątkiem były dwa sarniaki, które sypały groszki za sobą, gdziekolwiek się znalazły.
jan walencik: Nazywały się Kropka i Przecinek.
bożena walencik: Najczystszy był chyba nasz dzik, Kubuś. A kuna znaczyła swój teren, zostawiając zapachowe informacje, zazwyczaj, gdy przyszli goście z niepokojącym ją zapachem. Kiedy przychodzili, to Figa wpychała im w kieszenie i w zostawione w korytarzu buty kawałki mięsa. Tak, żeby nie wyszli z pustymi rękami.
jan walencik: Bardzo gościnne zwierzę.
bożena walencik: Taka sytuacja: idę do banku, biorę torebkę, której nie nosiłam dobrych kilka dni. Otwieram ją, a tu cała zarośnięta pleśnią. Kuna naznosiła sobie tam rogalików z marmoladą, była wilgoć, więc wszystko eksplodowało.
Czy ja będę czasem mógł zadać pytanie, by pokierować jakoś tą rozmową?
bożena walencik: Za chwilę, teraz panu dokończę jak było z kuną. Figa na zdjęcia jeździła w rękawie kurtki...
jan walencik: A po skończonych zdjęciach wracała do nas.
bożena walencik: Aż raz coś ją spłoszyło i uciekła na bardzo wysoki, ośnieżony świerk. W domu często wchodziła po firanach, gdzieś na gzymsy, ale nigdy tak wysoko.
jan walencik: Żadne próby zwabienia jej nie przynosiły skutku.
bożena walencik: Mimo jej wielkiej przyjaźni z jamnikiem Sorkiem, po którego specjalnie pojechaliśmy, nie udało jej się zwabić. Był mróz, zimno, baliśmy się, że zaraz nadciągnie noc i ją stracimy.
Jak to się skończyło?
bożena walencik: Rysica, największa przyjaciółka kuny. Sonia…
Zaraz, skąd ona się wzięła w tej opowieści?
bożena walencik: Jak kuna miała z pół roku, to z parku dzikich zwierząt w Kadzidłowie trafiła do nas maleńka rysica. Wtedy Figa dostała ataku szału, rzucała się na wszystkich, płakała, krzyczała, była nieprzytomna ze strachu. Mąż uznał nawet, że będzie trzeba ją zamknąć w wolierze.
jan walencik: A to nie byłaby łatwa decyzja. Rozumieliśmy Figę, bo ryś dla kuny to naturalny wróg.
bożena walencik: Odizolowałam kunę, dawałam jej gorące mleko, śpiewałam kołysanki, a ona szlochała jak rozżalone dziecko. Przez trzy dni spałam z kuną, nie odstępowała mnie ani na chwilę.
Ryś był cały czas w domu?
bożena walencik: Tak, miesięczna rysiczka, która musi być karmiona mlekiem.
Pan karmił rysia, a pani zajmowała się kuną?
bożena walencik: A w dzień były zdjęcia. No i prócz tej dwójki jeszcze cała hodowla do wykarmienia. Ale wracając do Figi i Soni, to po kilku dniach stały się najbliższymi przyjaciółkami, spały owinięte wokół siebie. Wtedy kiedy Figa weszła na świerk, to właśnie zapach rysicy, po którą też pojechaliśmy, ściągnął ją na dół.
IGNACY MAZUREK: Państwo mieli tu też bobry, prawda? Bobrzycę Kulkę.
jan walencik: Z książki wiesz?
IGNACY MAZUREK: Tak.
bożena walencik: Bobrzyca miała swój kufer do spania, a dostawała się do domu przez specjalny trap z wielką misą z wodą. Oczywiście Figa uwielbiała ganiać Kulkę i łapać ją za ogon, bo wtedy bobrzyca plaskała ogonem w wodę i to była wielka frajda.
jan walencik: One tu wszystkie tak biegały?
bożena walencik: Tak, bobrzyca uciekała do wody, kuna przez nią przeskakiwała, a za nimi biegła zawsze rysica, a że była nieporadna, to wpadała do misy. Jak z niej wychodziła, to się otrzepywała, oblizywała. Na werandzie mieszkał jeszcze Korek.
Kto?
ignacy mazurek: Kruk. Miał na imię Korek.
bożena walencik: Pana syn ma rację, Korek był strasznym złodziejem. Ściągał wszystko, co się zostawiło na widoku, i upychał między szczapy drewna do palenia, wszędzie gdzie się dało.
Skąd wzięliście aktorów do „Sagi…”?
bożena walencik: Wszystkie zwierzęta pochodziły z legalnych hodowli…
jan walencik: Albo, za zgodą ministerstwa, były pozyskiwane ze stanu wolnego. Tak było w przypadku bobrów, których było za dużo i namawiano nas, byśmy kilka wzięli do siebie.
bożena walencik: Z hodowli braliśmy maleńkie zwierzę, a po zakończeniu zdjęć przekazywaliśmy do innej uprawnionej hodowli. Niektóre zwierzęta znosili do nas ludzie.
