Jak mam wybierać – realizacja podstawy programowej czy rozmowa z młodzieżą – to decyzja jest oczywista. W czasie, jaki został do końca roku szkolnego, nie zawojujemy świata, nie stworzymy nowej szkoły.
Z Joanną Walczak, dyrektor Zespołu Szkół Ogólnokształcąco-Technicznych w Lublińcu, mentorką w Centrum Edukacji Obywatelskiej rozmawia Paulina Nowosielska
Rozmawiamy w trakcie matur. Jest pani w oku cyklonu?
Pierwszy dzień matur był najtrudniejszy. Niemalże dwustu abiturientów, jednocześnie trzy kontrole, m.in. finansowa organu prowadzącego. Dwie ekipy policyjne. Jedna w związku z e-mailem, że podłożono u nas bombę. Funkcjonariusze przeczesywali więc korytarze, szatnie i toalety w poszukiwaniu ładunku. Do sal egzaminacyjnych ich nie wpuściłam – maturzyści i tak mają dość wrażeń. Nie zarządziłam ewakuacji. Alarm na szczęście był fałszywy. Druga policyjna ekipa została poproszona o ochranianie ucznia, który zdaje maturę. To chłopak z zespołem Aspergera. Ciężko znosił edukację zdalną. Początkowo groził, że zrobi sobie krzywdę, potem napisał, że poćwiartuje komisję egzaminacyjną. Szczęśliwie matury toczą się już dalej swoim pandemicznym rytmem, a ja mogę wybiegać myślami do 17 maja i główkować, jak najlepiej zorganizować powrót do szkoły, najpierw w hybrydzie, następnie dla wszystkich.
I nad czym pani główkuje?
Jestem dyrektorem trzecią kadencję i mam dystans do kuratorium w kontekście ewentualnych kontroli związanych z tworzonymi procedurami. Bardziej staram się myśleć o potrzebach uczniów i nauczycieli. W przypadku tych ostatnich zadanie polega na tym, by pokonać ich strach.
Czego boją się nauczyciele?
Wiem, że niektórzy dyrektorzy pomstują na to, iż matura i powroty do szkół się zbiegły, ale moim zdaniem dobrze się stało. Konieczność zasiadania w komisjach egzaminacyjnych zmusiła nauczycieli do wejścia w szkolne mury. W październiku ubiegłego roku mieliśmy ognisko koronawirusa. Zamykaliśmy się jeszcze przed decyzją MEiN o przejściu na zdalne. Moi nauczyciele rozproszyli się po domach, uwili w nich gniazda. Narzekali na naukę na odległość, na brak kontaktów, ale jednocześnie okopywali się i nie korzystali z możliwości pracy zdalnej z budynku szkoły. I gdy w grudniu 2020 r. pojawiła się możliwość prowadzenia zajęć praktycznych na miejscu, mówili, że nie ma takiej potrzeby, że dobrze jest, jak jest. „Naprawdę wszystko można zrobić przez komputer?” – dopytywałam. W odpowiedzi słyszałam, że ich powrót będzie równoznaczny z pożegnaniem się nad grobem. Nauczycielami kierował strach przed koronawirusem. Musiałam zastosować rozwiązania siłowe przy wprowadzaniu zajęć praktycznych w realu, ale myślę, że miałam rację. Następny etap wywabiania nauczycieli z gniazd mam zaplanowany od 10 maja. Zaprosiłam wszystkich na warsztaty reintegracyjne. Będziemy przerabiać na sobie aktywności, które tydzień później zaproponujemy uczniom. I już słyszę, że to niezgodne z przepisami, że nie można ludzi przymuszać. To pojedyncze głosy, ale jednak. Moim zdaniem tak przejawia się strach przed kolejną zmianą, która teraz oznacza wyjście z pandemicznej rutyny.
I co pani na te głosy – pojedyncze, ale jednak?
Cytuję anegdotę, którą opowiadał ponoć Ernest Hemingway: jedyna zmiana, którą człowiek jest w stanie w pełni zaakceptować, choć z oporami, to zmiana mokrej pieluchy, gdy jest niemowlęciem.
Co to więc będą za aktywności, które grono nauczycielskie przetestuje?
Dwie pedagożki i psycholożka przygotowały zestaw aktywności, zabaw integracyjnych. Mamy ściągawkę na papierze – kilkadziesiąt propozycji. Będziemy łączeni w różne grupy i dostaniemy zadania. Na przykład: znajdź cechy, które nas łączą. Wiem, to trochę zabawa, ale nie umniejszam jej mocy. Później zadania te będzie robić młodzież: 17 maja jedna połowa uczniów, kolejnego dnia druga.
