Samorządy nie mogą tylko czekać na prezenty od Mikołaja. Walka z wykluczeniem cyfrowym to również ich zadanie – mówi Justyna Orłowska, szefowa Centrum GovTech przy KPRM i pełnomocniczka ministra edukacji ds. transformacji cyfrowej.

Justyna Orłowska jest szefową Centrum GovTech przy KPRM i pełnomocniczką ministra edukacji ds. transformacji cyfrowej / Materiały prasowe / fot. Materiały prasowe

Co jest priorytetem w transformacji cyfrowej? Z jednej strony rząd chwali się, że szkoły dostają laboratoria, a z drugiej są i takie, gdzie na 800 uczniów jest 20 komputerów.

Oba te aspekty. Refleksja nad tym co powinno być pierwsze to droga donikąd. Z jednej strony przedstawiamy więc nowoczesne rozwiązania, a z drugiej dbamy o podstawę programową i dostarczamy nauczycielom scenariusze lekcji.

Dlaczego polska szkoła jeszcze nie jest scyfryzowana?

To pań opinia. Ja powiem inaczej: transformacja to proces.

Od lat wydajemy miliony unijnych dotacji na cyfryzację edukacji. Donald Tusk wychodził na konferencję prasową i mówił, że każde dziecko dostanie tablet na ławkę.

I to mu się nie udało.

Dlatego pytamy o pani opinię: dlaczego dotychczasowe cele cyfryzacyjne nie zostały zrealizowane?

Jakie cele?

Choćby, żeby w każdej szkole był szybki internet.

Mamy internet w każdej szkole.

Ogólnopolska Sieć Edukacyjna dochodzi w wielu miejscach do drzwi szkół. I tam się kończy, bo nikt nie rozprowadził jej po budynku.

My odpowiadaliśmy za doprowadzenie internetu. Problem w tym, że szkoły niekoniecznie mają np. odpowiednią liczbę routerów. A to już kwestia organu prowadzącego. Można powiedzieć, że to, co robi administracja centralna, to są prezenty mikołajkowe. Bo rząd odpowiada za makro politykę edukacji, podstawę programową i ogólne zarysy funkcjonowania szkół. Szczegóły i infrastruktura są po stronie organu prowadzącego. A na rozprowadzenie internetu po szkołach są zresztą przewidziane środki z KPO.

Czy doczekamy się więc rozwiązań, jak dostępna dla wszystkich platforma edukacyjna?

Ten komponent już jest, prace nad nim rozpoczęto już lata temu.

Owszem, ale zna pani jakość dostępnych tam materiałów? Niekiedy to są po prostu zeskanowane notatki nauczyciela. Daleko im do nowoczesnej platformy.

Materiały są różne. Zintegrowana Platforma Edukacyjna to miejsce, gdzie nauczyciele mają swoje konta i mogą tworzyć materiały edukacyjne. Stwarza ona miejsce także dla twórców podręczników. Ale ci ostatni muszą wykazywać inicjatywę. A to nie zawsze się udaje.

Jakie jeszcze plany ma pani na cyfryzację oświaty?

Najważniejszym działaniem jest indywidualne konto edukacyjne. Tworzymy je przez analogię do strony pacjent.gov.pl, gdzie można zobaczyć swoje recepty czy wyniki badań- tym będzie portal edukacja.gov.pl. Tu każdy zyska dostęp do swoich dyplomów, zaświadczeń, legitymacji.

Nie wchodzimy w paradę firmom prywatnym, które już dostarczają jakieś rozwiązania dla szkół, będziemy uzupełniać e-usługi, które wymagają p.. podpisu zaufanego.

Czy państwo powinno oddawać pole prywatnym podmiotom w takich obszarach, jak elektroniczny dziennik?

Gdybyśmy byli w czasie, kiedy nie było komercyjnych e-dzienników i różnych innych narzędzi, to powiedziałabym, że nie powinno. Ale nie jesteśmy.

Przespaliśmy szansę na stworzenie platformy do zarządzania szkołą?

Tak, uważam, że przespaliśmy. Dopiero rząd Premiera Morawieckiego zainicjował cyfryzację na poważnie. Obecnie jesteśmy w momencie, w którym trzeba uwzględniać bieżące uwarunkowania. Nie sądzę, by rodzice i dyrektorzy byli zadowoleni, gdybyśmy zmienili im narzędzia, do których już się przyzwyczaili.

Szkoły trzeba przymuszać do cyfryzacji, czy są chętne do zmian?

Przez pandemię wszyscy zostaliśmy przymuszeni do cyfryzacji. Natomiast jeśli ktoś nie nadąża, to rolą organu prowadzącego jest doszkalanie swojej kadry, bo nauczyciele, dyrektorzy to są jego pracownicy. My ze swojej strony przekonujemy, jeździmy mobilnymi laboratoriami przyszłości. Mamy 16 busów w każdym województwie i codziennie odwiedzamy jakąś szkołę, podrzucamy scenariusze zajęć. Nasi edukatorzy odwiedzają ponad 200 szkół miesięcznie!

Czy w procesie cyfryzacji szkół zakłada pani jakieś etapy, kamienie milowe?

Ja nic nie mogę zakładać, bo jestem tylko pełnomocnikiem, a nie decydentem.

Czy minister Czarnek zakłada?

Rządem rządzi premier, jak Rada Ministrów coś zatwierdzi, to można działać. Taka jest procedura. Ważne, by każdy znał swoje miejsce. Niestety, z edukacją w Polsce jest jak z piłką nożną.

Sami strzelcy wyborowi?

Każdemu wydaje się, że potrafi kopać. Ja będę z uporem powtarzała, że po pierwsze to my, wszyscy tworzymy edukację, po drugie – role są podzielone. Mamy resort i samorządy, jako organy prowadzące. To, że nam podlegają kuratoria jako jednostki nadzoru nie znaczy, że możemy wpłynąć na każdą szkołę, wbić ją w formatkę i dzięki temu sprawić, że cyfryzacja będzie ujednoliconym procesem. Wielką wartością reformy, jaka zadziała się w latach 90., gdy szkoły zyskały niezależność tego, jak funkcjonować. Nie tylko w kontekście wartości, ale i tego, co będzie ich priorytetem w zaopatrzeniu w sprzęt. Tę ostatnią kwestię zgłaszają samorządom, które są ich organami prowadzącymi. I to one, nie my, jako centrala, są odpowiedzialne za to, ile komputerów stoi w każdej placówce. Oczywiście widzimy, że nie zawsze są pieniądze w budżetach lokalnych, stąd programy w stylu „Laboratoria”, stąd środki na doposażenie szkół w laptopy w czasie pandemii. Staramy się pomagać, ale nie możemy zrobić wszystkiego za samorządy.

Chce pani powiedzieć, że one są hamulcowymi cyfryzacji?

Czasami niektórzy nie dostrzegają, że to powinien być priorytet dla edukacji. Ale domyślam się, że łatwiej jest otworzyć drogę, przeciąć wstęgę, niż zainwestować w komputery, edukację przyszłości.

Bo dziura jest dziś, a ta inwestycja może przynieść efekty za kilka lat?

Dziurę widać, można w nią wpaść. A obywatel da wyraz swojej frustracji nad urną wyborczą. Tymczasem warto, by nie tylko samorządowcy, ale i politycy innych opcji dostrzegli, że cyfryzacja nie ma politycznych konotacji. To nie ideologia, tylko merytoryka. Mogę powiedzieć, że nasza współpraca z samorządami wygląda różnie. Nie wszyscy widzą potrzebę partnerskiego finansowania z nami cyfryzacji.

A może powód jest prosty: brak środków? Niektóre samorządy mówią, że z subwencji, jaka jest im przekazywana z budżetu centralnego nie starcza nawet na pensje dla nauczycieli.

Subwencja nie ma za zadanie pokrycia całości kosztów finansowania szkoły, w tym pensji. Jednak przyjęło się, że tak być powinno. To znaczy samorządy przyjęły. I z jednej strony mówią, że trzeba walczyć z centralizacją, z drugiej domagają się centralnych środków. Tymczasem żaden przepis oświatowy nie nakłada na MEiN, rząd takich obowiązków.

Czego więc oczekiwałaby pani od samorządów w zakresie cyfryzacji? Jakiego podziału: to dajemy my, a to wy?

Po stronie samorządów powinno być np. promowanie i finansowanie szkoleń. Bo Ośrodki Doskonalenia Nauczycieli są jednostkami podległymi JST. Oczywiście, wszystkie programy ogłaszane przez MEiN są ogólnopolskie, każdy może aplikować. Ale samorządy powinny dawać też coś od siebie. Są na to dobre przykłady. Chociażby w Raciborzu w podstawówkach wprowadzono lekcje z kreatywności. To dodatkowa godzina w tygodniu, płaci za nią samorząd.

Czy w ramach cyfryzacji są też plany zmian podstawy programowej?

Tak. Zresztą one już się dzieją. Od tego roku do przedmiotu technika dołożyliśmy np. zagadnienia z zakresu informatyki oraz praktycznego wykorzystania innego sprzętu, który został kupony w ramach „Laboratoriów…”.

A konkretnie?

Maszyny do szycia.

Jak ma się szycie do nowoczesnych technologii?

Informacje o maszynach czy sprzęcie AGD do kuchni pobudziły trolle na Twitterze. Nie rozumiem tego, to przejaw niedostatecznej wrażliwości społecznej. Zapominamy, że mamy szkoły specjalne, klasy integracyjne i uczniów, którzy potrzebują też takich narzędzi do własnego rozwoju. Wracając jednak do podstawy programowej, dołączyliśmy do niej także gry komputerowe.

Gry? W dobie dyskusji o uzależnieniach młodzieży od nich?