A po filmie wypuszczaliście jakieś na wolność?
jan walencik: One nie nadawały się do zdziczenia.
bożena walencik: Część odeszła już z tego świata, ze starości, np. rysica Sonia. Kuleczka, bobrzyca, zachorowała na nowotwór trzustki, próbowaliśmy ją leczyć, ale się nie udało.
A Figa?
bożena walencik: Figa sprawiła nam wielką niespodziankę i uciekła do samca.
jan walencik: To było nasze ogromne szczęście, choć, oczywiście, trochę było nam wtedy smutno.
bożena walencik: Wiosną, zbliżała się ruja, byliśmy na zdjęciach nad strumieniem. Figa robiła wszystko, co zamierzaliśmy, aż tu przyszła chmura, zawiała ostatnią wiosenną śnieżycą, a kuna po leżącym pniu poszła w trzciny. Wołaliśmy ją, wołali, ale tylko słupka stawała, przyglądała się nam i biegła dalej. Aż zniknęła.
jan walencik: Wykładaliśmy jej jeszcze przez kilka dni jedzenie.
bożena walencik: Ale wiedzieliśmy, że natura ją wezwała.
Co z innymi zwierzętami?
jan walencik: Wilki poszły do rezerwatu pokazowego Białowieskiego Parku Narodowego.
bożena walencik: A nasz Bystry żyje do dziś w Biebrzańskim Parku Narodowym, to już bardzo leciwy wilk. Rysie Jaś i Małgosia trafiły do Leśnego Pogotowia dla Zwierząt koło Katowic, Małgosia jeszcze tam żyje.
Przynoszą państwu jeszcze jakieś zwierzęta?
jan walencik: Już nie, ale wtedy donosili. Raz leśniczy przyniósł nam wychudzonego, zmarnowanego rysia, przerażająco okaleczonego w wypadku.
bożena walencik: To był straszny widok. Pamiętam te przerażone oczy, pełne boleści. Po konsultacji z weterynarzem zdecydowaliśmy się uśpić to zwierzę.
Zawsze mnie zastanawiało, jak oni to robią, że w filmach przyrodniczych pokazują ujęcia z nor.
jan walencik: Oczywiście są różne konwencje. Film rządzi się swoimi prawami. Po pierwsze znalezienie takiej wilczej nory to niewiarygodna trudność, ale załóżmy, że jakimś cudem ją znaleźliśmy i są tam młode. Mamy więc waderę…
IGNACY MAZUREK: Czyli wilczycę.
jan walencik: I są młode. Tylko jak wprowadzić tę kamerę, żeby się nie wystraszyły? Albo żeby wilczyca nie porzuciła młodych? Dziś można ewentualnie wprowadzić kamerę na podczerwień z sondą, wtedy jakość zdjęć na podczerwień była kiepska.
To co można zrobić?
jan walencik: To, co większość filmowców: zbudować norę z oknem do podglądania, za którą jest kamera.
bożena walencik: Nie ma takiej możliwości, by w naturze sfilmować poród. Nawet gdyby się to udało, to zrobilibyśmy tym więcej złego niż dobrego.
jan walencik: To, że Plamka urodziła przy nas, to było niesamowite wydarzenie.
Niesamowite.
jan walencik: Jedno chcę powiedzieć wyraźnie: Gdybyśmy mieli drugi raz robić taki film, to nie powtórzylibyśmy hodowli.
Dlaczego?
jan walencik: W „Sadze…”, zgodnie z jej fabułą, życie każdego z bohaterów kończyło się albo źle, albo tragicznie po konfrontacji z człowiekiem. Z tego płynęło przesłanie – miejsce zwierząt jest w naturze, a człowiek nie powinien w nią ingerować.
bożena walencik: W naszej filmowej hodowli obserwowaliśmy zwierzęta przez 10 lat i mimo że stworzyliśmy im najlepsze możliwe warunki życia, to ich miejsce powinno być w wolnej przyrodzie.
Pan idzie dalej.
jan walencik: Tak, mówię: zostawmy przyrodę, ona sobie doskonale poradzi. Aha, nie przenośmy tego od razu na kornika drukarza, nie o takie zostawianie mi chodzi, tylko o nasze wścibstwo. Wszystko chcemy policzyć, obejrzeć i dotknąć, włażąc wszędzie z butami.
