Prywatne szkolnictwo rozrastało się po pierwsze dlatego, że po 1989 roku wreszcie mogło. Po drugie – pozwalała mu na to demografia. Dziś, kiedy dzieci ubywa, prywatne szkoły i uczelnie muszą ostro konkurować o kandydatów
W czasie porozumień sierpniowych jednym z najważniejszych celów strony solidarnościowej było odebranie państwu monopolu na kształcenie. Wtedy udało się wymóc na władzy prawo do zakładania szkół z własnymi programami. Wolność ograniczono jednak po 13 grudnia.
Nadziei nie było widać, ale mimo to w 1988 roku zostało powołane Społeczne Towarzystwo Oświatowe. Na przekór komunie jego członkowie szukali sposobu, by kształtować młodzież po swojemu, w wolnościowym duchu. Ci sami ludzie już rok później brali udział w obradach Okrągłego Stołu. Siedzieli przy podstoliku oświatowym, prowadzonym przez prof. Henryka Samsonowicza.
Dwa lata później, w 1991 roku, ówczesne ustalenia przełożyły się na nowe prawo oświatowe. Ustawa pozwoliła zmienić socjalistyczny, scentralizowany i zideologizowany obraz szkoły. Placówki – dotychczas nadzorowane przez państwo – przekazano samorządom, pozwolono też zakładać je innym podmiotom. Już oficjalnie można było także tworzyć autorskie podręczniki i programy nauczania. W kraju powstawały nie tylko pierwsze szkoły niepubliczne, w sierpniu 1991 roku powołano także pierwszą niepaństwową uczelnię – Prywatną Wyższą Szkołę Businessu i Administracji (dziś Prywatna Wyższa Szkoła Nauk Społecznych, Komputerowych i Medycznych).
Prywatne szkoły wyższe
Dzięki otwarciu szkolnictwa niepublicznego gwałtownie wzrósł procent osób w wieku 18–24 lat z wykształceniem wyższym. W 1990 roku było to 7 proc. W ciągu dekady dogoniliśmy europejską średnią, a obecnie poziom skolaryzacji podniósł się do prawie 50 proc. Powodów szybkiego przyrostu było więcej. Studentów szybko zaczęło przybywać także dlatego, że w dorosłość wchodziło pokolenie wyżu demograficznego. Wskutek przemian gospodarczych dyplom natomiast zaczął mieć status gwarancji zatrudnienia. Takie grupy zawodowe jak pielęgniarki czy nauczyciele zaczęli mieć obowiązek posiadania wyższego wykształcenia. I wreszcie młodzi mężczyźni traktowali studia jako ucieczkę przed wojskiem. Obowiązek odbycia zasadniczej służby wojskowej został zniesiony 1 stycznia 2010 roku.
Z 400 tys. osób w 1990 roku liczba studentów sięgnęła w 2005 prawie dwóch milionów. Na gwałtowny przyrost studentów środowisko akademickie reagowało zwiększaniem oferty. Rozwijały ją nie tylko uczelnie publiczne, ale również przedsiębiorcy zakładający prywatne szkoły wyższe. W szczytowym momencie było ich ponad 370. W 2008 roku na płatnych studiach kształciło się blisko milion żaków. Jak wynika z danych GUS, pięć lat później było ich już o 400 tys. mniej.
Najbliższa dekada przyniesie, dla równowagi, największy w historii kryzys płatnego szkolnictwa. Już dziś studentów ubywa szybciej, niż prognozowało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Najpóźniej w 2017 roku liczba maturzystów zrówna się bowiem z liczbą miejsc na pierwszym roku kierunków stacjonarnych.
Tylko w tej chwili w bazie danych o szkolnictwie wyższym 52 uczelnie mają status wykreślonych z ewidencji, a kolejnych 31 znajduje się w stanie likwidacji. A to nie koniec. Z szacunków Konfederacji Lewiatan wynika, że do 2025 roku przetrwa ok. 50 najlepszych niepublicznych uczelni.
Prywatne placówki próbują ratować się studentami zza granicy. Ponieważ jednak mają oni ratować także uczelnie publiczne (do 2020 roku MNiSW chce, by stanowili oni 5 proc. wszystkich studiujących w Polsce), rząd próbuje wprowadzić regulacje, które w opinii rektorów szkół prywatnych ograniczą konkurencyjność. Resort nauki rezygnuje z określania minimalnej wysokości opłat za odbywanie studiów na uczelniach publicznych. Oznacza to, że studiowanie na państwowych uniwersytetach będzie od tej pory znacznie tańsze niż w prywatnych szkołach.
Prywatne przedszkola
Od działań rządu i demografii bardzo zależny jest też sektor niepublicznych przedszkoli. To drugi segment rynku, który bardzo urósł w czasie demograficznego wyżu, ale w przyszłości będzie znacząco się kurczył.
Po transformacji przedszkoli publicznych znacząco ubyło. Między rokiem 1990 a 1993 zamknięto prawie 20 proc. placówek przedszkolnych, a liczba dostępnych miejsc zmniejszyła się o blisko 14 proc. Między początkiem a końcem dekady liczba dzieci w wychowaniu przedszkolnym zmniejszyła się o jedną trzecią.
