Według badań 43 proc. polskich naukowców nie opublikowało niczego w ostatnich 3 latach, ale te osoby wciąż pracują na uczelniach - mówi prof. Maciej Żylicz, prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej. Tak zablokowany system nauki FNP chce udrożnić m.in. tworząc etaty dla młodych naukowców.

Fundacja na rzecz Nauki Polskiej – największa organizacja pozarządowa wspierająca naukę w Polsce - w tym roku świętuje jubileusz 25-lecia działalności. W tym czasie polskiej nauce i naukowcom przyznała ponad 928 mln zł, wręczyła ponad 10 tysięcy indywidualnych stypendiów, subsydiów i nagród, dofinansowała ponad 300 zespołów badawczych.

PAP: Jakie potrzeby polskiej nauki FNP wspierała za pomocą grantów na samym początku działalności, a jakie chce wspierać obecnie?

Prof. Maciej Żylicz: Byliśmy wtedy głodni aparatury. Wtedy FNP dawała ogromne pieniądze na zakupy nowego sprzętu, wyremontowanie laboratoriów, bibliotek, ratowanie zbiorów bibliotecznych. W tej chwili aparatura jest kupiona z pieniędzy strukturalnych, więc całkowicie przerwaliśmy tego rodzaju działalność.

Zresztą to były zupełnie inne, ciężkie czasy. System grantowy dopiero zaczynał wchodzić i byli tacy profesorowie, którzy chwalili się, że nigdy nie ubiegali się nie będą się ubiegać o grant z Komitetu Badań Naukowych (instytucji powołanej do rozdzielania środków budżetowych na naukę). Trzeba było przełamać tę mentalną barierę i przekonać ludzi, że jednak trzeba się starać o pieniądze na badania. W tamtych czasach byłem prorektorem ds. nauki na Uniwersytecie Gdańskim i tworzyłem pierwszy wewnętrzny system grantowy. Najkrótszy wniosek grantowy, który uzyskałem brzmiał tak: "Jestem profesorem. Proszę dać mi pieniądze". To było wtedy absolutnie jasne, że jeśli ktoś jest profesorem, to musi dostać pieniądze. Ta osoba ich jednak wtedy nie dostała.

Teraz w działalności FNP ważne są indywidualne granty i to, czego zawsze w Polsce brakuje: wskazanie osób naprawdę dobrych poprzez przyznanie im nagrody, wyróżnienia. Ciągle za mało jest kultury jakości, w której za świetną pracę jest się docenionym. Bywało, że członkiem PAN zostawało się bez żadnych, lub z niewielkimi osiągnięciami naukowymi. Tym bardziej potrzebne jest wskazanie palcem: ten jest dobry.

Polski system nauki i szkolnictwa nie motywuje do dobrej pracy?

M.Ż.: U nas nie opłaca się być dobrym. Dwa lata temu ministerstwo nauki przeznaczyło dodatkowe pieniądze na podniesienie płac akademickich. Na niektórych - nawet bardzo dobrych uniwersytetach - dano je tym naukowcom, którzy nie dysponowali zewnętrznymi grantami, wychodząc z założenia, że ci, którzy mają granty nie potrzebują mieć już więcej pieniędzy. W Polsce nie nagradza się ludzi, którzy dobrze pracują: ani poprzez pensje, ani wyróżnienia, ani nagrody.

Około 10 proc. nauczycieli akademickich pracujących w Polsce „produkuje” 50 proc. wszystkich polskich publikacji czy patentów. Pod tym względem nie różnimy się od innych krajów w Unii Europejskiej. Różnimy się znacząco pod jednym względem: 43 proc. polskich nauczycieli akademickich nie opublikowało niczego w ostatnich trzech latach. W Niemczech to kilkanaście procent, w Wielkiej Brytanii mniej niż 10 proc, co wykazały badania przeprowadzone przez prof. Marka Kwieka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza (UAM) w Poznaniu. Jednak z jakichś powodów te osoby nadal pracują na polskich uniwersytetach. To kolejny element, który pokazuje, że nasz system nie zachęca do tego, aby dobrze pracować.

A jakie jest - pana zdaniem - największe zaniechanie polskiej nauki, który popełniliśmy w ostatnim ćwierćwieczu?

M.Ż.: Jednym z najważniejszych jest niski poziom umiędzynarodowienia nauki. Możemy otworzyć uniwersytety dla zagranicznych studentów, ale żeby to się stało - musimy mieć dobrych wykładowców, a część z nich musi pochodzić z zagranicy. Sytuacja wygląda podobnie, jeżeli spojrzymy na „produkcję” wyników naukowych. Jeśli spojrzymy na najlepiej cytowane prace wykonane w Polsce, to w większości dotyczą one badań powstałych w ramach współpracy międzynarodowej. Jeżeli takiej współpracy nie ma, to bardzo trudno jest się przebić do dobrych pism naukowych. Statystyki pokazują, że aby to zrobić, trzeba mieć markę. To oczywiście trochę niesprawiedliwe, że nie liczy się tylko jakość, ale takie są realia. Umiędzynarodowienie nauki nie tylko otworzy nam uniwersytety dla obcokrajowców, ale spowoduje, że będziemy lepiej publikować.

