Nie miałem zamiaru pisania raz jeszcze okwestiach reformy nauki – za często ją reformowano, podobnie jak szkolnictwo wogóle – ale ostatnia wypowiedź ministra Przemysława Czarnka wpewnym sensie sprowokowała mnie do tego.
Nie miałem zamiaru pisania raz jeszcze okwestiach reformy nauki – za często ją reformowano, podobnie jak szkolnictwo wogóle – ale ostatnia wypowiedź ministra Przemysława Czarnka wpewnym sensie sprowokowała mnie do tego.
Minister stwierdził m.in., że „sposób oceny uczelni jest bardziej skomplikowany niż sposób oceny skoków narciarskich, dlatego zdecydowanie go uprościmy” (cytat za PAP). Zapowiedział zmiany wzasadach ewaluacji, atakże wpunktowaniu publikacji wczasopismach naukowych. Dodał, że „punktacja czasopism to jeden wielki skandal. Potworzyły się mafie czasopismowe, które wykupują miejsca wtych czasopismach zagranicznych, którym daliśmy 200 punktów. (…) Możemy umiędzynarodowić wyniki polskiej nauki, prace naszych naukowców również naszymi czasopismami. Nie musimy być na łasce tych, które za ogromne pieniądze dają nam odrobinę miejsca po to, byśmy dostali 200 punktów. Kończymy ztym”.
Niby wszystko pięknie, bo i kwestia czasopism, w tym polskich, i umiędzynarodowienie, i ewaluacja. Ale całość może rodzić obawy. Wypowiedź ministra otwiera bowiem drogę do dyskusji nad zmianami, jakie winniśmy wprowadzić, aby nasze uczelnie, ale przede wszystkim nauka polska, znalazły należne im miejsce w nauce światowej. Nie byłbym jednak zwolennikiem kolejnej reformy, zwłaszcza w tej chwili, abyśmy nie wprowadzili, przy najlepszych chęciach, większego bałaganu. Zgodnie z powiedzeniem: timeo Danaos et dona ferentes (łac. strzeż się Greków nawet, gdy niosą dary). Dar Greków, drewniany koń, okazał się zgubnym dla Trojan. Kolejna reforma mogłaby zatem wyrządzić więcej szkód, niż przynieść pożytku. Niemniej pewne zmiany są potrzebne – takie, które pozwolą na ulepszenie tego, co już zostało zrobione.
Kwestią pierwszą jest systemowe rozwiązanie dofinansowania czasopism polskich, które są na liście MEiN. Sądzę, że winny one otrzymać gwarancję otrzymywania dotacji na druk i redakcję, pod warunkiem że pismo jest np. w bazie BazHum bądź ICI oraz jest na stronie internetowej odpowiedniego instytutu danej uczelni. Tu także istotną kwestią jest przywrócenie punktacji i to wysokiej za… recenzje – mam na myśli oczywiście recenzje w pismach naukowych. Bez takiej zmiany trudno będzie o przywrócenie wysokiego poziomu publikacji naukowych. Tu niejako na marginesie przypomnę, że obecne przepisy preferują wyłącznie publikacje w języku angielskim, a nie w tzw. językach kongresowych – to trzeba zmienić! Jeden z moich kolegów, który jest uczonym zarówno amerykańskim, jak i niemieckim, zwrócił mi uwagę, gdy przygotowywałem recenzję jego książki, że powinienem ją napisać w języku niemieckim, a ograniczenie do języka angielskiego uznał za pewne… dziwactwo.
Kwestią drugą jest sprawa pracowników emerytowanych związanych ze swą dawną uczelnią. Problem ten powinien także zostać rozwiązany systemowo, np. poprzez wyrażenie przez MEiN zgody, aby uczelnia mogła ich osiągnięcia naukowe wliczać do swego dorobku, tworząc dla nich np. stanowiska badawcze, które mogą, ale nie muszą, obejmować także dydaktykę (w ramach choćby zajęć zleconych, tak jak jest to często rozwiązywane obecnie, albo tworząc pracownie). Trzeba wtedy znaleźć formę ich wynagradzania, np. poprzez osobny fundusz stypendialny (tak jak jest to często przyjmowane w USA czy krajach Europy Zachodniej). Dodatkową zaletą tej propozycji mogłoby być „ściąganie” na takie stypendia uczonych (Polaków, ale i obcokrajowców) dla prowadzenia badań właśnie w Polsce. Wyniki ich badań niejako automatycznie wzmacniałyby uczelnię (ogólnie – uczelnie polskie) i dawały możliwość wejścia do międzynarodowych baz. Ale trzeba pamiętać i o badaczach, którzy z żadną uczelnią nie są formalnie związani, a prowadzą niezwykle ważne i efektywne badania (tu afiliacją jest m.in. konkretne towarzystwo naukowe). Tych ostatnich „ratuje” związek z towarzystwami naukowymi, ale czy to jest rozwiązanie systemowe, czy raczej dość, in summa, przypadkowe?
