- Smutne jest to, że kiedy mówimy o problemach dzieci i młodzieży, zawsze w tle są niewystarczające nakłady finansowe. A potrzeby są coraz większe - mówi w rozmowie z DGP Ewa Tatarczak, przewodnicząca Związku Zawodowego „Rada Poradnictwa”, który zrzesza pracowników poradni psychologiczno-pedagogicznych.

Czy pracownicy poradni psychologiczno-pedagogicznych też mają obecnie wakacje?
Wręcz przeciwnie. Poradnie są tzw. placówkami nieferyjnymi, w związku z tym nie mają wakacji. Co prawda w tym okresie pracownicy korzystają z urlopu, ale jego wymiar jest znacznie mniejszy niż dla tzw. nauczycieli tablicowych – wynosi 35 dni w roku.
Czy mam rozumieć, że dla pracowników poradni wakacje to okres wytężonej pracy?
Zdecydowanie tak. W zasadzie nie ma dnia, w którym nie przybywałoby nowych zgłoszeń. Obecnie dominują problemy zaburzeń emocjonalnych i psychicznych, specyficzne problemy w uczeniu się, m.in. dysleksja, dyskalkulia, a także wnioski o wydanie orzeczenia o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Wśród zgłoszeń o wydanie orzeczenia mamy też duży odsetek dzieci z Ukrainy z różnymi niepełnosprawnościami.
Skoro poradnie pomagają również dzieciom z Ukrainy, czyli liczba dzieci i młodzieży pod ich opieką się zwiększyła, to liczba pracowników też powinna wzrosnąć…
Niestety wzrost zapotrzebowania na pomoc psychologiczno-pedagogiczną nie przekłada się na zwiększenie zatrudnienia. Jeżeli mówimy o publicznych poradniach, to warto wspomnieć, że pracuje w nich ok. 6 tys. specjalistów w skali całego kraju.
To chyba niewiele?
Tak. W mojej ocenie jest to zdecydowanie za mało w zestawieniu z liczbą problemów i dzieci, które trafiają do poradni. Wszyscy pracownicy poradni chcieliby szybko i profesjonalnie pomagać uczniom, rodzicom, nauczycielom, ale jest to niemożliwe z uwagi na braki kadrowe. Stąd w większości poradni trzeba – niestety – czekać kilka miesięcy na wizytę. To powoduje duży dyskomfort po stronie zarówno pracowników, jak i naszych klientów.
Z tym profesjonalizmem jest chyba różnie. Ostatnio spotkałem się z opinią wójta, że pracownicy poradni tylko kopiują kolejne opinie, a on musi się głowić, skąd brać pieniądze na zatrudnienie nauczycieli wspomagających.
Warto pamiętać, że specyfika pewnych zaburzeń rozwojowych i niepełnosprawności ma swoją charakterystykę, która uwidacznia się w wydawanych opiniach i orzeczeniach. Analogicznie jak w informacji lekarskiej – jeżeli mamy zdiagnozowaną grypę, COVID-19, cukrzycę itd., to objawy są podobne. Podobnie jest z diagnozami w naszej pracy.
Czyli sporządza się je na zasadzie kopiuj-wklej?
Nie. Takie stwierdzenie jest dużym nadużyciem i jest bardzo krzywdzące. Nasilenie pewnych symptomów może być zróżnicowane, a co za tym idzie – wskazania terapeutyczne i wspomagające są trochę inne. Posłużę się przykładem autyzmu: są autycy wysoko funkcjonujący i nisko funkcjonujący. Zakres wsparcia dla nich jest inny.
Natomiast jeżeli chodzi o problemy z finansowaniem nauczycieli wspomagających, poza tymi, którzy są subwencjonowani, powinien to być apel do ustawodawców, a nie do poradni. My tylko stwierdzamy u dziecka potrzebę, a czasami wręcz konieczność zatrudnienia nauczyciela wspomagającego, nie mamy wpływu na przepisy.
