Strumień środków na naukę akademicką powinien być skoncentrowany i trafiać do najlepszych. Polskę stać na kilka uczelni flagowych, które będzie widać w świecie - mówi prof. Marek Kwiek. Jego zespół jako pierwszy rusza z konsultacjami ws. założeń nowej ustawy o uczelniach.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) zdecydowało, że potrzebna jest zupełnie nowa ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym regulująca funkcjonowanie polskich uczelni. Prace nad nowymi przepisami przebiegają jednak niestandardowo. Pod koniec maja br. resort nauki wyłonił trzy niezależne zespoły badawcze, które - w ramach grantów - opracowują założenia do nowej ustawy (tzw. Ustawy 2.0). Ich prace potrwają do stycznia 2017 r. Na podstawie wyników prac tych zespołów MNiSW przygotować ma projekt nowej ustawy.

Jako pierwsza prace nad projektem założeń ustawy skończyła grupa prof. Marka Kwieka związana z Uniwersytetem Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zespół zaczyna teraz konsultacje w sprawie swoich pomysłów (http://ustawa20.amu.edu.pl/). Uwagi do tego projektu zgłaszać może każdy do 23 grudnia br.

PAP: Co jest najważniejsze w zmianach, które państwo proponują?

M.K.: Priorytetem nie jest kształcenie studentów - prowadzone przecież na dosyć dobrym poziomie. Problemem jest bardzo niska widzialność naszej nauki w świecie, co rzutuje na cały system szkolnictwa wyższego. Odstajemy od krajów Europy Zachodniej w najważniejszych mierzalnych obszarach: polskich szkół wyższych brakuje w światowych rankingach, a nasi naukowcy uzyskują niewiele grantów z Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC) i mają zbyt mało publikacji w najlepszych czasopismach naukowych. Jeśli tak ujmowane umiędzynarodowienie uczelni zaniedbamy i całkiem wypadniemy z międzynarodowego obiegu, to stracimy na tym wszyscy – wszystkie polskie uczelnie. Dlatego stawiamy diagnozę, że musimy radykalnie wzmocnić naukę w Polsce, zmieniając radykalnie uczelnie: ich zarządzanie, finansowanie i model kariery akademickiej.

PAP: Jaki mają na to państwo pomysł?

M.K.: Zmiany będą możliwe, o ile jednocześnie zwiększy się poziom nakładów na naukę i zmieni sposób ich dystrybucji. W systemie musi nastąpić silna stratyfikacja (podział na różne warstwy - przyp. PAP), a nowe środki finansowe muszą być silniej skoncentrowane. Polska zasługuje na kilka jednostek flagowych. Tego nie osiągnie się bez koncentracji zasobów i talentów. My nadal dostojnie kroczymy, a świat nauki coraz szybciej biegnie, co pokazują wszelkie możliwe porównania międzynarodowe. Dlatego chcemy zerwać z dominującą logiką równości, a postawić na logikę systemowych nierówności – na konkurencję obejmującą naukowców i ich zespoły badawcze, jednostki uczelni, jak i całe uczelnie.

PAP: Jak będzie wyglądała ta nowa stratyfikacja w szkolnictwie wyższym?

M.K.: Dzisiaj środki publiczne są za małe, a dodatkowo są silnie rozdrobnione. Liczne ośrodki, które w praktyce w ogóle nie uprawiają nauki, otrzymują dotacje. A tym samym środki ulegają rozproszeniu. Zakładamy, że w pewnych ośrodkach pieniędzy na badania z czasem nie będzie wcale, a w innych będzie ich o wiele więcej. Przy niskich nakładach warunkiem sukcesu systemu nauki jako całości jest przemyślany podział tego, co jest – a zwłaszcza tego, co będzie. Muszą pojawić się nowe środki, ale na nowych warunkach. Zróżnicowanie możliwości uruchomi migrację kadry w systemie. Ci bardziej utalentowani będą szukać możliwości zatrudnienia i realizacji grantów w najlepszych ośrodkach, które będą wyłaniać się ewolucyjnie. Silni będą silniejsi, a słabsi naukowo – jeszcze słabsi. To logika rosnących nierówności jako element wyłaniania doskonałości w nauce.

