- Ewaluacja uczelni to istny Czarnobyl. Ręczne ustawianie parametrów jest nie do przyjęcia, ale przywrócenie stanu sprzed roku też jest niepożądane - mówi w wywiadzie dla DGP Aleksander Temkin, przewodniczący Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej.
- Ewaluacja uczelni to istny Czarnobyl. Ręczne ustawianie parametrów jest nie do przyjęcia, ale przywrócenie stanu sprzed roku też jest niepożądane - mówi w wywiadzie dla DGP Aleksander Temkin, przewodniczący Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej.
Dzisiaj sejmowa komisja edukacji, nauki i młodzieży zajmie się planem wdrażania pakietu wolności akademickiej, a także zmianami w wykazie czasopism naukowych. Obie kwestie zostały ostro skrytykowane przez środowisko. Słusznie?
Słusznie. Ministerstwo Edukacji i Nauki sfaulowało listę czasopism, czyli wprowadziło do wykazu swoje propozycje bez konsultacji ze środowiskiem akademickim. Dlaczego? Bo nie szuka poparcia dla swoich rozwiązań. Być może uważa, że poparcia i tak nie znajdzie – to byłoby błędne założenie. Być może sądzi, że go nie potrzebuje – to też byłoby błędem. Takie zmiany muszą mieć choć minimalną legitymizację. Z jednej strony polityka naukowa jest strasznie sztywna, potwornie biurokratyczna, zmusza do posłuszeństwa wytycznym i do podporządkowania się wymogom, gdzie i ile publikować, uzależnia przyszłość i naukowców i ich instytucji. Ale z drugiej strony ta superbiurokratyczna polityka jest nieprzewidywalna i zmienna. Jeżeli więc zmieni się rząd, to obecne ustalenia mogą stanąć na głowie. Nie wszystkie jednak głosy krytyczne dotyczące zmian w wykazie czasopism są słuszne.
Na przykład?
Najgłośniejsi w krytyce są twórcy ustawy Gowina (ustawy z 20 lipca 2018 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce – przyp. red.), którzy tak samo faulowali listę czasopism, tylko w inną stronę, zaspokajając inne interesy. Dotychczasowy wykaz czasopism również był fatalny. Obecny minister odziedziczył kompletnie rozgrzebany proces oceny polskich uczelni, który opiera się m.in. na tej liście. Coś trzeba było z nim zrobić, bo przeprowadzenie go do końca skutkowałoby katastrofą. Bowiem na podstawie ewaluacji uczelnie otrzymują kategorie naukowe, a od tej oceny zależy m.in. wysokość dotacji dla placówki przez najbliższe kilka lat. Kiedy wiceminister nauki Włodzimierz Bernacki przyznał, że bez interwencji ministerstwa uczelnie w przyszłorocznej ocenie poleciałyby na łeb, na szyję w kryzys, oczywiście miał rację. Ewaluacja od samego początku to istny Czarnobyl. Ręczne ustawianie parametrów jest nie do przyjęcia, ale przywrócenie stanu sprzed roku też jest niepożądane.
Co zatem można zrobić?
Konieczna jest abolicja ewaluacyjna, zrobienie testu systemu. Najostrzejsza wersja: wszyscy dostają kategorię B+. Łagodniejsza wersja: nikt nie traci dotychczasowej kategorii, a uprawnienia akademickie pozostają zgodne z obecnym stanem. W tym czasie resort powinien wypracować nowe kryteria oceny i metodykę ustalania progów dla poszczególnych ocen. Cały proces, zarówno ustalenia zasad ewaluacji, jak i później oceniania placówek naukowych, powinien być jawny.
Na to jednak nie ma szans. Resort raczej nie wycofa się ze swoich zmian. Czym to grozi?
Sądzę, że decyzje wydawane w oparciu o wykaz czasopism ogłoszonych przez ministra mogą być zaskarżane do sądów. Zresztą już teraz ośrodki akademickie wydają krytyczne stanowiska, wskazują wprost, że wykaz ministra Przemysława Czarnka jest niezgodny z prawem. Może zatem czekać nas chaos.
A co jest największym grzechem pakietu wolności akademickiej? Przypomnę, że ma on m.in. wprowadzić zasadę, że nauczyciel akademicki nie może zostać pociągnięty do odpowiedzialności dyscyplinarnej za wyrażanie przekonań religijnych, światopoglądowych czy filozoficznych. Przy ministrze nauki powstanie komisja dyscyplinarna, która zajmie się rozpatrywaniem zażaleń w tych sprawach.
Przede wszystkim pogarsza to sytuację, którą ma niby załagodzić. Bo mamy konflikt światopoglądowy na uczelniach i będziemy mieć. I to jest bardzo ważna sprawa dla życia publicznego. Można próbować załagodzić tę sytuację ze świadomością, że i tak ostre konflikty będą się zdarzać. Ale zaproponowane przez ministra rozwiązania tego nie sprawią. Przeciwnie, doprowadzą do dalszej polityzacji uczelni, uzbrajając ministra w komisję rozstrzygającą światopoglądowe konflikty. Pakiet wolności w tym kształcie nie opłaca się konserwatystom, bo zrobienie z ministra demiurga świata akademickiego obróci się przeciw prawicy zaraz po pierwszych przegranych wyborach. W sytuacji niepewności politycznej to naprawdę ryzykowne dla prawicy rozwiązania. Jeżeli chcemy coś załagodzić – co nie jest złym pomysłem – to powinniśmy trzymać tę komisję z dala od polityków.
Czyli powinien być to organ zewnętrznych ekspertów niezwiązanych z resortem?
Tak. Trzeba popracować nad lepszym umiejscowieniem tej komisji odwoławczej w sprawach światopoglądowych. Umieścić ją przy Polskiej Akademii Nauk czy Polskiej Akademii Umiejętności, przypisać jej trochę inne kompetencje i doprecyzować proponowaną nowelizację prawa o szkolnictwie wyższym i nauce.
Minister oceni uczelnie
W przyszłym roku Komisja Ewaluacji Nauki weźmie pod lupę poziom naukowy m.in. uczelni czy instytutów. 1 stycznia 2022 r. rozpocznie się ewaluacja ich działalności. Obejmie lata 2017–2021. Przy ocenie wzięte będą pod uwagę indywidualne osiągnięcia pracowników uczelni i instytutów, m.in. liczba publikacji naukowych, które zostały zawarte we wskazanych czasopismach. Ich wykaz wraz z przyznaną punktacją ustala minister edukacji i nauki.
KEN po ocenie dorobku naukowego danej uczelni zaproponuje przyznanie kategorii naukowej (od A+ – najlepszą, przez A, B+, B, po C – najgorszą). Ostateczną decyzję podejmie minister. Od uzyskanej oceny zależą uprawnienia do prowadzenia studiów, szkół doktorskich, nadawania stopni i tytułów, a także kwoty, które placówki naukowe otrzymują z budżetu państwa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama