Ileż razy pisałem w różnych miejscach, że stan polskiego szkolnictwa wyższego, zwłaszcza nauki, jest fatalny, skandaliczny, beznadziejny. Teraz zaczyna się kolejny rok akademicki i słyszę, że rozmaite zespoły uczonych, działające w słusznej sprawie, rozmawiają a to z przedstawicielami PiS, a to Zjednoczonej Lewicy w nadziei, że coś zmienią.
Wszyscy naturalnie obiecują, ale nikt nie dotrzyma. Wobec tylu przedwyborczych obietnic składanych bez pokrycia i na olbrzymią skalę finansową nauka po raz kolejny znajdzie się na końcu. Może dostaniemy 8 proc. więcej, a może 8 proc. mniej. I tak Albanii nie przegonimy.
Zmiana w finansowaniu nauki z budżetu państwa, bo na razie o finansach prywatnych lepiej zapomnieć, musiałaby sięgać 200 proc. W okresie jednego roku, a nie w perspektywie dziesięciu lat. Tylko skok pomoże, pełzanie jest dla gadów. Jak zawsze powstaje problem, że jak się wyda na naukę, to nie będzie na coś innego. I owszem. Ja też mam ten problem, jak kupię kilka książek, to nie kupię farby do pomalowania domu, a by się przydało. Tylko że bez książek mnie nie ma, a porysowane i przybrudzone ściany tylko oko kolą.