Te warunki sprawiły, że w międzyczasie powstało wiele przedszkoli niepublicznych i prywatnych punktów przedszkolnych. Jak w analizie przygotowanej na zlecenie Kancelarii Prezydenta szacował prof. Mikołaj Herbst z Uniwersytetu Warszawskiego, udział dzieci w wieku 3–6 lat uczęszczających do placówek niepublicznych wynosił w 2010 roku około 11 proc., a w gminach podmiejskich 21 proc. Równolegle dla szkół podstawowych odsetek ten wynosił 5 proc.
Ze względu na przyjęte przez Unię Europejską regulacje, z których wynikało, że Polska w 2017 roku musi zagwarantować miejsca w przedszkolach dla wszystkich chętnych dzieci aż do trzylatków, Ministerstwo Edukacji zaczęło gorączkowo szukać dodatkowych miejsc. Inwestycje okazały się zbyt drogie, dlatego resort zaczął zachęcać przedsiębiorców do zakładania kolejnych prywatnych placówek. W 2011 roku minister Katarzyna Hall rozpoczęła nawet kampanię telewizyjną pod hasłem „Załóż przedszkole, to proste”. MEN opłaciło również promocję w serialu „Klan” – bohaterowie mieli zakładać tam przedszkole.
Zachęty przyniosły efekty. O ile w 2011 roku było 3,7 tys. niepublicznych placówek, w 2014 – już 5,6 tys. W ciągu pięciu lat liczba wychowanków zwiększyła się ponad dwukrotnie.
Teraz trend będzie powoli się odwracać. W wyniku reformy oświaty od przyszłego roku cały rocznik sześciolatków, czyli 417 tys. dzieci, trafi do pierwszych klas szkół podstawowych. Pięciolatki zaś podzielą się między zerówki przyszkolne i te działające w przedszkolach. Oznacza to, że z przedszkoli zniknie cały bardzo liczny rocznik najstarszych dzieci. W dodatku coraz mniej jest też dzieci najmłodszych. Podczas gdy do samorządowych przedszkoli przyjęto w tym roku szkolnym o 14,2 tys. więcej trzylatków niż do tej pory, to w niepublicznych najmłodszych dzieci ubyło. A będzie jeszcze gorzej, bo między 2008 a 2013 rokiem liczba urodzeń spadła o 25 tys.
Alina Kozińska z Federacji Inicjatyw Społecznych już w maju przyznała w rozmowie z DGP, że w związku z nową sytuacją część placówek niepublicznych może zniknąć, bo prawa edukacyjnego rynku mogą się okazać bezwzględne. Przedszkola niepubliczne są dziś najczęściej wybierane wtedy, gdy dziecko nie dostanie się do samorządowego.
Także tutaj nie ma równej konkurencji z podmiotami publicznymi. Aby zmieścić jak najwięcej dzieci w przedszkolach, wiele gmin wprowadza tam refundowanie tylko obowiązkowych pięciu godzin zajęć. Przedszkolaki będą bawić się na zmiany. MEN umożliwił też szkołom przyjmowanie młodszych dzieci do oddziałów przedszkolnych. Rozporządzenie wprowadza dla nich niższe wymagania np. ochrony przeciwpożarowej niż dla samych przedszkoli. Oznacza to, że dodatkowe miejsca gmina może stworzyć, nie budując nowej placówki, a jedynie dostosowując budynek starej.
Prowadzący niepubliczne przedszkola mają zastrzeżenia także do sposobu finansowania miejsc. Dostają one dotację w wysokości 75 proc. kwoty, która należy się przedszkolom publicznym. Właściciele prywatnych przedszkoli domagają się jej zrównania.
– Jeśli dotacja zostanie zrównana i będzie liczona prawidłowo, spadnie czesne w przedszkolach niepublicznych – przekonuje Maciej Godlewski ze Stowarzyszenia Przedszkoli Niepublicznych. – Jesteśmy za tym, by powrócić do pomysłu bonu edukacyjnego. Rodzic miałby wybór, do jakiej placówki idzie jego dziecko, a za nim pieniądze z budżetu. Na rynku utrzymałyby się najlepsze placówki – tłumaczy.
Szkoły niepubliczne
Dużo mniejsze problemy mają prywatne szkoły. Miejsc w publicznych podstawówkach musi wystarczyć dla wszystkich. Mimo to także szkół prywatnych przybywa. Najwięcej jest ich w dużych miastach i w najbogatszych województwach. W województwie opolskim działa tylko 51 niepublicznych szkół. To ponad dziesięć razy mniej niż na Mazowszu, gdzie funkcjonuje 538 takich placówek. Analiza sieci szkół, którą przeprowadził DGP, pokazuje ogromne rozwarstwienie – oświata niepubliczna jest przede wszystkim dla wielkomiejskich dzieci, których rodzice są gotowi słono zapłacić.
Rodzice wybierają szkoły niepubliczne z różnych powodów. Między innymi dlatego, że obawiają się przepełnionych szkół rejonowych, uważają, że niepubliczne gimnazjum będzie bezpieczniejsze, i wierzą, że płatna edukacja przyniesie lepsze efekty. Nie bez przyczyny. Wśród stu szkół o najwyższych średnich wynikach z egzaminów gimnazjalnych i najwyższych wskaźnikach EWD (miernik tego, o ile wzrosła wiedza ucznia) połowa to placówki niepubliczne. Z danych Centralnej Komisji Egzaminacyjnej wynika, że szkoły niepubliczne miały nieco lepsze średnie wyniki w testach.