Od 1 września 2022 r. formalnie ma być zwiększona liczba tzw. nauczycieli specjalistów w szkołach. Przewiduje to ustawa z 12 maja 2022 r. o zmianie ustawy o systemie oświaty oraz niektórych innych ustaw. W zeszłym tygodniu w Senacie, podczas procedowania nowelizacji Karty nauczyciela, na prośbę samorządów zaproponowano poprawkę, która zakładała, że obowiązek zatrudnienia w określonym wymiarze pedagogów specjalnych i psychologów wejdzie w życie dopiero od 1 września 2024 r. Choć Senat ostatecznie tej zmiany nie przyjął, to resort edukacji ją popiera i rozważa, by w okresie przejściowym standardy zatrudnienia dla określonych specjalistów nie były takie sztywne. Czy to byłaby dobra decyzja?
Moim zdaniem nie. Liczba dzieci wymagających pomocy psychologiczno-pedagogicznej jest bardzo duża, a jeśli nie otrzymają wsparcia, będzie to miało niekorzystny wpływ na ich przyszłe życie. Wiemy doskonale, że w wielu szkołach i placówkach nie ma w ogóle zatrudnionych specjalistów. Liczba i natężenie problemów wśród dzieci i młodzieży systematycznie wzrastają, więc jest oczywiste, że psycholodzy będą potrzebni i to w coraz większym wymiarze.
Według szacunków ok. 10 proc. szkół już obecnie ma więcej specjalistów, niż gwarantują nowe przepisy. Pojawiły się więc próby obniżania ich liczby. Czy rzeczywiście są placówki, w których tacy nauczyciele nie mają co robić?
Takich placówek, w których byłby nadmiar nauczycieli specjalistów, po prostu nie ma. Smutne jest to, że kiedy mówimy o problemach dzieci i młodzieży, zawsze w tle są niewystarczające środki finansowe. W naszym kraju najsłabsi, najbardziej potrzebujący najczęściej są niezauważalni przez rządzących. No i mamy algorytmy zatrudnienia i finansowania, które są pewną relikwią dla rządu i samorządu.
Czy nowe przepisy rzeczywiście doprowadzą do tego, że uczniowie będą mieć lepszy dostęp do specjalistów?
Moja wiara w to słabnie. Od lat mówi się o zmianach, ale w praktyce ich nie widzimy. Są huczne zapowiedzi, tylko realizacja zawsze szwankuje, bo pojawiają się inne priorytety, brakuje pieniędzy…
Na zwiększanie etatów nauczycieli specjalistów mamy w tym roku ponad 500 mln zł. Do tego 180 mln zł na doraźną pomoc. Czyli mam rozumieć, że to wciąż niewystarczająco?
Tak. W kwotach bezwzględnych wydają się duże środki, ale w zestawieniu z liczbą potrzeb są dużo za małe.
Te 180 mln zł jest przeznaczone na pomoc pedagogiczno-pedagogiczną, którą mają zapewniać zatrudnieni obecnie w szkołach i przedszkolach specjaliści, czyli np. logopedzi, pedagodzy. Czy to nie jest trochę sztuka dla sztuki, skoro dzieci mogą potrzebować innego specjalistycznego wsparcia?
W tym przypadku wszystko zależy od podejścia dyrektorów i samorządów. Nie wiem, w jakim stopniu szkoły zdiagnozowały rzeczywiste potrzeby i jak tę pomoc organizują. Myślę, że jest tak jak zazwyczaj – niektórzy robią to bardzo profesjonalnie i odpowiedzialnie, niektórzy trochę bagatelizują występujące problemy.
Co jeszcze powinno się zmienić w prawie oświatowym, aby rodzice nie musieli płacić za logopedę, psychologa, terapię ręki czy zajęcia integracji sensorycznej?
Uważam, że najprostszym rozwiązaniem byłoby wzmocnienie kadrowe i finansowe istniejących poradni psychologiczno-pedagogicznych. Ale nie ma takiej woli politycznej, niestety. I z tym problemem zmagamy się od wielu, wielu lat, bez względu na to, kto sprawuje władzę.
Rozmawiał Artur Radwan