Dzieci urodzone pod koniec pierwszej dekady XXI wieku to jedyne roczniki, które będą się tłoczyć w szkole
/>
Gwałtowny wzrost liczby nowych uczniów dotknie szkoły już po wakacjach. A w roku 2015/2016 trafi do nich ponad 600 tys. dzieci, czyli o połowę więcej niż w ubiegłym roku – wynika z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych. Potem jednak ta liczba znów gwałtownie się obniży – o 200 tys. Te nagłe zmiany utrudnią naukę dzieciakom, uderzą też w nauczycieli – za kilka lat zagrożą im masowe zwolnienia.
Jedną z przyczyn takiej sytuacji jest to, że reforma obniżenia wieku szkolnego nie została dobrze przygotowana. Zgodnie z planem resortu rodzice mieli posyłać sześcioletnie dzieci do szkół sukcesywnie, by fala wzrostowa rozłożyła się w czasie. Rząd nie wziął jednak pod uwagę, że wielu rodzicom nie podoba się skracanie pobytu dzieci w przedszkolach, a spora liczba szkół nie była przygotowana na te zmiany. Efektem były protesty, a np. w 2011 r., choć i tak był dla autorów reformy najlepszy, w szkolnych ławach zasiadło zaledwie ok. 20 proc. sześciolatków.
Konsekwencje tego chaosu spadną na kolejne roczniki. W 2015 r. do pierwszej klasy pójdzie rocznik z wyżu demograficznego: w latach 2008–2010 przyszło bowiem na świat znacznie więcej dzieci niż w poprzednich i następnych latach. W klasach pierwszych – jak wynika z „Raportu o stanie edukacji” – znajdzie się więc liczba uczniów porównywalna z tą, która zaczynała naukę dwie dekady temu.
Już w tym roku po raz pierwszy obowiązkiem szkolnym jest objęta połowa rocznika sześciolatków, a te urodzone od lipca do grudnia rodzice mogą posyłać do szkół dobrowolnie. Mimo to jednak z sondy, którą przeprowadziliśmy w kilku dużych miastach, wynika, że będzie ich mniej niż 50 proc. Jak przyznają urzędnicy, zazwyczaj około 1/5 dzieci objętych obowiązkiem szkolnym otrzymuje bowiem odroczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznych. Grzegorz Gawlik z urzędu miasta w Szczecinie twierdzi, że liczba ta może się jeszcze zwiększyć, bo rekrutacja trwa do końca sierpnia.
W stolicy młodszych dzieci w szkołach będzie ok. 50 proc. W Toruniu do szkół zapisało się 44 proc. sześciolatków, w Bydgoszczy 47,7 proc. W Białymstoku będzie ich zaledwie 40 proc., w Opolu 41 proc. zaś w Bielsku-Białej tylko 39 proc.
W efekcie liczba nowych uczniów skumuluje się w 2015 r., kiedy wszystkie dzieci zostaną objęte obowiązkiem. Kłopotem nie będzie tylko tłok w szkole. Na przykład prezydent Ostrowa Wielkopolskiego, gdy w zeszłym roku robił dużą kampanię medialną, by zachęcić do wcześniejszego wysyłania do szkoły, zwracał uwagę, że dzieci z wyżu będą miały pod górkę. – Do gimnazjów i liceów będzie większa konkurencja, o przyjęcie na studia będzie się ubiegać więcej osób, na rynek pracy trafi więcej absolwentów i to na pewno nie przysłuży się uczniom – argumentował prezydent Jarosław Urbaniak.
Zmiany demograficzne wpłyną również na rynek pracy dla nauczycieli. Teraz pozornie zaczyna się świetny okres – od września i w następnym roku do szkół trafi o 50 proc. uczniów więcej. Ponadto powstanie o wiele więcej klas, bo zgodnie z nową ustawą nie mogą one liczyć więcej niż 25 uczniów. Do tej pory dyrektorzy przyjmowali dodatkowe dzieci nawet w ostatnim momencie, zgadzając się na klasy 26- czy nawet 29-osobowe. Teraz nie ma na to szans: by przyjąć nawet jedno dodatkowe dziecko, musieliby stworzyć kolejną klasę.