PAP: Jak będą wyglądały uczelnie?

M.K.: System docelowo będzie składał się z trzech typów uczelni wyłonionych w oparciu o osiągnięcia naukowe i grantowe. Uczelnie dydaktyczne będą przygotowywać studentów do wejścia na regionalny rynek pracy. Uczelniami badawczo-dydaktycznymi będą przeciętne uniwersytety, z dobrymi studentami, kadrą uprawiającą dobrą naukę, ale niekoniecznie naukę na poziomie światowym. I będą też uczelnie badawcze, przypuszczalnie kilkanaście, może dwadzieścia. Tam znaczenie będzie miał światowy poziom prowadzonych badań. Spośród nich z czasem, w ramach dużego, otwartego konkursu wyłonimy i dofinansujemy (po nowej parametryzacji w 2021 r.) trzy do pięciu uczelni flagowych. Planujemy dofinansowanie dla uczelni flagowych i uczelni badawczych w ramach proponowanych nowych programów.

To uczelnie flagowe muszą być obecne w prestiżowych rankingach, to w nich skupiać się ma z czasem finansowanie międzynarodowe. Świat zachodni różnymi sposobami coraz silniej koncentruje zasoby – połowę grantów z ERC w Europie otrzymuje tych samych 50 uczelni i to one mają najlepszych doktorantów i najlepszą kadrę. W tym wyścigu musimy brać udział. Już i tak zaczynamy odstawać nawet od Europy Środkowej. Procesy prowadzące do naszej izolacji naukowej i prestiżowej trzeba koniecznie zatrzymać, a negatywne trendy – odwrócić.

PAP: Czy reformy te nie przyczynią się do upadku jakichś uczelni? Np. tych słabszych, regionalnych?

M.K.: Bankructw i likwidacji uczelni publicznych bym się nie obawiał. Uczelnie regionalne są ważne dla całości systemu, to lokalne ośrodki kulturotwórcze, zawsze w pełni finansowane przez państwo. Nie wolno nam jednak finansować tam badań „naukowych”, prowadzących do publikacji w rozmaitych „zeszytach naukowych”. Na rozdrabnianie i tak niewielkich środków Polski nie stać. W uczelniach dydaktycznych nie odnajdzie się kadra chcąca prowadzić zaawansowane badania. Nastawiamy się więc na to, że z czasem pojawią się migracje między różnymi typami uczelni.

PAP: Pana zdaniem należy się spodziewać zwolnień w szkolnictwie wyższym? Za dużo jest pracowników na polskich uczelniach?

M.K.: Docelowo system będzie miał przypuszczalnie większą liczbę kadry, ale to nie będzie ta sama kadra. Zmiany będą rozłożone w czasie, ale zwolnienia są raczej nieuniknione. Osoby najmniej produktywne naukowo, które w praktyce nie zajmują się nauką, mogą rzeczywiście stracić pracę na uczelniach badawczych. Tym szybciej, im większa będzie autonomia uczelni.

PAP: Jakie zmiany szykują państwo dla studentów i doktorantów?

M.K.: Chcemy, aby na uczelniach badawczo-dydaktycznych i dydaktycznych zwiększył się nacisk na jakość kształcenia. Tam, gdzie dotąd wykładowcy poniekąd tracili czas - publikując słabe artykuły i pisząc mierne habilitacje - z pewnością wzrośnie nacisk na kształcenie. Chcemy zerwać z masowością studiów doktoranckich i postawić na ich selektywność - mamy 44 tys. doktorantów i jedynie 5 tys. obronionych doktoratów rocznie. Potrzebujemy mniej doktorantów, a więcej doktoratów - do tego w nieco innych dziedzinach nauki. Każdy doktorant powinien w drodze konkursowej otrzymać czteroletnie stypendium.

