Praca pedagogów rzadko jest weryfikowana przez ich przełożonych. To się wkrótce zmieni. W środowisku zawrzało.
Zapowiedziana pod koniec czerwca reforma oświatowa ma objąć nowy sposób weryfikowania pracy nauczycieli. Mają oni być obligatoryjnie oceniani. Przy czym, jak podkreśla w rozmowie z DGP resort edukacji, szczegóły nowego modelu opiniowania pracy pedagogów mają być wypracowane z przedstawicielami oświatowych związków zawodowych i korporacjami samorządowymi.
Nie ma negatywnych not
Związkowcy nie są przeciwni wprowadzeniu obligatoryjnej oceny dla nauczycieli. Ich zdaniem ukróciłaby ona narzekania dyrektorów, którzy twierdzą, że obecnie jest im trudno zwolnić słabego pedagoga.
– Dziś ocena pracy nauczyciela dokonywana jest na jego wniosek lub z inicjatywy dyrektora, które jednak nie chce się tego robić. Znam przypadki osób, którzy pracują w szkole ponad 20 lat i jeszcze nigdy nie były weryfikowane, bo ich przełożonym nie chciało się przychodzić na hospitacje zajęć – oburza się Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Branży Nauki, Oświaty i Kultury i Forum Związków Zawodowych.
Przy czym jego zdaniem weryfikacja przeprowadzana co roku lub raz na dwa lata – jak to ma miejsce w administracji rządowej i samorządowej – jest nierealna do przeprowadzenia.
Tymczasem okazuje się, że przeciwni obowiązkowej ocenie są dyrektorzy placówek oświatowych. – Już kiedyś obowiązywał przepis, który obligował nas do oceniania nauczycieli co pięć lat. Dochodziło wtedy do niepotrzebnej biurokracji i spiętrzenia obowiązków dyrektorskich. Teraz praca nauczyciela jest weryfikowana wtedy, kiedy jest to konieczne. Dlatego stanowczo się sprzeciwiamy obligatoryjnemu narzucaniu nam nowego obowiązku – twierdzi Marek Pleśniar, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. – MEN raczej powinien skupić się na określeniu bardziej przejrzystych zasad oceniania, tak aby nie było problemów z ich podważaniem – dodaje.
Na pewno przy awansie
Tymczasem resort w rozmowie z DGP wyjaśnia, że jedną z propozycji MEN jest wprowadzenie obowiązku oceny w powiązaniu z procedurami awansu zawodowego. – Z czego bynajmniej jeszcze nie wynika, że będzie ona dokonywana co roku – mówi Justyna Sadlak z biura prasowego MEN.
Eksperci jednak już podkreślają, że przy takim mechanizmie również będziemy mieli do czynienia z kulawym systemem weryfikacji pracy pedagogów.
– Nauczyciel w ciągu kilkunastu lat jest w stanie zdobyć wszystkie stopnie awansu zawodowego. A to oznacza, że osoba ucząca w wieku około 40 lat do końca swej kariery może nie być już oceniana – argumentuje Edmund Wittbrodt, były minister edukacji.
Jego zdaniem nauczyciele powinni być weryfikowani co roku, tak jak ma to miejsce na uczelniach. – Nie musi to być sformalizowana ocena. Wystarczy, że uczniowie otrzymają ankiety do wypełnienia z jednym pytanie otwartym i do tego można dodać ocenę dyrektora. Przecież taka systematyczna ocena wpływa tylko pozytywnie na podwyższenie jakości kształcenia – przekonuje Edmund Wittbrodt.
Podobnego zdania są samorządowcy. – Jeśli nauczyciel jest dobry i wymagający, to nie musi się obawiać oceny wystawionej przez uczniów i dyrektora. Tym bardziej że młodzieży, która chce coś w życiu osiągnąć, zależy na tym, aby pracowali z nią wybitni pedagodzy – mówi Krystyna Mikołajczuk-Bohowicz, wójt gminy Repki (woj. mazowieckie).
Jej zdaniem w ocenianie pracy nauczycieli powinni obligatoryjnie włączyć się nie tylko uczniowie, ale i rodzice.
Zgoda na skalę
O ile zdania w kwestii częstotliwości oceniania są podzielone, o tyle propozycja zmiany skali ocen – z trzystopniowej na pięciostopniową – jest aprobowana przez wszystkich. – Brak rozbudowanej skali ocen skutkuje tym, że dyrektor ma problem, jak ocenić nauczyciela, który pracuje przyzwoicie, ale np. zbytnio się nie angażuje w życie placówki – mówi Marek Pleśniar.
MEN chce też wprowadzić kolejny stopień awansu zawodowego. Wszystko na to wskazuje, że będzie on osiągalny przez osoby, które posiadają stopień naukowy doktora. Tu również awans ma być poprzedzony obligatoryjną oceną. – Jesteśmy za tym, aby skończyć z niepotrzebną biurokracją, a skupić się na tym, że osoby z takim tytułem z automatu otrzymują np. o około 500 zł wyższe wynagrodzenie – przekonuje Sławomir Wittkowicz.