Gry komputerowe do języka polskiego, w formie lektury dodatkowej, cyfrowej. Mam na myśl światowy bestseller prywatnej firmy 11 bit studios, „This War of Mine”. Przenosi uczniów do miasta przypominającego Warszawę z 1944 r. lub Sarajewo. Gracz jest w nim sam, musi przetrwać. Ale jednocześnie dokonuje wyborów etycznych. Np. na ulicy pojawia się oprawca, jeszcze go nie widzi. Nie dostrzega też kobiety, która znajduje się obok. Ona też nie widzi zbliżającego się zagrożenia. To od ucznia zależy: odejdzie ratując siebie czy ostrzeże obcą osobę? Jest to rodzaj doświadczenia jakiego nie zapewniają inne metody dydaktyczne.

I to w ramach lekcji polskiego?

Tak, w czwartej klasie szkoły ponadpodstawowej. Gra jest do wykorzystania podczas lekcji lub w domu. Znów: to narzędzie. Od nauczyciela zależy, czy i jak je wykorzysta. Grę uczeń może interpretować tak jak każdy inny utwór. Naszym celem jest dostarczenie odpowiednich narzędzi umożliwiających to poznanie.

Komercyjna firma oddała swój bestseller za darmo na potrzeby szkoły?

Tak, w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu. Zrezygnowała z zysków, oddała grę na rzecz cyfryzacji edukacji. I teraz rekrutujemy kolejnych chętnych, którzy mogliby także przekazać nieodpłatnie swoje produkty. To nasz warunek. Do podstawy programowej nie wpiszemy czegoś, co wiązałoby się z komercjalizacją edukacji w publicznej oświacie.

Nie obawia się pani, że szkoła, do której wpuszczane są prywatne firmy, wychowuje przyszłych konsumentów ich produktów?

Stąd stawiamy warunek nieodpłatności każdemu i mamy otwarty katalog firm. Ten argument można by wykorzystać wobec każdego innego produktu, który znajduje się w szkołach.

A co z firmą Meta i jej goglami? Mają wspierać projekt MEiN „Innowacyjna Historia” realizowany wspólnie z Fundacją Arte et Marte. Do grudnia 2022 r. wzięło w nim udział 24 tys. uczniów.

„Innowacyjna Historia” to przede wszystkim projekt promujący twórczość historyczną w formacie rozszerzonej rzeczywistości i na jakiś sprzęt trzeba było postawić.

Czyli jednak konkretna firma…

MEiN nie było na żadnej promocji gogli. Zresztą one są tylko elementem. To tak, jakbyśmy dyskutowali, czy w szkole do pokazywania zdjęć może być tylko sprzęt marki X czy Y. To, moim zdaniem, sprawa drugorzędna. Ważne, by był. Taka dyskusja jest absurdalna, bo będzie od nas wymagała zaklejania logotypów wszystkich marek czarną taśmą.

To inaczej: czy szkoły wychowują dzieci do życia w metawersum?

Chyba jeszcze nie, ja bym się nie martwiła. Społeczność szkolna to: nauczyciel, dyrektor, pedagog, psycholog, uczeń, rodzic. Istotne jest więc także to, co się dzieje w domu, jak tam budowany jest stosunek do nowych technologii. Szkoła musi przygotowywać do funkcjonowania w teraźniejszym świecie. To właśnie nauczyciel wyposażony w odpowiedni sprzęt może pomagać uczniom właściwie interpretować zjawiska zachodzące w naszej rzeczywistości.

Czy projekt cyfryzacji uwzględnia, że obok wielkomiejskich są wiejskie placówki, gdzie problemem jest choćby zasięg?

Dlatego naszym kolejnym ruchem jest rozporządzenie dotyczące minimum standardów wyposażenia szkół podstawowych w sprzęt. MEiN dał propozycje, które trafiły teraz do Ministerstwa Cyfryzacji w KPRM. I tam są decyzje zakupowe. Jakie zostaną przyjęte kryteria? Zobaczymy. W przypadku „Laboratoriów” wielkość zakupów była zależna od wielkości szkoły. Pula środków - przeliczana na uczniów. Jak będzie w przypadku laptopów, zdecyduje KPRM.

A co jest pani celem? Laptop na każdej ławce? Na ilu uczniów?

Nie przeliczam sukcesu na laptopy. Nie o takiej cyfryzacji myślę. Technologia jest wtórna. Ma służyć celowi. A jest nim to, powtórzę, by młodzież była kreatywna, krytyczna. Elektronika jest tu tylko narzędziem.

Póki co jednak z technologią bywa różnie, a ze szkół słychać niekiedy, że komputery stare, wymagają napraw, wymiany.

Ze strony rządu były środki na doinwestowanie w czasie pandemii. Rok temu uruchomiony został program, którego celem jest zaopatrzenie w sprzęt dzieci z rodzin byłych pracowników PGR. Ale wrócę do samorządów - nie mogą tylko czekać na prezenty od Mikołaja. Walka z wykluczeniem cyfrowym to również ich zadanie.

Rozmawiały Paulina Nowosielska i Anna Wittenberg