Jest ich za dużo, dostają za mało pieniędzy i poświęca się im za mało czasu – tak w skrócie można opisać sytuację doktorantów na polskich uczelniach. Skala nadużyć jest rozpięta, a ich konsekwencje – bardzo poważne.
Sytuacja młodych naukowców - doktorantów regulowana jest w polskim prawie przez ustawę - Prawo o szkolnictwie wyższym, która stanowi, że na „studia trzeciego stopnia - studia doktoranckie, prowadzone przez uprawnioną jednostkę organizacyjną uczelni, instytut naukowy Polskiej Akademii Nauk, instytut badawczy lub międzynarodowy instytut naukowy działający na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej utworzony na podstawie odrębnych przepisów, przyjmowani są kandydaci posiadający kwalifikacje drugiego stopnia, kończące się uzyskaniem kwalifikacji trzeciego stopnia”. Sytuacja doktorantów zmieniła się wraz z wprowadzeniem systemu bolońskiego. Wcześniej doktorant najczęściej był zatrudniony na uczelni. Teraz jest uczestnikiem studiów. - Status prawny doktoranta jest jasny, ale nie dla wszystkich. Problem z nim mają sami doktoranci i pracownicy uczelnianej administracji - mówi Marcin Dokowicz, Rzecznik Praw Doktoranta. Faktycznie: doktorant to ani nie pełnoprawny student, ani pracownik. Z jednej strony zakres obowiązków doktoranta jest analogiczny do zakresu obowiązków pracownika, z drugiej jednak strony doktorant uważany jest za „studenta studiów doktoranckich”, przy czym nie posiada on ani pełni praw pracowniczych (np. płatny urlop macierzyński, fundusz socjalny pracowników, nagrody za działalność organizacyjną) ani studenckich (np. na brak zniżek na przejazdy komunikacją miejską). - Naszym zdaniem powinno wystąpić przechylenie w kierunku doktoranta jako pracownika naukowego - podsumowuje Dokowicz.
Wiadomo, że z roku na rok studia doktoranckie stają się coraz popularniejsze. Z jednej strony kończący studia drugie stopnia często traktują je jako przełożenie decyzji o tym „co dalej”, a z drugiej strony doktoranci to żyła złota dla uczelni. – Kiedy spada liczba studentów, uczelnie przyjmują coraz więcej osób na studia trzeciego stopnia, by w ten sposób podreperować swój budżet – mówi Marcin Dokowicz. Liczba doktorantów nie jest tożsama z liczbą doktoratów. Mimo boomu na studia trzeciego stopnia, zbyt wysoki poziom wykształcenia społeczeństwa nam póki co nie grozi.
Z danych OECD wynika, że w 1990 r. doktorantów było ok. 2,7 tys., podczas gdy w 2013 r. ich liczebność zdecydowanie przewyższała już 43 tys. Nijak to się jednak ma do liczby obronionych dyplomów: zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w rankingu pod względem liczby obronionych doktoratów i jesteśmy jedynym krajem objętym badaniem, w którym liczba doktoratów w roku 2009 nie tylko nie zwiększyła się w stosunku do roku 2000, ale nieznacznie zmalała. W 1990 r. grono polskich doktorów powiększyło się o 2,3 tys. osób – o 1,4 tys. mniej niż 10 lat wcześniej. W roku 2013 nadano natomiast niemal 6,1 tys. stopni doktora.
Na liczę doktorantów narzekają sami doktoranci. - Przyjmowana jest jak największa liczba doktorantów, co podyktowane jest korzyściami finansowymi dla uczelni lub jednostki naukowej, a nie rozwojem kadry naukowej oraz polskiej nauki – mówi Anna Katarzyna Zaleszczyk, współautorka raportu „Opis nieprawidłowości i zjawisk patologicznych na studiach doktoranckich”. Wiele uczelni na doktorat przyjmuje wszystkich chętnych, niezależnie od kompetencji. Konsekwencje są łatwe do przewidzenia – z roku na rok spada jakość bronionych doktoratów na co w swoim raporcie zwraca również uwagę Rada Główna Nauki i Szkolnictwa Wyższego. - Studia doktoranckie przestały być elitarne, a stały się egalitarne – podkreśla Zaleszczyk.
