Ministrowie transportu czy spraw wewnętrznych rzadko bywają źródłem moralnej refleksji. Ministrowie edukacji, a i owszem, chętnie, przy czym ten obecny stoi na straży (polskich) granic moralnych wręcz z entuzjazmem.
Ministrowie transportu czy spraw wewnętrznych rzadko bywają źródłem moralnej refleksji. Ministrowie edukacji, a i owszem, chętnie, przy czym ten obecny stoi na straży (polskich) granic moralnych wręcz z entuzjazmem.
Nowe przedmioty? Tak, byle repolonizujące szkołę. Nowe podręczniki? A jakże, byle pisane alfabetem narodowego Morse'a. Ostatnio nawet toaleta w publicznym warszawskim liceum stała się obiektem gniewnych filipik prof. Czarnka, bo głęboko niesłusznie szkoła sama lepiej wiedziała, czy potrzebna jest specjalna toaleta dla nastolatków tzw. niebinarnych. Przed wojną sanacyjny premier wsławił się propagowaniem wiejskich wychodków, powszechnie zwanych od tego czasu „sławojkami”; dziś znalazł godnego następcę w tematyce, wydawałoby się, zapomnianej. To się nazywa promocja przedmiotu „Historia iteraźniejszość”!
Można by pomyśleć, że szefostwo MEiN wybierane jest według innego klucza niż pozostałych resortów. W tych pozostałych, wiadomo, zwycięskie partie obdzielają stanowiska według partyjnych i koteryjnych zasad. W edukacji – o nie, tam jest inaczej... Aby zostać ministrem, trzeba przejść po wielu szczeblach drabiny moralnej. U samego dołu – nauczyciele; moralni tak sobie, w każdym razie różnie. Najbardziej szlachetni z nich zostają po latach ciężkiej pracy wywyższani do roli przewodników moralnych – zostają wizytatorami. Z tych tworzymy arcyszczebel drabiny – kuratorów, no, nie, muszę jednak napisać Kuratorów, jakby rycerzy Jedi. I wreszcie pojawia się On(a), zwierzchnik, papież oświaty, guru idealistów. Ale, ale… to wszystko nieprawda. Ministrowie oświaty i wychowania są politykami i zazwyczaj mają cechy polityków – a jeśli idą diamentową drogą Dalajlamy, to raczej przez przypadek. Słyszał ktoś, aby niekwestionowany autorytet i przewodnik sumień został ministrem? Zresztą, może dobrze, że jakoś to się nie przyjęło, bo rząd złożony z samych autorytetów niechybnie doprowadziłby do wojny domowej.
Od ministra każdego polskiego resortu można wymagać organizacyjnej zaradności, pomysłu na wkład jego resortu w podnoszenie jakości życia obywateli RP, politycznej skuteczności. I żeby nie tracił żadnej okazji, by siedzieć cicho. ©℗
Reklama
Reklama