To uczelnie, a nie osoby, które podejmują naukę, tracą na tym, że nie podpiszą kontraktu. Te szkoły wyższe, które unikają zawierania kontraktów, same sobie szkodzą.
ikona lupy />
Za co studenci płacą na studiach / Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Piotr Foitzik Kancelaria Prawna Chałas i Wspólnicy / Media / mat prasowe
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) twierdzi, że zawarcie umowy z uczelnią opłaca się studentom. Tego jednak nie potwierdzają prawnicy i orzecznictwo.
– Niepodpisanie kontraktu powoduje, że uczelnia nie ma podstaw do żądania od studenta opłat – mówi Paweł Kowalski, radca prawny z Kancelarii Prawniczej Rachelski i Wspólnicy. Z tym zgadza się resort nauki.
– Jeżeli uczelnia nie zawarła ze studentem umowy, to można przyjąć domniemanie, że zgodziła się kształcić go nieodpłatnie – tłumaczy Kamil Melcer, rzecznik prasowy MNiSW.
Szkoła jest również w przegranej sytuacji, kierując sprawę do sądu.

Regulamin nie wystarczy

Wymóg podpisywania umów ze wszystkimi studentami wprowadziła 1 października 2011 r. nowelizacja z 18 marca 2011 r. ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. 84, poz. 455 z późn. zm.). Wskazuje ona m.in., ile student ma zapłacić za naukę, dodatkowe zajęcia czy kursy. Pieniędzy mogą się domagać również szkoły wyższe od studentów, którzy uczą się w trybie bezpłatnym (na studiach stacjonarnych w uczelni publicznej). Niektóre jednak nadal ich nie zawarły.
– Docierają do mnie sygnały, że kontrakty wciąż nie wszędzie zostały podpisane, mimo że minął już pierwszy miesiąc nowego roku akademickiego. Takich przypadków nie jest jednak wiele – mówi Adam Szot, rzecznik praw studenta.
Wbrew powszechnej opinii brak zawarcia umowy może się okazać korzystny dla studenta. Tak wynika z orzeczeń sądów. Na przykład Sąd Rejonowy we Wrocławiu orzekł, że uczelnia nie może żądać opłaty, jeśli nie zawarła umowy z uczącym się, nawet jeśli korzystał on z jej usług (sygn. akt VIII C 873/13). Nie wystarczy też jedynie ustne porozumienie. Artykuł 160 ust. 3 ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 z późn. zm.) wskazuje bowiem wprost, że warunki odpłatności za studia lub usługi edukacyjne uczelnia określa w umowie zawartej ze studentem w formie pisemnej.
– Ewentualne zarządzenie rektora uczelni, na które powoływała się strona, czy też regulamin studiów nie mogłyby stanowić skutecznej podstawy domagania się odpłatności za studia od pozwanej osoby – wskazał sąd w uzasadnieniu wyroku.
Zaznaczył, że nie można wykluczyć, iż student wyraził zgodę tylko na nieodpłatną naukę. A brak porozumienia oznacza, że nie ma podstaw do skutecznego obciążenia studenta kosztami kształcenia.
Podobne stanowisko jest zawarte w komentarzu do ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, który został wydany za pośrednictwem MNiSW.
– Niezawarcie umowy oznacza, że studenta oraz uczelnię wiąże stosunek administracyjnoprawny. Wypełnienie obowiązków szkoły wobec osoby uczącej będzie w całości nieodpłatne, co dopuszcza ustawa – podkreśla Paweł Orzeszko, współautor komentarza.

Zamknięta droga

Taka sytuacja dotyczy też studentów stacjonarnych kształcących się na uczelniach publicznych. Prawnicy są zgodni, że kontrakt jest podpisywany przede wszystkim w interesie szkoły wyższej.
– Niewątpliwe brak zawarcia umowy na świadczenie usług edukacyjnych w uczelni publicznej obciąża tę placówkę wszelkimi negatywnymi konsekwencjami – mówi Piotr Brzozowski, adwokat, szef kancelarii Civitas et Ius.
Zaznacza, że treść art. 99 ust. 1 ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym określa tylko możliwość pobierania opłaty od studenta, a nie obowiązek (i tylko w określonych w tych przepisach przypadkach).
– Brak kontraktu powoduje zatem, że roszczenie uczelni publicznej przeciwko studentowi może się okazać nieuzasadnione z uwagi na brak postanowień umownych między stronami w tym zakresie – uważa Piotr Brzozowski.
Co więcej, wskazuje, że skoro zgodnie z art. 160 ust. 3 tej ustawy warunki odpłatności określa umowa, to jej brak całkowicie niweczy skuteczność ewentualnego roszczenia uczelni przeciwko osobie pobierającej naukę. Ten sam przepis będzie również wykluczał próbę obrony uczelni poprzez wnioskowanie, że umowa jest zawarta w sposób dorozumiany. Choćby bowiem student otrzymywał i przyjmował usługę edukacyjną, to i tak nie zapłaci za nią ze względu na to, że warunkiem kształtującym zobowiązanie są postanowienia zawarte w umowie, i to w formie pisemnej.
– Brak pisemnego kontraktu spowoduje więc, że uczelnia nie będzie mogła wykazać, że strony łączy jakakolwiek umowa – potwierdza Piotr Brzozowski.
Uczelnia nie może też żądać od studenta podpisania umowy dopiero w momencie, kiedy zaistnieje konieczność dokonania zapłaty za usługę. Na przykład w sytuacji, gdy student przekroczy limit punktów, w ramach którego może kształcić się bezpłatnie. Nie może też odmówić mu przedłużenia legitymacji czy wydania dyplomu. Ani wskazywać, że podejmie takie kroki, jeśli student odmówi jej zawarcia.
– Odmawianie wydania dyplomu przez szkołę wyższą tylko dlatego, że nie dysponuje podpisaną umową, byłoby praktyką wadliwą i niedopuszczalną – potwierdza Piotr Brzozowski.
Wyjaśnia, że w takim przypadku absolwent nie jest pozbawiony ochrony prawnej. Wydanie dyplomu jest bowiem czynnością materialno-techniczną i wynika z przepisów prawa. Zaniechanie uczelni w tym zakresie oznacza stan bezczynności organu. Absolwent może złożyć skargę na bezczynność organu uczelni do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Ten zobowiąże organ uczelni do wydania dyplomu.
– Może też dodatkowo ukarać organ uczelni grzywną sięgającą nawet 30 tys. zł – twierdzi Piotr Brzozowski.
Resort nauki również wyraża takie przekonanie.
– Niezależnie od faktu podpisania lub niepodpisania umowy uczelnia nie może warunkować wydania dokumentów studenckich (dyplomu, świadectwa dojrzałości bądź jakichkolwiek zaświadczeń) od wypełnienia przez studenta zobowiązań wobec uczelni. Egzekwowaniu przez uczelnię należności służą odpowiednie procedury prawne – mówi Kamil Melcer, rzecznik prasowy MNiSW.

Mydlenie oczu

Mimo argumentów wskazujących, że brak umowy stawia studenta w uprzywilejowanej sytuacji, resort nauki nadal twierdzi, że jest ona bardziej korzystna dla studenta.
– To istotne zabezpieczenie interesów studentów. Umowa musi jednoznacznie wskazywać, za co konkretnie i w jakiej kwocie jest zobowiązany zapłacić, określać terminy i zasady wnoszenia opłat oraz skutki naruszenia obowiązków związanych z płatnościami – wyjasnia Kamil Melcer, rzecznik prasowy MNiSW.
Dodaje, że student podpisując umowę, ma zatem pewność co do kosztów związanych z nauką, oraz tego że uczelnia nie może żądać zapłaty za inne, niż objęte umową, usługi edukacyjne.
Podobne stanowisko zajmuje też Parlamentu Studentów Rzeczypospolitej Polskiej.
– Faktem jest, że tylko na podstawie kontraktu uczelnia może się domagać od studenta opłat. Mimo wszystko umowy są jednak korzystniejsze dla studentów niż ich brak, bo przynajmniej wiedzą oni, na jakie warunki się godzą, podejmując studia – uważa Piotr Pokorny, przewodniczący komisji prawnej PSRP.
– Bywa jednak, że czasem brak umowy jest dla studenta bardziej korzystny – konkluduje Adam Szot.

Nie można wymusić zawarcia kontraktu

Zmuszanie studenta do podpisania umowy lub informowanie, że musi to zrobić albo że jest to warunkiem wydania dyplomu, może być podstawą do tego, by student po jej podpisaniu powołał się na jedną z wad oświadczeń woli. Przy czym okoliczności stanu faktycznego decydowałyby, która z tych wad w danym przypadku mogła wystąpić. W takim przypadku, zależnie od sytuacji, wchodziłoby w grę uchylenie się przez studenta od złożonego w umowie oświadczenia woli. W skrajnych przypadkach skutkowałoby to również nieważnością umowy bez składania przez niego jakichkolwiek oświadczeń.