Kwestia wykorzystania baz jest osobnym problemem. Uczelnie, a ściślej biblioteki, ponoszą wielkie koszty na zakup tychże, ale czy wiemy, jaki jest stopień ich wykorzystania? Czy nie powinno być obligatoryjnym wobec prac ogłaszanych drukiem bądź w formie e-publikacji (artykuły, książki itd.), aby było zaznaczone, że autor czy autorzy wykorzystali określone bazy? Zdaję sobie sprawę, że byłoby to pewną niewygodą, ale przecież w wielu pracach, w bibliografii, podaje się często źródła; czyż baza nie jest takim źródłem, trochę innym, niż np. zbiory archiwalne, ale jednak, w pewnym stopniu, jest takim archiwum?
Muszę wreszcie poruszyć jeszcze jedną kwestię, dość wstydliwą. Pracownicy naukowi oraz naukowo-dydaktyczni są obciążeni obowiązkami administracyjnymi, często bardzo czasochłonnymi, które nie są nijak „rozliczane”. A może jednak powinny te obowiązki być także punktowane? Może to być punktacja zestandaryzowana przez MEiN w skali kraju i niezależna od rodzaju uczelni (publiczna, niepubliczna, badawcza bądź niebadawcza).
Kwestią trzecią jest problem grantów. Sądzę, że pewien pomysł, jeszcze z PRL (nie wszystkie rozwiązania były wtedy złe), aby wprowadzić system grantów finansowanych przez państwo trochę na wzór dawnych tzw. problemów węzłowych. Do ich realizacji można by wtedy wciągać także właśnie emerytowanych profesorów bądź gości z zagranicy.
Problemem jest obecny system przyznawania grantów i ograniczenia obejmujące np. konieczność wprowadzania młodej kadry, a także de facto ograniczenie tegoż finansowania poprzez narzucanie różnych ograniczeń (poza tzw. młoda kadrą są to: bardzo długi czas rozpatrywania wniosków, skomplikowany sposób wyliczania kosztów czy wreszcie nie zawsze jasny sposób ich oceniania).
Kwestią czwartą jest danie uczelniom możliwości powrotu do dawnej struktury wydziałów oraz kierunków zamiast dziedzin. Nie sugeruję, aby odrzucić a priori pomysł dziedzin, ale aby ich wprowadzenie było zależne od decyzji danej uczelni. Niejako automatycznie należałoby przywrócić rady wydziałów, aby to one, a nie rady dziedzin, decydowały m.in. o dydaktyce, ustanawianiu kierunków, powoływaniu stanowisk badawczych dla emerytowanych pracowników (np. poprzez pracownie) czy badaczy gości. One zatwierdzałyby też plany badań (krótko- i długoterminowych, rozliczałyby badaczy z wykonania tychże planów, wstępnie przyjmowały lub odrzucały ich wykonanie).
Muszę tu także poruszyć kwestię dość drażliwą, a mianowicie – współpracę uczelni (wszelkich typów czy rodzajów) ze szkołami średnimi i podstawowymi, przedsiębiorstwami, itd. To musi być kwestia systemowa, a nie zależna od indywidualnych decyzji władz danej uczelni. Stąd jasno widać, że kwestie „zarządzania nauką” oraz „zarządzania menedżerskiego” muszą być zarazem rozdzielone, np. na poziomie senatu uczelni (we współpracy z radami wydziałów), i połączone (osobne ciało powinno analizować, zatwierdzać oraz rozliczać plany dydaktyczne i badawcze, a osobne z perspektywy możliwości finansowania tychże planów).
Kwestią piątą byłaby zmiana podziału funduszy i przywrócenia, w jakimś zakresie, autonomii finansowej wydziałów. Oczywiście wymagałoby to przygotowywania m.in. wieloletnich planów badań oraz ich rozliczanie (tu można zastosować, może po modyfikacji, obecny system rozliczania grantów). Przy planach wieloletnich oczywiście musi być zagwarantowana trwałość ich finansowania.
Wprowadzenie tych zmian mogłoby także pomóc z zintegrowaniu środowiska badaczy, którzy obecnie działają na uczelniach publicznych, w PAN lub PAU, czy uczelniach niepublicznych. Nie wpłynęłoby to na system grantów indywidualnych, ale tu koniecznym byłoby, w porozumieniu z ministrem finansów, zachęcenie, poprzez zmiany w systemie podatkowym, aby granty fundowali także przedsiębiorcy.
Jak sądzę, sugerowane propozycje nie naruszyłyby w sposób zasadniczy obecnej ustawy, a dałyby tylko uczelniom oraz badaczom trochę „luzu” w ich planowaniu oraz realizowaniu zarówno badań naukowych, dydaktyki, jak i publikacji.
Najpoważniejsza zmiana dotyczyłaby tylko kwestii czasopism polskich i gwarancji ich finansowania. Ze strony MEiN oczekiwalibyśmy podjęcia rozmów z administratorami baz takich, jak Scopus, czy ERIH, aby określiły one, pod jakimi warunkami zaakceptowałyby dołączenie do nich baz takich jak BazHum czy ICI, bądź podjęcie przez MEiN decyzji, że udział czasopism w tychże bazach byłby tak samo oceniany jak udział w tych pierwszych. Moje doświadczenie podpowiada mi, że taka możliwość istnieje, ale musi ona być zrealizowana nie przez administratorów tychże baz, ale właśnie przez resort.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama