Niektóre uczelnie nadużywają możliwości kształcenia zdalnego – kosztem jakości edukacji.

Zasady nauki online określa rozporządzenie ministra nauki i szkolnictwa wyższego z 27 września 2018 r. w sprawie studiów (t.j. Dz.U. z 2021 poz. 661). Wynika z niego, że liczba punktów ECTS, jaka może być uzyskana w ramach kształcenia z wykorzystaniem metod i technik nauczania na odległość, nie może być większa niż:
■ 50 proc. liczby punktów ECTS w przypadku studiów o profilu praktycznym,
■ 75 proc. liczby punktów ECTS w przypadku studiów o profilu ogólnoakademickim.
Specprzepisy covidowe dały możliwość stosowania przez szkoły wyższe odstępstwa od tych reguł. – W spadku po pandemii pozostał par. 13a rozporządzenia w sprawie studiów – wyjaśnia Marcin Chałupka, radca prawny, ekspert w zakresie prawa o szkolnictwie wyższym.
Wynika z niego, że w okresie od dnia ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego lub epidemii do końca semestru, w trakcie którego stan ten został odwołany, zajęcia na studiach mogą być prowadzone z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość niezależnie od tego, czy zostało to przewidziane w programie studiów. Oznacza to, że póki pandemia trwa, uczelnie same decydują, czy wolą kształcić zdalnie, hybrydowo czy stacjonarnie.
– Obecnie uczelnie różnie korzystają z tej możliwości. Część powróciła już do kształcenia w budynkach, inne nadal wolą kształcić zdalnie z uwagi na bezpieczeństwo i zdrowie zarówno pracowników, jak i studentów – mówi prof. Hubert Izdebski z Uniwersytetu SWPS. – Są jednak takie zajęcia, których nie da się dobrze zrealizować w formie zdalnej, przykładowo symulacji rozpraw. Na uniwersytecie mamy specjalnie przygotowany pokój, który imituje salę rozpraw. Takie zajęcia online nie realizują postawionych im celów – dodaje.
Wskazuje też, że problemem są zdalne zaliczenia i egzaminy. – To zupełnie nie zdaje egzaminu. I nie chodzi tylko o kwestie uczciwości studentów, ale też np. różne problemy techniczne – mówi prof. Izdebski. Zdarza się, że m.in. studenci wysyłają prace, ale te nie dochodzą.
Środowisko akademickie jest podzielone. Niektórym studentom i wykładowcom przypadła do gustu ta forma kształcenia, a innym nie. – Jest po prostu wygodniej, nie trzeba nigdzie jechać, co zabiera sporo czasu. Ale takie zajęcia na pewno są mniej angażujące dla studenta, łatwiej traci się uwagę i zajmuje innymi rzeczami. Skoro jestem w domu, to wiele innych rzeczy może mnie zaabsorbować – mówi nam studentka jednej z warszawskich uczelni. – Inaczej byłoby, gdybym przyjechała na uczelnię i po prostu siedziała na sali wykładowej. Brakuje mi też kontaktu z innymi studentami. Niby mamy forum internetowe, gdzie cały czas wymieniamy się informacjami, ale to jednak nie to samo co bezpośredni kontakt – dodaje.
– Do studiów takich, jakie znaliśmy przed COVID-19, nie ma już powrotu. Niektóre rozwiązania na stałe zostaną wprowadzone na uczelniach, bo są np. praktyczniejsze – podsumowuje prof. Izdebski.
89 proc. wykładowców przyjęło szczepionkę przeciwko COVID-19
83 proc. doktorantów jest zaszczepionych
71 proc. studentów się zaszczepiło