Uważamy, że należy zlikwidować tytuł profesora uczelnianego – to twór sztuczny i niepotrzebny. Nauka akademicka potrzebuje silnych hierarchii, których wyrazem są stopnie i tytuły naukowe oparte o realne, mierzalne osiągnięcia naukowe. Dlatego wzmacniamy profesurę i habilitację, i zarazem upraszczamy do nich dostęp, udrożniając system awansowy.

PAP: A jakie zmiany planują państwo w odniesieniu do najstarszych pracowników nauki?

M.K.: Polska dawała dotąd duże możliwości kadrze w wieku emerytalnym. Uważamy, że kadra ta nie powinna mieć w przyszłości żadnego wpływu na decyzje awansowe i finansowe (poprzez recenzje). Profesor tytularny może pracować naukowo jako profesor emerytowany, ale nie powinien mieć prawa decydowania o sprawach uczelni. Limit w Europie Zachodniej to przeważnie 65 lat.

PAP: Co chcą państwo zmienić w ustroju uczelni?

M.K.: Polskie uczelnie mają wyjątkowo silne senaty i rady wydziału. Jednak szeroka kolegialność nie ma już dziś racji bytu w sytuacji, gdy uczelnie to organizacje zatrudniające tysiące ludzi i dysponujące budżetami rzędu kilkuset milionów złotych.

Senaty i rady wydziału powinny mieć jedynie głos doradczy w kwestii kształcenia i badań. Większość nie zawsze ma rację, a rosnąca konkurencyjność w systemie wymaga silnych ciał decyzyjnych. Dlatego proponujemy wzmocnienie ciał jednoosobowych i osłabienie tradycyjnych ciał kolegialnych. Chcielibyśmy, aby rektorzy za 4 lata byli wybierani przez rady powiernicze w drodze otwartych konkursów. Rektorami powinny być osoby, które całą energię przeznaczą na zarządzanie.

PAP: Jeśli państwa propozycje wejdą w życie, to czy wywołają one burzę w środowisku? Spodziewa się pan jakichś protestów społecznych?

M.K.: Nasza kadra jest rozsądna i pragmatyczna, a zmiany są niezbędne. Nie da się przeprowadzić reformy poprawiającej warunki funkcjonowania wszystkim. A my tym, którzy pokazują działalność naukową na najwyższym poziomie, proponujemy duże możliwości rozwoju i wyższe wynagrodzenia. Zróżnicowanie systemu i postawienie na mierzalne efekty w badaniach naukowych i relacjach z gospodarką otwiera nowe możliwości. Bez reformy nasze dryfowanie będzie trwało, a talenty naukowe będą emigrować...

PAP: Kto państwa zdaniem poprze tę ustawę?

M.K.: Młoda kadra dobrych uczelni o nastawieniu badawczym, która już zdążyła skorzystać z dobrodziejstw dawanych przez system grantów na badania z Narodowego Centrum Nauki i która chce dalszych radykalnych zmian. Kadra, która już dobrze zna warunki zachodnie i jest silnie związana z nauką globalną. To naturalni zwycięzcy takiej reformy. Byliby bliżej globalnej wspólnoty naukowej...

PAP: Jak - pana zdaniem - wyglądać będą polskie uczelnie za 20 lat - jeśli przepisy wejdą w życie?

M.K.: Chciałbym, aby najlepsze polskie uczelnie były atrakcyjnym miejscem pracy; aby kariery akademickiej podejmowali się tu najlepsi, a pracy szukali u nas naukowcy z całego świata; aby polska nauka była silnym elementem nauki globalnej z 5 uczelniami w rankingach najlepszych uniwersytetów na świecie. Ale przede wszystkim chciałbym, aby nasz świat akademicki za 20 lat opierał się całkowicie na logikach obowiązujących w świecie rozwiniętym, a nie wiecznie odwoływał się do naszej inności czy wyjątkowości...

Rozmawiała Ludwika Tomala (PAP)