Ustawa ma na celu wsparcie, także finansowe, placówek oświatowych prowadzonych przez inne podmioty niż samorządy – czytamy w uzasadnieniu projektu.
– Chodzi też o to, by zerwać z monopolem JST na edukację na danym terenie – słyszymy od popierających go posłów PiS. Przekonują, że działają na prośbę rodziców, którzy chcieliby kształcić dzieci w zgodzie z własnymi przekonaniami. Tymczasem w samorządach nie znajdują zrozumienia m.in. dla rozwijania segmentu edukacji chrześcijańskiej. Projekt, jak informują autorzy, był konsultowany z wybranymi przedstawicielami środowiska edukacyjnego. Społeczne Towarzystwo Oświatowe, jeden z największych w kraju założycieli niepublicznych szkół, mówi jednak DGP, że nikt z nimi nie rozmawiał.
– To ustawa wolnościowa. Powstawała w duchu konstytucji, zgodnie z którą rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami oraz wolność wyboru szkół innych niż publiczne – mówi poseł Bartłomiej Wróblewski (PiS), autor projektu. Przekonuje, że przestrzeganie tych praw wymaga wzmocnienia. A impulsem była sytuacja z Poznania, gdzie prezydent miasta blokował wpisanie do Rejestru Szkół i Placówek Oświatowych liceum prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Urszulanek, przez co szkoła nie mogła uzyskać subwencji oświatowej.
– Nowe zapisy wyrównują szanse na istnienie i finansowanie placówek. Zawierają zasadę, że przy ogłaszaniu programów publicznych szkoły prowadzone przez inne podmioty niż samorządy również powinny być uwzględnianie – podkreśla.
Krystyna Szumilas, posłanka Koalicji Obywatelskiej, zwraca jednak uwagę, że zadanie prowadzenia szkół spoczywa na samorządach, a kwestie związane z ich finansowaniem powinny być z nimi konsultowane. Tymczasem w projekcie poselskim nie ma takiej konieczności. Przypomina, że dziś niepubliczne szkoły otrzymują na każdego ucznia dotację z budżetu JST, będącej dla tych szkół organem rejestrującym. Nie są więc pozbawione wsparcia. – To, co mnie niepokoi w projektowanych zmianach, to rozszerzenie katalogu placówek, które byłyby wspierane ze środków publicznych, o te, które powoływałby minister edukacji, nawet jeśli nie spełniają kryteriów opisanych w ustawie, w szczególności jeśli uzna je za eksperymentalne. Nigdzie nie ma słowa, jakie są granice tego eksperymentu – mówi.

Zmiany budzą obawy

Ten zapis budzi również niepokój Związku Powiatów Polskich, który zaznacza, że dziś podstawowym kryterium udzielenia zezwolenia na założenie szkoły jest poprawa warunków kształcenia i korzystne uzupełnienie sieci szkół publicznych. Teraz dochodzi nowe – realizacja wspomnianego prawa rodziców. – Na mocy nowych przepisów JST nie będą mogły odmówić zgody. Bez dodatkowych środków oznacza to zmniejszenie pieniędzy dla już istniejących placówek, bo subwencja będzie rozdzielona między większą ich liczbę – uważa Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich.
Robert Kamionowski, radca prawny, partner w kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office, zaznacza, że pieniędzy otrzymanych z subwencji oświatowej JST nie przekazują bezpośrednio do zarządzanych przez siebie szkół. Sporządzają dla nich plan finansowy, który jest realizowany z tych środków i własnego budżetu. Jeśli chodzi natomiast o szkoły niepubliczne, to do nich trafiają one w formie dotacji równej tej, jaką na każdego ucznia dostał samorząd od państwa.
ZPP jest też zaniepokojony planem ograniczenia kontroli placówek niepublicznych do jednej w roku. Poseł Wróblewski argumentuje, że zdarzały się sytuacje, gdy szkoły nękane były nimi nadmiernie. Zdaniem Kubalskiego jednak to dzięki nadzorowi można było ukrócić nierzadki proceder martwych dusz, który przynosił JST straty: szkoły niepubliczne zgłaszały uczniów, których tak naprawdę nie miały.
Robert Kamionowski uważa natomiast, że jedna kontrola w roku wystarczy. Widzi drugą stronę medalu. – W sytuacji stwierdzenia nieprawidłowości szkoła zwraca dotację. Ta trafia do JST, która nie musi jej oddać do budżetu państwa – tłumaczy.

Klimczak: potrzebne są zmiany systemowe

O tym, że przepisy dotyczące finansowania oświaty należy zmienić, jest też przekonany Dariusz Klimczak (PSL). Ocenia, że projekt posła Wróblewskiego jest dobrym przyczynkiem do dyskusji, ale… – Potrzebne są zmiany systemowe, a to oznacza, że powinniśmy dostać projekt rządowy – ocenia i dodaje, że na pewno dostęp do edukacji w skali kraju jest nierówny i wsparcie organizacji, stowarzyszeń, jak i organów prowadzących jest konieczne.
Przyznaje jednak, że rozumie obiekcje samorządów, które mogą czuć niepokój, gdy nakłada się na nie nowe obciążenia bez gwarancji zwiększenia subwencji. – Podobnie niepokojący jest inny zapis mówiący, że organ stanowiący JST może wyrazić zgodę na udzielenie pomocy finansowej lub rzeczowej szkole, w tym dotacji celowej. To oznacza dużą uznaniowość, innymi słowy: wszystko zależy od tego, kto, do kogo, z czym przyjdzie – ucina. Na taki gest szkoły publiczne już liczyć nie mogą.
Z kolei Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (Lewica) przypomina, że to nie samorządy decydują o podstawie programowej czy zasadach kształcenia, tylko władza centralna. Rolą JST jest zapewnienie funkcjonowania oświaty na ich terenie. Powołuje się też na konstytucję, która mówi o obowiązku zapewniania przez władze publiczne równego dostępu do edukacji. – Rozumianej jako dobro wspólne, a nie rynkowe, o które poszczególne podmioty mogłyby konkurować. Oczywiście system dopuszcza funkcjonowanie placówek prowadzonych przez inne podmioty niż samorządy. Ale pełnią rolę uzupełniającą – mówi. Dodaje, że widzi tu przede wszystkim chęć poszerzenia kompetencji ministra edukacji. – Gdyby w ustawie naprawdę chodziło o rozszerzenie oferty edukacyjnej, co stałoby na przeszkodzie, by przekazać samorządom zwiększoną subwencję? – pyta retorycznie. Tu jednak, jak przekonuje, nie chodzi o zrównanie placówek niepublicznych z publicznymi, ale o preferencyjne traktowanie tych pierwszych.