Nabór do samorzadowych szkół podstawowych i gimnazjów
/
Dziennik Gazeta Prawna
Zmieniono
przepisy dotyczące rekrutacji do szkół podstawowych i gimnazjalnych, ale nie zadbano o uszczelnienie systemu rejonizacji. W efekcie rodzice bez problemu mogą zapisać dziecko do placówki, w obwodzie której nie mieszkają. Jak? Wystarczy, że w zgłoszeniu podadzą nieprawdziwe, zmyślone miejsce zamieszkania. Bo przepisy nie przewidują obowiązku weryfikowania adresów.
W efekcie miasta mają problem z pomieszczeniem wszystkich dzieci w najlepszych szkołach, zaś słabsze placówki często świecą pustkami. Resort edukacji pytany, czy zamierza pomóc samorządom w rozwiązaniu tego problemu, odpowiada: – Nie zamierzamy niczego zmieniać, bo to wciąż najlepsze z możliwych rozwiązań. Według wiceminister Joanny Berdzik miasta powinny wprowadzić program naprawczy w słabych szkołach. – Najpierw niech rząd zmieni Kartę nauczyciela, aby można było zwalniać słabych
nauczycieli – ripostują samorządowcy
W małych miejscowościach rodzice nie mają zbyt wielkiego wyboru szkół podstawowych lub gimnazjów, więc posyłają dzieci do najbliższych placówek. Nawet jeśli wypadają one słabo w egzaminach zewnętrznych. Inaczej jest w miastach, gdzie rodzice imają się każdego sposobu, który pozwoli im umieścić dziecko w dobrej
szkole. Efekt jest taki, że niektóre z nich zaczynają pękać w szwach, inne świecą pustkami. Gminy są bezsilne.
Zgodnie z art. 20e ustawy z 7 września 1991 r. o systemie oświaty (t.j. Dz.U. z 2004 r. nr 256, poz. 2572 ze zm.) do pierwszej klasy publicznej
szkoły podstawowej i gimnazjum, której ustalono rejon, przyjmuje się dzieci w nim zamieszkałe. Przy czym opiekun, zgłaszając dziecko do placówki, nie musi składać oficjalnego potwierdzenia, że jego podopieczny mieszka w danym miejscu. Wystarczy oświadczenie. Niektórzy rodzice podają w nich nawet nieistniejące adresy – wskazują wymyślony numer mieszkania w bloku sąsiadującym ze szkołą. – Tego i tak nikt nie sprawdza – mówi wprost matka sześcioletniego Maksa.
Najlepsze placówki zaczynają mieć problemy. – Nie wiem, co zrobi organ prowadzący, bo mamy zgodę tylko na cztery klasy pierwsze, a dzieci z rejonu jest znacznie więcej. Z pewnością nie może być tak, że część opiekunów zostanie odesłana z kwitkiem – stwierdza Beata Podsiadlik, sekretarz Szkoły Podstawowej nr 222 w Warszawie, która jest najlepszą placówką na Woli pod względem zdawalności egzaminów zewnętrznych.
Tłumaczy, że
szkoła nie będzie weryfikować miejsca zamieszkania uczniów, bo to byłby ogrom pracy, a ponadto nie ma do tego narzędzi. – Wielu rodziców wpisuje inne miejsce zamieszkania dziecka, niż to wynika z ich własnego meldunku, ale mają do tego prawo – zauważa Beata Podsiadlik. – Część z nich zgłasza się do sekretariatu po kilku miesiącach i podaje właściwy adres – dodaje.
Z olbrzymią popularnością borykają się też inne stołeczne szkoły. – Z pewnością utworzymy cztery oddziały klas pierwszych, ale niewykluczone, że będzie ich pięć – informuje Małgorzata Kolwas, zastępca dyrektora Szkoły Podstawowej nr 23 w Warszawie.
Placówka ta kilka lat temu miała tylko dwie klasy pierwsze, w ubiegłym trzy. Co ciekawe, w sąsiadującej obok szkole podstawowej utworzone zostały zaledwie dwa oddziały. Ta placówka ma słabe wyniki z egzaminów zewnętrznych.
Nawet gdyby szkoły chciały, by oświadczenia rodziców zweryfikowali pracownicy socjalni urzędów gmin, to wszystko wskazuje na to, że takie działanie nie przyniosłoby oczekiwanego efektu. Artykuł 20t ust. 7 ustawy o systemie oświaty, który stanowi, że przewodniczący komisji rekrutacyjnej może poprosić prezydenta miasta lub wójta o weryfikację dokumentów złożonych przez rodziców podczas rekrutacji, nie ma zastosowania do dzieci zamieszkałych w obwodzie szkoły podstawowej lub gimnazjum. One, jak podkreśla Ministerstwo Edukacji Narodowej, są przyjmowane do szkoły z urzędu, a więc nie podlegają rekrutacji.
Zdają sobie z tego sprawę jednostki samorządowe. – Ustawa oświatowa pozostawia poważne wątpliwości, czy w takich przypadkach można prosić urząd miasta o weryfikację oświadczeń rodziców, skoro ich dzieci nie podlegają rekrutacji. Jednak z drugiej strony, nawet gdyby pracownik socjalny udał się do miejsca zamieszkania ucznia, to właściciel mieszkania zawsze może go poinformować, że taka osoba przebywa w tym lokalu na stałe, ale właśnie wyszła z rodzicami – wskazuje Grażyna Burek, pełnomocnik prezydenta Katowic ds. oświaty.
– Tak naprawdę dopiero przed sądem można byłoby zweryfikować, czy rodzice skłamali w oświadczeniu. Dlatego nasi dyrektorzy nie bawią się w śledczych. Mamy kilka szkół, w których liczba uczniów zamieszkałych jest większa od tych zameldowanych – wyjaśnia Ryszard Stefaniak, naczelnik wydziału edukacji Urzędu Miasta w Częstochowie.– Skutek jest taki, że w słabych placówkach w naturalny sposób dochodzi do zwolnień i likwidacji etatów, a docelowo nawet zamknięcia szkoły – zastrzega.
Eksperci dodają, że szkoły nie są zainteresowane weryfikacją oświadczeń rodziców z dwóch powodów. Po pierwsze, duża liczba uczniów gwarantuje pracę dla wszystkich nauczycieli. Po drugie, nawet gdyby zgłaszały wątpliwości policji, to potem musiałyby uczestniczyć – gdyby potwierdziło się kłamstwo – w długotrwałych postępowaniach. A to dla nich strata czasu.