Eksperci przyznają, że nie będzie problemu ze znalezieniem pedagogów na czas boomu. Co prawda w związku z niżem demograficznym zmniejszała się liczba uczniów – liczba klas w gimnazjach w porównaniu z 2006 r. spadła o 17 proc., w szkołach ponadgimnazjalnych o 12 proc., a w podstawówkach o 7 proc. Jednak, jak przyznają samorządy i dyrektorzy, szkoły przetrzymywały wielu nauczycieli, spodziewając się nadchodzącego wyżu, ograniczali im jedynie wymiar czasu pracy.
– Kłopot może się pojawić za osiem lat, kiedy ta fala trafi do gimnazjów, a za kolejne lata do liceów. Szkołom będzie trudno znaleźć tylko na kilka lat nauczycieli konkretnych przedmiotów – przyznaje Ewa Łowkiel, wiceprezydent Gdyni.
Jeszcze gorsze w skutkach dla nauczycieli okaże się to, że już rok po fali z 2015/2016 liczba uczniów gwałtownie zmaleje. Wtedy zaczną się redukcje zatrudnienia w szkołach.
Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty przyznaje, że problem na pewno się pojawi. – Zwolnienia będą nieuniknione – twierdzi.
Jak MEN chce pomóc zwalnianym? – 100 mln zł ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego to kwota, którą ministerstwo przeznaczyło na reorientację i aktywizację zawodową dla tych pracowników oświaty, którzy utracili pracę. Wprowadzona w ostatnim czasie możliwość zatrudniania asystentów nauczycieli pozwala zatrudniać bezrobotnych nauczycieli – tłumaczy Joanna Dębek, rzeczniczka resortu edukacji.
Ostatni dzień zamówień na darmowy elementarz
Do dziś szkoły podstawowe mają zgłaszać do Ministerstwa Edukacji Narodowej, jakie konkretnie mają zapotrzebowanie na „Nasz Elementarz”, czyli rządowy podręcznik dla dzieci z klas pierwszych. Od nowego roku szkolnego wchodzi bowiem w życie podręcznikowa reforma.
Chcąc trochę ulżyć rodzicom, którzy ponoszą coraz większe wydatki na podręczniki dla dzieci, w styczniu tego roku premier Donald Tusk niespodziewanie zapowiedział, że od roku szkolnego 2014/2015 wszyscy pierwszoklasiści będą mogli uczyć się z bezpłatnej rządowej książki. Prace szybko ruszyły, przygotowaniem podręcznika zajął się zespół, któremu szefuje Maria Lorek, a książki drukuje w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego rządowa drukarnia.
Resort edukacji publikację pierwszej części podręcznika zaczął już w połowie maja, a zakończy ją do 12 lipca. Wydrukowano już ponad 300 tysięcy egzemplarzy. W sumie, jak tłumaczy nam MEN, planowane jest wydanie aż 637 tysięcy sztuk. To oznacza, że resort zakłada, iż na bezpłatną książkę zdecydują się praktycznie wszystkie szkoły. Poza tym kilkanaście procent nakładu zostanie w zapasie – na wypadek, gdyby dzieci książki zgubiły lub zniszczyły. Koszt wydrukowania wszystkich czterech części podręcznika wyniesie ponad 9,3 mln złotych, a elementarz zgodnie z rządowymi planami ma służyć trzem kolejnym rocznikom pierwszoklasistów.
W 2015 roku do szkół ma trafić darmowy podręcznik dla uczniów klas drugich, a w 2016 dla klas trzecich. Ponadto od tego roku szkoły zaczną też dostawać dotacje na zakup ćwiczeń i podręczników do nauki języków obcych. Łączny koszt reformy w ciągu 10 lat ma wynieść 3,8 mld złotych.