Jedną z najczęściej wymienianych przez doktorantów nieprawidłowości w funkcjonowaniu systemu studiów jest sposób finansowania. Głównym problemem przy rozdzielaniu środków finansowych jest brak transparentności, nepotyzm, nieprzestrzeganie regulaminów oraz brak jasno określonych i dostępnych kryteriów przyznawania stypendiów. Niejednokrotnie poruszano problem niewłaściwie sformułowanych regulaminów przyznawania stypendiów i braku uzasadnienia dla decyzji podjętych przez komisje stypendialne. Wielu doktorantom przyjmowanych na stacjonarne studia doktoranckie nie zapewniono żadnego źródła finansowania. Wielokrotnie doktoranci zgłaszali, że zdarzają się przypadki nieterminowego wypłacania stypendiów, co uniemożliwia im zachowanie płynności finansowej oraz pokrycie zobowiązań (raty, kredyty, rachunki). Minimalne stypendium doktoranckie na studiach stacjonarnych nie może być niższe niż 60 proc. minimalnego wynagrodzenia zasadniczego asystenta, ustalonego w przepisach o wynagradzaniu nauczycieli akademickich. To jednak bardzo często mrzonki. – Niskie stypendia lub ich całkowity brak powoduje, że młodzi naukowcy muszą pracować poza nauką. Ich doba ma dokładnie tyle samo godzin co w przypadku już zatrudnionych na uczelni. I w tym czasie muszą również prowadzić zajęcia dla studentów, zajmować się publikacjami, pracować, często pracować przy grantach i jeszcze pisać doktorat. I w ten sposób błędne koło się zamyka. Nie będzie lepszej jakości doktoratów, jeśli nie zmieni się sposób finansowania i nie zostanie zmniejszona liczba doktorantów – mówi Dokowicz.
- Jedną z największych bolączek studiów trzeciego stopnia jest ich niejasny i niedostosowany do potrzeb studentów program. Do tego dochodzi niezadowalająca współpraca z promotorem i wciąż powtarzające się przypadki łamania praw autorskich i przywłaszczania treści. Jak wykazała kontrola przeprowadzona przez Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów, w 13 proc. jednostek posiadających uprawnienia w zakresie nadawania stopnia doktora, często ma miejsce nieaktualna problematyka badań i metodyka przewodu, nieznajomości bieżącej literatury przedmiotu, brak wyraźnie sformułowanego problemu badawczego oraz uzasadnienia podjęcia pracy, podejmowanie przez rady wydziału tematów leżących poza zakresem ich kompetencji i uprawnień. Podczas kontroli stwierdzono ponadto dobór niekompetentnych recenzentów i brak rzeczowej oceny rozprawy w recenzjach - twierdzi dr Ewa Kochańska z Centrum Badań i Innowacji Pro-Akademia. – Program studiów nie przygotowuje doktorantów do zdobywania grantów czy ubiegania się o zagraniczne publikacje, co jest podstawowym warunkiem do podnoszenia pozycji Polski w rankingach międzynarodowych – mówi Dokowicz. I dodaje: „Tych umiejętności studenci szukają poza uczelnią. A rozwiązanie tej sytuacji jest proste. Można przenieść ciężar prowadzenia studiów doktoranckich z poziomu instytutów i wydziałów na poziom uczelni”.
Pod pojęciem mobbing doktoranci zgłosili 96 problemów występujących powszechnie. Obserwowane problemy dotyczyły głownie wykorzystywania doktorantów do prac administracyjnych i organizacyjnych, prowadzenia zajęć dydaktycznych, i wykonywania obowiązków pracowników naukowych realizowanych w ramach projektów, głownie przez opiekunów naukowych lub promotorów. Zauważono także niepokojące zgłoszenia dotyczące dyskryminacji ze względu na płeć oraz liczne przypadki molestowania psychicznego i seksualnego. Z kolei problem nepotyzmu w rekrutacji na studia doktoranckie, zaliczeniach egzaminów oraz przyznawaniu stypendiów z różnych źródeł poruszany był przez doktorantów w 54 zgłoszeniach. Zjawisko to zazwyczaj było określane jako powszechne. Zarzucano faworyzowanie członków rodziny lub bardzo bliskich znajomych przy obsadzaniu stanowisk, jak również kierowanie się interesem własnym/rodziny przy dokonywaniu wyborów w rozdziale środków stypendialnych.
Statystyka pokazuje, że doktorat to gwarancja zatrudnienia. Niemal 100 proc. polskich doktorów jest aktywnych zawodowo. Jest to charakterystyczne dla wszystkich krajów OECD. Nie wiadomo jednak ilu z nich znajduje zatrudnienie w nauce. - Znane są jednak przypadki, że osoba ze stopniem doktora pracuje na budowie. Powszechnym jest, że te osoby znajdują pracę jako przedstawiciele handlowi. To kolejny przykład na to, że studia trzeciego stopnia nie uczą rzeczy, które są przydatne z punktu widzenia rynku - mówi Dokowicz. - Poziom frustracji takich osób jest bardzo duży i znowu negatywnie odbija się na postrzeganiu doktorantów w społeczeństwie - dodaje.
Jakość studiów doktoranckich i doktoratów jest kluczowa dla rozwoju innowacyjnej gospodarki, a ta – jak wiadomo – mocno kuleje. Pod względem otwartości i atrakcyjności zajmujemy, tuż przed Litwą, najgorszą,, pozycję wśród krajów Unii Europejskiej. Równie niekorzystnie wypadamy na tle Unii Europejskiej, jeżeli chodzi o wynalazczość i wynalazców. Jak pokazuje kolejna unijna statystyka, zajmujemy w niej 26 miejsce. W krajach, zajmujących czołowe miejsca w rankingach innowacyjności, (w krajach UE to przede wszystkim w Skandynawii i Niemczech) wśród wskaźników innowacyjności wymienia się obok uwarunkowań systemowych kapitał społeczny.