To brzmi, jakby państwo mieli wątpliwości, czy dobrze postąpili.
jan walencik: O tak.
bożena walencik: Mieliśmy cały czas wątpliwości, czuliśmy się czasem nie w porządku.
jan walencik: Wątpliwości nie mają tylko ci, którzy nie myślą. Tych wątpliwości nie rozwiewało nawet to, że wiedzieliśmy, że nie da się – poza mrówkami – tych zwierząt przywrócić naturze. One były urodzone w hodowli i do hodowli potem trafiały.
bożena walencik: Czasem nasz film ratował im życie. Tak było z rodzeństwem rysi – Jasiem i Małgosią – z wrocławskiego zoo, które matka notorycznie wyrzucała z kotnika.
Dlaczego?
bożena walencik: Ich matka, która miała już siedem miotów, wyrzucała je, bo – jak się okazało – oba miały uszkodzony wzrok. Pewnie uznała, że nie ma sensu karmić młodych, które nie przeżyją.
jan walencik: A co robią bociany, jeśli nie mogą wykarmić wszystkich piskląt? Najsłabsze wyrzucają. Taka jest natura. Młode rysie, konkurujące o pokarm, którego brakuje, są wobec siebie bardzo agresywne. Nie możemy tego oceniać z naszej, ludzkiej perspektywy.
No tak, moralizowanie zwierząt nie ma specjalnego sensu.
jan walencik: Natura zimą potrafi być bardzo okrutna. Jakby pan zobaczył zamarznięte warchlaki w barłogu, takie, które zamarzły całą familią, to by pan powiedział „Nie przeżyły zimy”. Ale co się za tym kryje? To one, a nie my, były wystawione na mróz, wilgoć, wichury. My tego nie rozumiemy, dlatego nie rozumiemy zwierząt, zwłaszcza gdy mamy w domu ciepło, suto i bezpiecznie.
Wracając do państwa.
jan walencik: Chcieliśmy pokazać normalne życie zwierząt, ale żeby tego dokonać, musieliśmy je jakoś oswoić. Niech pan sobie wyobrazi odcinek o rysiach, gdybyśmy go wykonali w warunkach zupełnie wolnej przyrody. To wyglądałoby tak, że mielibyśmy scenę jak gdzieś na dukcie leśnym przeskakuje ryś, może udałoby się sfilmować go przy jakiejś padlinie. I tyle, nic więcej. Na cały odcinek filmu scen z rysiem mielibyśmy na może trzy, może pięć minut.
bożena walencik: Nasza hodowla była jedynym sposobem na pokazanie tych zwierząt, jedynym, zwłaszcza wtedy. Sposobem na spojrzenie naszym filmowym bohaterom w oczy, zajrzenie w ich duszę, a taki przecież był cel „Sagi prastarej puszczy”.
Dziś film wyglądałby inaczej?
jan walencik: Z pewnością, także dlatego, że dzisiaj mielibyśmy zupełnie inne możliwości techniczne. W ciągu ostatnich lat zaszła rewolucja, pojawiły się kamery cyfrowe, miniaturowe, o fenomenalnej jakości, tak samo optyka i inne gadżety. Są drony, o których wtedy można było tylko pomarzyć, mnóstwo innych rozwiązań do poruszania kamerą.
bożena walencik: Szkoda, że już jesteśmy po sześćdziesiątce…
David Attenborough ma 93 lata i wciąż pracuje.
bożena walencik: Ale u nas nikt nie zamawia filmów, telewizja się nimi nie interesuje.
jan walencik: Łatwiej nam zrobić coś dla zagranicy, w Polsce nikomu nie jest potrzebna nasza wiedza, nasze doświadczenie. Ale co da narzekanie?
Zimą puszcza śpi?
jan walencik: To nie jest żaden sen, bo co to znaczy, że śpi? Tam cały czas jest życie, tylko przyhamowane. Są całe strategie różnych zwierzaków obliczone na to, by się nie wysilać i nie marnować energii.
Najlepiej się przespać?
jan walencik: Niektóre faktycznie śpią, ale gdyby wilki, rysie czy tak okrutne drapieżniki jak sikory bogatki nie polowały, toby nie przeżyły.
Sikory okrutne? Takie miłe ptaszki…
jan walencik: Tak, tu za oknem są miłe, żywią się słonecznikiem, ale w puszczy bogatka bogatce potrafi rozrąbać czaszkę i wyjadać móżdżek.
Ups…
jan walencik: To są drapieżniki. Możemy oczywiście patrzeć na przyrodę jako na jedną wielką, kokietującą nas całość, ale to guzik prawda.
bożena walencik: Może kawałek ciasta?
A dziękuję, pożywię się, żeby nie rozrąbać nikomu czaszki.
jan walencik: Niech pan je, w końcu jedzenie jest motorem każdego działania.
Tak, za oknem sikory bogatki są miłe, żywią się słonecznikiem, ale w puszczy bogatka bogatce potrafi rozrąbać czaszkę i wyjadać móżdżek. To są drapieżniki