Rektorzy oczekują deregulacji przepisów, pod które podlegają szkoły wyższe. Na czym ma ona polegać?
Na ostatnim Zgromadzeniu Plenarnym KRASP, końcem kwietnia, w Krakowie, przedstawialiśmy generalne założenia naszych prac na najblizsze lata. Wśród nich znajduje się między innymi kwestia deregulacji. Obecne prawo jest wciąż jeszcze zbyt szczegółowe. Jak porównamy tylko liczbę artykułów w obowiązującej ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz. U. z 2012, poz. 572 z późn. zm.) w stosunku do poprzedniej, to widać ilościową różnicę. Mimo, że autonomia szkół wyższych pod wieloma względami jest już większa niż była dotychczas, niektóre przepisy wciąż zbytnio ją ograniczają i utrudniają podejmowanie działań, które służyłyby rozwojowi i konkurencyjności uczelni. Rozumiemy również, że, przy tak bogatym pejzażu edukacyjnym w naszym kraju i olbrzymiej liczbie uczelni niepublicznych, przepisy muszą objąć swym zasięgiem przeróżne sytuacje. Przedstawimy zatem analizę ogólną dotyczącą zagadnień deregulacji, a w tym możliwości i ograniczenia w ramach tego procesu, i zaprezentujemy szczegółowe propozycje deregulacji prawa na wybranych przykładach, z oceną korzyści i ewentualnych zagrożeń, mogących wypływać z propozycji zmian deregulacyjnych.
Jakich kwestii będzie dotyczyć proponowana przez rektorów deregulacja?
Na razie trwa opracowywanie szczegółowych propozycji. Będą one znane w październiku. Poszukiwać będziemy odpowiedniego balansu między koniecznością objęcia przez regulacje tak szerokiego spektrum różnych typów uczelni, jakie mamy w naszym kraju, a zwiększaniem autonomii uczelni, zwłaszcza akademickich z prawami doktoryzowania i habilitowania. Powinno to skutkować jeszcze większą elastycznością i konkurencyjnością ich działań. Przykładem jest np. to, iż uczelnie powinny mieć jeszcze większą swobodę w ustalaniu terminów i zasad rekrutacyjnych dla kierunków i specjalności, które są już w toku lub zupełnie nowych. Obecnie muszą je, w odniesieniu do tych pierwszych, ogłaszać rok wcześniej. Uczelnie publiczne powinny móc decydować, czy będą kontynuować kształcenie na danym kierunku lub chcą otworzyć kolejne od nowego roku akademickiego, i na jakich zasadach, w każdym momencie. Tak jest w przypadku szkół prywatnych.
Czy coś poza tym?
Tak. Deregulacja, to nie tylko zmniejszenie liczby przepisów, ale także ograniczanie zbyt restrykcyjnego charakteru przepisów istniejących. Z tego punktu widzenia, chcielibyśmy np., aby uczelnie akademickie mogły swobodniej zarządzać swoim mieniem i nie musiały mieć zgody ministra skarbu na sprzedaż bądź wynajem swoich nieruchomości niezależnie od ich wartości albo przy zdecydowanym podwyższeniu wartości powyżej której taka zgoda byłaby wymagana (np. powyżej 1 mln euro). Z tego punktu widzenia, postulujemy też np. zmianę przepisu Ustawy o Stopniach i tytule naukowym dotyczącego wymogów wobec kandydatów ubiegających się o tytuł naukowy profesora. Istniejący wymóg zgodnie, z którym, aby uzyskać tytuł profesora kandydat musi mieć doświadczenie w kierowaniu zespołami badawczymi, realizującymi projekty finansowane w drodze konkursów krajowych i zagranicznych, jest nadmiernie restrykcyjny. Proponujemy, aby „i” zastąpić przez „lub”. Wtedy przepis byłby bardziej elastyczny. To są oczywiście najprostsze z przykładów i stanowią tylko część propozycji. Nad pozostałymi obecnie pracujemy.
Jakich zmian jeszcze oczekują rektorzy?
Zmiany sposobu finansowania szkół wyższych. Obecnie premiowana jest przede wszystkim ilość, a nie jakość kształcenia poprzez naliczanie środków finansowych w zależności od liczby studentów i doktorantów studiów dziennych. Budzi to wiele zastrzeżeń, gdyż, ujmując rzecz wprost, to, ile obecnie otrzymuje dana uczelnia pieniędzy na jej funkcjonowanie zależy znacząco od liczby studentów. Generalnie zatem nie jest zainteresowana, w takiej sytuacji, zwiększaniem wymogów wobec wszystkich swoich studentów i absolwentów, bo to obniżałoby częściowo wysokość dotacji budżetowej. Postulujemy także, żeby wykorzystać już dość wyraźny niż demograficzny, zmniejszającą się liczbę studentów i kandydatów na studia, do polepszenia warunków kształcenia naszych studentów. W roku 2020, według prognoz demograficznych, będzie w Polsce tylu maturzystów, ile bezpłatnych miejsc na studiach wyższych. Przy zachowaniu co najmniej aktualnej wysokości dotacji budżetowej, zwiększeniu uległaby kwota przypadająca na jednego studenta. Średnia kwota dotacji na jednego studenta w naszym kraju nie przekracza 3 tys euro, w stosunku do średniej w UE 6 tys euro.