To z kolei może otworzyć polskim badaczom drogę do skuteczniejszego ubiegania się o międzynarodowe granty np. European Research Council (ERC). Byłem przewodniczącym jednego z panelów ERC przez cztery lata i miałem tylko jeden wniosek z Polski, który odpadł zresztą od razu na początku. W dużej mierze dlatego, że nie mamy przełomowych publikacji. Polskim naukowcom publikowanie w dobrym czasopiśmie nie bardzo się opłaca. W ocenie parametrycznej jednostek naukowych publikacja 2-3 prac w średnim czasopiśmie wychodzącym w Polsce, da tyle samo punktów, co jedna w "Nature" czy "Science". To drugie wymaga dużo więcej pracy i czasu. To więc znów kwestia naszych regulacji. System oceny parametrycznej nie stymuluje do publikowania w najlepszych pismach, a my wyścigu o międzynarodowe granty odpadamy na samym początku.

Jak można odwrócić te tendencje?

M.Ż.: Trzeba organizować realne, a nie pozorowane konkursy na stanowiska pracy w nauce, aby mogli o nie aplikować też ludzie spoza danej instytucji. Na razie większość z konkursów to całkowita fikcja. Zmiana tej sytuacji umożliwi podniesienie poziomu umiędzynarodowienia.

Jeśli chodzi o pracę naukowców, jak pisze prof. Kwiek z UAM, to na zachodnim uniwersytecie 40-latek spędza około 25 godzin tygodniowo na prowadzeniu badań. W Polsce zaledwie połowę tego czasu. Ten sam 40-latek na Zachodzie na dydaktykę poświęca 9 godzin, a nasz prawie 20. Dla młodych ludzi, którzy wybierają karierę naukową, to jest niewolnictwo. Mają za duże obciążenia dydaktyczne, więc nie mają czasu na badania.

Nasz system nauki i szkolnictwa wyższego się zatkał. Starzy profesorowie nie chcą odchodzić na emerytury, bo te są bardzo niskie. W związku z tym siedzą na swoich stołkach, a młodzi ludzie nie mają miejsc pracy i koło się zamyka. Poprzez nasze programy chcemy tworzyć etaty dla młodych naukowców - tych, którzy wracają z zagranicy lub są już w Polsce i chcą tworzyć własne zespoły naukowe, czyli coś, czego nie ma w polskim systemie nauki.

Czy jednym z elementów tej strategii będą Międzynarodowe Agendy Badawcze (MAB), których powstanie FNP zapowiedziało?

M.Ż.: MAB-y mają być nowymi jednostkami, zatrudniającymi najlepszych ludzi. Chcemy przełamać dotychczasowy system, więc budujemy od dołu nowe jednostki naukowe. Mogą być spółkami, fundacjami, częścią uniwersytetu również. Jednak wtedy muszą mieć podpisaną międzynarodową umowę z inną zagraniczną jednostką, która gwarantuje, że zatrudnienie w MAB-ie znajdą tylko najlepsi.

MAB-em nie może być jednak już istniejąca jednostka uniwersytecka czy jednostka PAN. Tam działają rady wydziałów, rady naukowe, w których zasiada wielu z tych 43 proc. niepublikujących naukowców. Oni przecież nie zatrudnią lepszego od siebie. W ten sposób przełamujemy to, co jest największym problemem polskiej nauki: patologiczną demokrację, w której ludzie średni naukowo decydują o tych dużo lepszych od nich. Chcemy udrażniać system, robimy jego bypass.

Co ważne, ta nowa instytucja ma powstać wokół świetnego naukowca. To kolejna rzecz, której nam w Polsce brakuje, rzadko przecież zdarza się, aby bardzo dobry naukowiec obejmował funkcję administracyjną. Tutaj ma być to regułą. To powinny być osoby na poziomie ERC Advanced Grant (granty ERC dla doświadczonych naukowców - przyp. PAP), co znaczy, że takich ludzi najlepiej byłoby tutaj sprowadzić z zagranicy, bo w Polsce laureatów tego grantu mamy tylko kilku.

Koncepcja tych instytucji jest wzorowana na instytutach Maxa Plancka oraz międzynarodowych instytutach tworzonych w Katalonii. Każda z tych powstających jednostek dostanie około 10 mln euro i będzie mogła ubiegać się w Unii Europejskiej o kolejne 15 mln euro. Później ta jednostka będzie oceniona przez system polskiej nauki i jeśli będzie bardzo dobra, to się utrzyma, a jeśli nie - upadnie.

Jakie mają być kolejne elementy "udrażniania" systemu polskiej nauki?

M.Ż.: Nowością w naszej ofercie będzie pogram First Team dla osób, które chcą stworzyć swój pierwszy zespół naukowy. Zamierzamy zrobić też coś zupełnie nowego: stworzyć ośrodki, które będą prowadziły badania naukowe wewnątrz firm i fundować etaty dla młodych naukowców w firmach. Pieniądze strukturalne skończą się za siedem lat. Musimy teraz tak je zainwestować, aby po tym czasie w badania naukowe inwestował ktoś inny - przemysł.

W Niemczech 90 proc. doktorów podejmuje pracę w przemyśle, a tylko 10 proc. kontynuuje karierę naukową. U nas jest odwrotnie. Poza tym, 1/3 pieniędzy na naukę u naszych zachodnich sąsiadów pochodzi z budżetu, 2/3 z przemysłu. Jeżeli tego nie zmienimy, za siedem lat będziemy tu mieli naukową pustynię.

Rozmawiała Ewelina Krajczyńska (PAP)