Rozumiem, że to pani patent na hybrydę: tryb co drugi dzień?
Tak, bo nie ma nigdzie zdefiniowanej swoistej hybrydy. Mam więc jako dyrektor swobodę jej organizowania i wdrażania.
„Swoista hybryda”?
Takiego określenia użył minister Czarnek i zafunkcjonowało ono wśród dyrektorów. Choć nikt nie wie, co miał na myśli. W sąsiedniej szkole zdecydowano, że w poniedziałek przyjdą parzyste numerki w dzienniku, we wtorek – nieparzyste. I tak dalej. To ma sens wtedy, kiedy szkoła ma sprzęt i możliwości internetowe, by uruchomić streaming dla tych, co w tym czasie będą na zdalnym. Nauczyciel z sąsiedniej szkoły planuje uruchamiać tablicę interaktywną i prowadzić na niej lekcje dla uczniów w klasie, a jednocześnie transmitować ją tym, co są w domach. Dla mnie to rozwiązanie nie do przyjęcia. Po pierwsze, jeśli już będziemy mieć uczniów na żywo, to nie każmy im znów wgapiać się w elektroniczne pomoce naukowe. Po drugie, do streamowania tego, co dzieje się w sali lekcyjnej, przydałyby się kamery szerokokątne. Jedna kosztuje ok. 400 zł. W szkole mam 23 oddziały. Kwota przerasta więc nasze możliwości finansowe. Dlatego u mnie na hybrydzie młodzież w szkole pojawi się pełnymi klasami. Do szkoły przyjdzie połowa oddziałów. W tym celu przygotowuję największe sale lekcyjne. Po to, by w miarę możliwości zapewnić dystans i bezpieczeństwo sanitarne. Swoją drogą, hasło „w miarę możliwości”, które znalazło się w wytycznych dla szkół, zrobiło karierę podczas zdalnego nauczania. Wszystko było w miarę możliwości…
Jak myśli pani o powrocie, to jakie są obawy?
Mam zaszczepionych 70 proc. nauczycieli. To ci, którzy chcieli. Nie rozumiem jednak, czemu uparcie zapomina się, że szkoła to nie tylko nauczyciele. To również administracja, pracownicy obsługi, którzy nie zostali zaszczepieni. Oni się boją. Słusznie, bo jak mieliśmy ognisko koronawirusa, choroba dopadła mnie i moje sekretarki. Tych obaw nie podzielają uczniowie. Ich strach jest zupełne innego gatunku. Jedna z uczennic powiedziała mi właśnie, że jak wrócą, to zacznie się produkowanie ocen, sprawdzanie zeszytów. Spytałam ją: który nauczyciel coś takiego zapowiedział? Żaden. To skąd ta obawa? Bo tak piszą na Facebooku, w mediach. Dzieci wbijają sobie do głów strach, choć często bezpodstawnie. A on się zakorzenia. Dlatego 10 maja, jak się będziemy w pedagogicznym gronie integrować, ustalimy wewnętrzny regulamin: pierwszy tydzień lub dwa (to do ustalenia) bez ocen. Chyba że uczeń będzie chciał. To realne, bo i tak za kilka dni wystawiamy propozycje stopni na koniec roku. Furtka byłaby dla tych, którzy chcieliby coś poprawić. Inna rzecz, że mamy w szkole ocenianie kształtujące. Polega ono na tym, że uczeń dostaje stopień dopiero po zakończeniu jakiegoś etapu, np. na klasówce. Wcześniej nie ma jedynek, trójek czy piątek, minusów czy plusów, tylko informacje zwrotne, co zrobił dobrze, nad czym powinien popracować. To powoduje, że uczeń się uczy, a nie jest nauczany. I jeśli mam doszukiwać się plusów w pandemii, to części młodzieży pomogła ona przejść od motywacji zewnętrznej do wewnętrznej.
Czyli?
W klasie był nauczyciel, który nadzorował, kontrolował. Taki kat nad dobrą, uczniowską duszą. Wyegzekwował, sprawdził. Podczas zdalnego część uczniów wyspecjalizowała się w oszukiwaniu. Moim zdaniem oni w pierwszej kolejności oszukali siebie i sobie zrobili krzywdę. Owszem, stopnie wyglądają ładnie, ale to kłamstwo będzie teraz wyłaziło. Przeprowadziliśmy w szkole ankietę, którą wypełniło 165 uczniów. Odpowiadali, co jest ich największym problemem na zdalnym nauczaniu. Aż 57 proc. wymieniło trudności w motywowaniu się do regularnej nauki. Na pierwszym miejscu był nie stres, problemy techniczne, tylko właśnie motywacja. Dla mnie to cenna wiedza. Oznacza, iż uczniowie są świadomi jej wagi.
A mówi pani swoim nauczycielom, by nie ulegali ocenozie? Ten strach uczniów nie jest bezpodstawny. Gros nauczycieli wpisuje już w dzienniku elektronicznym na najbliższe dni sprawdziany ze zdalnego.
W ramach oceniania kształtującego zmieniliśmy też zasady wystawiania ocen cząstkowych. Pozwala nam na to prawo oświatowe: to, ile ich jest, jest wewnętrzną decyzją szkoły. Nie produkujemy więc ocen na potęgę. Ustaliliśmy też, że propozycje ocen rocznych będą opierać się na ocenach, które uczniowie wypracowali do 10 maja, w czasie nauki zdalnej. Każdy uczeń, wracając do szkoły, będzie wiedział, na czym stoi. Oczywiście w każdym gronie pedagogicznym może się znaleźć napalony weryfikator. Stąd, jak powiedziałam, chcę z nauczycielami ustalić zasady postępowania na kolejne dni i tygodnie.
Dziś słychać hasła, że szkoła po pandemii nie będzie już taka jak kiedyś. Jak to pani widzi?
W poniedziałek mamy pogrzeb taty naszej uczennicy. Zmarł na COVID. I to nie jest jedyny moment, kiedy musieliśmy zmierzyć się z pandemią w sposób tak bezpośredni. Jak słyszę, że szkoła nie będzie już taka sama, to myślę przede wszystkim o ludziach. Podstawa programowa w zetknięciu z ludzką tragedią staje się… tylko podstawą programową. Jak mam więc wybierać – jej realizacja czy rozmowa z młodzieżą – to decyzja jest oczywista. W czasie, jaki został do końca roku szkolnego, nie zawojujemy świata, nie stworzymy nowej szkoły. Ona na pewno musi być nowa. Ale jaka? To będzie wykuwało się stopniowo, również metodą prób i błędów. Musimy mieć informacje zwrotne od uczniów, nauczycieli, rodziców.
Od czego by pani zaczęła?
Od popularnego hasła, że szkoła przygotowuje do życia. Jak wejdziemy w daną jednostkę lekcyjną, okazuje się, że mamy tonę definicji, które w tym życiu nie mają wielkiego zastosowania. Owszem, trzeba od czegoś zacząć – i tu kłania się wiedza, którą trzeba zakuć. Jednak nie można na tym poprzestać. Zdecydowanie lepiej jest uczyć dziecko, gdzie szukać informacji. A także tego, że warto chcieć szukać. Warto też odejść od rozliczania z określonej partii wiedzy na rzecz budowania w człowieku pragnienia jej zdobywania. Tu kłaniają się działania z zakresu samoakceptacji. Jedna uczennica drugiej klasy opowiedziała mi niedawno, że w pandemii poprawiła nie tylko relacje z rodzicami, ale i z sobą samą. Wcześniej nie miała na to czasu. Pandemia wyczuliła ją na to, że zaniedbując swoje potrzeby, zaniedbuje również naukę. I to jest zadanie dla szkoły: uwierzyć w moc kompetencji miękkich. Wiedza oczywiście ma znaczenie. Ale ona musi jeszcze trafiać na podatny grunt, który nie stworzy się sam.
A w kontekście nauczycieli?
Podczas zdalnego nauczania wydarzyła się fenomenalna rzecz. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać częściej i inaczej niż wcześniej. Nagle lampka wina na Zoomie z kolegą z pedagogicznego grona przestała być czymś złym. Ludzie dzielili się informacjami nie tylko o tym, co się udało, ale i o tym, na czym polegli. Pojawiły się oddolne inicjatywy, które – mam nadzieję – będą kontynuowane. Na przykład moi nauczyciele spotykają się w piątki o 15.30 koło leśniczówki i idą na szybki marsz po lesie. Spoceni, zmęczeni mówią, co ich uwiera. W tych warunkach jakoś łatwiej im to przychodzi. We wtorki z kolei uruchomiliśmy zdalne pokoje nauczycielskie w czasie długiej przerwy. Ludzie siedzą i rozmawiają. OK, plotkują. Ale czy nie o to też chodzi?
Jak pani odnosi się do opinii, że dla edukacji to był rok stracony? A może nawet i cały rocznik stracony?
Zadałam to pytanie moim uczniom. Czy czują, że stracili rok? Piotrek, chłopak z pierwszej klasy technikum, który uczy się na kierunku technik informatyk, przyznał, że jeśli chodzi o zajęcia praktyczne, to tak, był to stracony rok. Ale pozostałe zdalne lekcje podsumował, że były OK.
OK?
Uważa, że na zdalnym nauczył się jakieś 60 proc. tego, czego nauczyłby się stacjonarnie. Jego kolega – że 80 proc. Ocena jest więc mocno subiektywna. Dla mnie to potwierdzenie, że udało się maksymalnie to, co było możliwe. Nie zapominajmy, że gros szkół, w tym i moja, skróciło godzinę lekcyjną z 45 minut do pół godziny. Chodziło o to, by młodzież nie kiblowała przed monitorami. W tym okrojonym czasie i tak dokonaliśmy cudów.
Na co teraz powinniśmy się przygotować?
Nadzieje związane z powrotem są wielkie. Jedna uczennica powiedziała mi ostatnio, że brakuje jej możliwości przegadania problemów na przerwach. Fakt, to wróci. Ale nie łudziłabym się, że każdemu wystarczy. Mam nadzieję, że uda się wyłapać tych uczniów, którzy potrzebują głębszej, specjalistycznej pomocy.
Pani uczy matematyki. Jaka będzie pierwsza lekcja przy pełnej klasie?
Gdy jeszcze przychodziłam na swoje zdalne lekcje lub zastępstwa, zaczynałam od prostego pytania: co słychać? Co u was dobrego? Chcę to powtarzać w szkole, w swojej klasie i każdej innej. Zależy mi na tym, by uczniowie dostali możliwość powiedzenia głośno, co myślą. Chcę ich do tego zachęcać i zachęcam do tego innych. Nie mam w sobie tyle odwagi, by wzorem „Stowarzyszenia umarłych poetów” wskakiwać na ławki, drzeć podręczniki. Ale gdyby zrobił to któryś z moich nauczycieli, byłabym przeszczęśliwa. A jeszcze gdyby uczniowie nauczyli się głośno wyrażać swoje emocje... Mam nadzieję na uczniów nietuzinkowych, takich, których nie da się zapędzić do szeregu, którzy często nie są grzeczni, ułożeni.
Do tego tanga potrzeba też nauczycieli, z których gros przeżyło zawodową rewolucję, ucząc się nowych narzędzi do pracy w pandemii.
Emerytowana matematyczka z naszej szkoły, która przeszła z nami rok na zdalnym, zapowiedziała, że od września nie wraca na etat. Nie chodzi o strach przed koronawirusem, tylko po prostu ma dość. Jest nauczycielką starego sznytu, która regularnie robi kartkówki i sprawdza wiedzę uczniów. Musi mieć poczucie i dowody swojej sprawczości. Nie odnalazła satysfakcji z pracy w zdalnych realiach i ja to rozumiem. Teraz widzę – albo może lepiej chcę widzieć – otwartość większości nauczycieli na to, czego się w pandemii nauczyli. Nowe technologie, narzędzia. Mam nadzieję, że w nowej szkole, która nas czeka, również będą po nie sięgać. Już teraz ustaliliśmy np., że rady pedagogiczne będą się odbywały online. Dlaczego? Bo idą sprawniej, mniej się spieramy, przekrzykujemy, jak przekupy. Mam nadzieję, że zostaną też wirtualne klasy, które będą przydatne przy realizacji uczniowskich projektów.
A panią pandemia zmieniła?
Owszem. Moje motto na dziś? Nie planuj za daleko. Miej wizję, ale bądź elastyczna, bo życie może cię zaskoczyć. I jeszcze jedno. Nie mówmy o powrocie do „normalności sprzed pandemii”, bo z tego, co pamiętam, przed pandemią też narzekaliśmy na szkołę, system edukacji, ministerstwo, kuratoria. Długa lista. Nie ma powrotu do tego, co było. Jest niewiadoma, a jednocześnie szansa na nową, inną szkołę. Dajmy sobie prawo kształtować ją bogatsi o doświadczenia, dajmy sobie prawo do prób i błędów.
Joanna Walczak, dyrektor Zespołu Szkół Ogólnokształcąco-Technicznych w Lublińcu. Mentorka w Centrum Edukacji Obywatelskiej, należy do Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty