Nie zazdroszczę rodzicom i ich pociechom urodzonym w 2008 r. To te maluchy jako pierwsze obowiązkowo trafią do szkół w wieku sześciu lat.
Od 1 września 2014 r. w pierwszych klasach szkół podstawowych będą dwa roczniki dzieci: sześcio- i siedmiolatki. Co więcej, ambitni opiekunowie będą mogli dopisać do tych klas także pięciolatki, bo wprowadzone przepisy na to zezwalają. W niektórych szkołach będzie wprowadzony system dwuzmianowy, bo gminy nie będą miały odpowiedniej liczby nauczycieli i pomieszczeń.
Jednocześnie co roku kilkaset szkół, w tym podstawowych, jest likwidowanych. Dlatego z pewnością klasy będą liczniejsze niż obecnie. Mimo twierdzeń MEN, że są one wręcz wyludnione i liczą średnio zaledwie 18 uczniów. To wszystko prawda, ale do tej kreatywnej buchalterii wlicza się szkoły niepubliczne, a to zafałszowuje warunki nauki w placówkach samorządowych.
Po ukończeniu podstawówki nie będzie łatwiej. Tylko część dzieci z feralnych roczników będzie mogła trafić do dobrych gimnazjów (te typy szkół też są likwidowane). Nie brakuje opinii ekspertów z poradni pedagogiczno-psychologicznych, że to właśnie dzieciom o rok młodszym, które trafią do podstawówki w wieku sześciu lat, trudniej będzie rywalizować z tymi starszymi. Sytuacja powtórzy się przy wybraniu dobrego liceum czy technikum, a przede wszystkim – studiów. Może to wizja pesymistyczna, ale prawdopodobna.
Paradoksalnie cała nadzieja rodziców i dzieci spoczywa na rządzie. Raz przesunął on już obowiązek szkolny dla sześciolatków o dwa lata. Przyznał się, że reforma jest źle przygotowana, szkoły wciąż wymagają doinwestowania, nauczyciele nie są przeszkoleni do pracy z dziećmi.
Pamięć rządzących jest jednak krótka. W tym tygodniu ministerstwo przekonywało posłów, że przygotowanie szkół na przyjęcie maluchów jest wzorowe. Resort prowadzi monitoring, chwali się nakładami na placówki i małą liczebnością klas. Nie potrafi jednak przedstawić skali zmian rok do roku. Jedynym sukcesem, jaki wyeksponowało ministerstwo, jest informacja, że z blisko 3 tys. do 700 spadła liczba szkół, które nie mają ciepłej wody i papieru toaletowego. Informacja piorunująca, biorąc pod uwagę, że żyjemy w XXI wieku.
Może przestańmy się porównywać do krajów, w których wcześniej zapisuje się dzieci do szkół, a spójrzmy na te, w których obowiązują zasady podobne do naszych i które – na polu oświaty – świetnie sobie radzą. Pozostawmy większą swobodę w tym zakresie opiekunom i specjalistom z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Przynajmniej będziemy mieć pewność, że nie stracą na tym ci, o których dobro wszystkim chodzi – dzieci.