Co lepiej nauczy dziecko liczyć i czytać: aplikacja na iPadzie czy tradycyjna szkoła, w której używa się do nauki książek, zeszytów i długopisów? Takie dziś czasy, że każdemu, kto zaprotestuje przeciw elektronizacji edukacji, przylepia się łatkę dinozaura, ale niech tam, przyznam się: chciałbym, by w podstawówkach nie było komputerów.
Zewsząd słyszę, że tak trzeba, że teraz wszyscy, że bez internetu i tabletu nasze dzieci utkną w cywilizacyjnej próżni, że świat tak pędzi, że aby się załapać na pierwsze miejsca, trzeba być na bieżąco. Posługiwanie się aplikacjami, umiejętne wyszukiwanie informacji w sieci to dziś elementarz, jak kiedyś „Ala ma kota, a kot ma Alę”. Bez niego nie ma szans na dobrą szkołę, dobry zawód, dobre życie bez mała. Ale czy to na pewno prawda?
Z jednej strony w najnowszej Diagnozie Społecznej znajduję informację, że 90 proc. polskich rodzin z jednym dzieckiem, dwójką lub trójką dzieci posiada komputer z dostępem do internetu. Co oznacza, że dzieciaki od małego są z nim na ty. Z drugiej – że co prawda w rozwiązywaniu testów nasze dzieciaki są ponadprzeciętne, jednak z analizą informacji, wyciąganiem wniosków i rozumieniem tekstu – czyli tymi bardziej tradycyjnymi umiejętnościami edukacyjnymi – nie idzie im już najlepiej. A z tyłu głowy kołacze mi jeszcze, że bonzowie z Doliny Krzemowej, najwyżsi menedżerowie z Google’a czy Apple’a, posyłają swoje dzieci do szkół, w których w ogóle nie używa się komputerów.
Owszem, młodzież i dorośli bez internetu w dzisiejszym świecie się nie odnajdą, skąd jednak przekonanie, że w początkowych latach edukacji komputer jest dziecku niezbędny? A może – to heretyckie, ale przecież prawdopodobne – przeszkadza?
Już nieraz daliśmy się złapać na modę. Masowo wysyłaliśmy dzieci na studia, bo przecież bez magistra nie ma pracy, a okazało się, że ta droga ma też inną metę – bezrobocie. Zlikwidowaliśmy zawodówki i technika, by teraz je odbudowywać. Dziś pakujemy elektronikę do szkół, bo wszyscy tak robią, jednocześnie biadoląc nad zanikiem czytelnictwa w jakiejkolwiek postaci. A może trzeba normalniej: najpierw nauczyć dziecko trzymać kredkę, a potem klawiaturę? Bo że odwrotna kolejność jest lepsza, nikt jeszcze nie dowiódł.