To jest, oczywiście, niezwykle trudna i delikatna kwestia i nad każdym wariantem zmiany trzeba się dobrze zastanowić i przeprowadzić stosowne symulacje pokazujące konsekwencje każdego z proponowanych scenariuszy. Zbyt gwałtowne ruchy mogłyby spowodować problemy w funkcjonowaniu niektórych uczelni.
Jaką mają państwo propozycję?
Naszym zdaniem, korzystniejsze byłoby dotowanie uczelni nie na jeden rok, ale na cały cykl kształcenia, np. na 3 lata na studiach licencjackich i 2 lata studiów magisterskich. Dla przykładu wydział, który przyjąłby, załóżmy, 100 osób na pierwszy rok nauki na jakimś kierunku studiów, dostałby na drugi i trzeci rok kształcenia taką samą pulę środków, bez względu na to ilu, studentów zda na kolejny semestr. Wtedy uczelni nie zależałoby, aby, jak to czasem się tu i ówdzie dzieje, nie dokonywać zdecydowanej selekcji studentów. Dzięki temu więcej środków można by przeznaczyć na jednego studenta.
Czyli powinny zostać obniżone limity przyjęć na darmowe studia?
Jestem zwolennikiem nie obniżania limitów na pierwszy rok studiów, w imię zapewnienia jak największej dostępności studiów, także dla tych, którzy z tych czy innych powodów (miejsce zamieszkania, szkoła, etc.) nie mieli szansy na odpowiednie przygotowanie się do studiów. Uczelnia wyższa powinna stwarzać studentom jak najlepsze szanse rozwoju ich talentów i umiejętności. Jestem natomiast za staranną selekcją absolwentów, co może się sprowadzić, jeśli poziom dyplomanta nie jest odpowiedni, do obniżenia liczby studentów kończących studia. Na przykład często narzeka się na to, że zbyt dużo przyjmujemy studentów na niektóre kierunki studiów. Doskonale wiemy, choćby z prawa popytu i podaży oraz informacyjności zdarzenia lub obiektu z klasycznej teorii informacji, że to, czego jest wiele jest mniej cenne od tego, czego jest niewiele. I zakładam że, oczywiście, wszyscy dyplomanci są bardzo dobrzy, ale tylko wyżej wymienione prawa przekładają się w praktyce także na możliwości zatrudnieniowe absolwentów.
Czy rektorzy mają jeszcze inne propozycje?
W dobie niżu demograficznego i zwiększonej konkurencji nie tylko w naszym kraju, ale także na zglobalizowanym „rynku edukacyjnym” wymagane są dodatkowe nasze działania. Przypomnijmy, iż, z jednej strony, według prognoz edukacyjno-demograficznych, w ciągu najbliższych lat, 1/3 studentów w skali globalnej, to będą studenci chińscy, uruchamia się m. in. Massive Open On-line Courses (MOOC), alternatywny, „wirtualny”, sposób kształcenia studentów i wydawania im dyplomów (przy okazji warto zauważyć, że Uniwersytet Harvarda tylko w pierwszych miesiącach uruchomienia MOOC miał już więcej studentów zapisanych na takie kursy niż w całej swojej dotychczasowej historii). Z drugiej strony, liczba prywatnych szkół wyższych będzie w naszym kraju spadać. Dlatego, aby polskie uczelnie mogły być bardziej „widzialne”, mieć większą rozpoznawalność w Europie i świecie, powinniśmy wprowadzić kolejne ułatwienia dla ściślejszej współpracy między uczelniami, tworzenia związków uczelni i ich większej konsolidacji, tak, by były właśnie bardziej rozpoznawalne i żeby takie ściślejsze powiązanie było związane także z większym finasowaniem.
Resort nauki proponuje przecież podwyższenie dotacji o 2 proc. dla uczelni, które zdecydują się na połączenie. To za mało?
To jest bardzo dobry ruch, idący w dobrą stronę. Ale te rozwiązania finansowe nie są jeszcze, jak zresztą widać, wystarczająco zachęcające do takich działań. Uczelnie, które by się łączyły np. w związek uczelni, mają przed sobą wiele dodatkowych zadań i wyzwań, które wymagają, poza cierpliwą akademicką argumentacja, także zdecydowanie większych środków.