Polacy nie chcą gimnazjów. Ze świecą szukać tych, którzy myślą inaczej. Przedstawiciele ministerstwa, którzy bronią tej instytucji jeśli nie z przekonań, to przynajmniej „z urzędu”, powiedzą, że gimnazja nam się nie podobają, bo mają złą prasę. Pisze się i mówi o nich źle, zwykle w kontekście chuligańskich wybryków, w tym skierowanych przeciw nauczycielom, prześladowania jednych nastolatków przez innych, czasem prowadzącego do tragedii, zadziwiających alkoholowych ekscesów, niskiego poziomu nauczania itd.
Na tej podstawie wyrobiliśmy sobie podobno zdanie i dlatego – niesłusznie oczywiście – chcielibyśmy, żeby gimnazja znikły. Zgoda, chcielibyśmy, żeby zostały zlikwidowane, najlepiej jak najprędzej. Ale to oczywiście nieprawda, że z powodu kilku czy kilkunastu barwnie opisanych historii. Taka teza to raczej łatwy, i na dodatek dość bezczelny, wykręt, który ma usprawiedliwić, dlaczego nikt nie przyznaje się do błędu i tym bardziej dlaczego od lat nikt nie próbuje go naprawić. To argument z gatunku tych, że „urzędnik wie przecież lepiej”. Otóż nie wie, a my nie jesteśmy tacy głupi. Twierdzenie, że np. starsze dzieci trzeba oddzielać od młodszych, gdyż to warunek rozwoju i jednych, i drugich, raczej nas bawi, niż przekonuje. Dawniej ósmoklasista nie szukał towarzystwa pierwszoklasisty. I nie wchodzili sobie w paradę, zajęci własnymi sprawami.
Przyczyny, dla których Polacy nie lubią gimnazjów, są inne. Rzadko kiedy opinie rodziców i psychologów na temat naszych pociech są tak zgodne. Zmiana środowiska, budowa hierarchii w nowej grupie, szczególny wiek, w którym się to dzieje, to wszystko sprawia, że nauka schodzi na dalszy plan, a problemy wychowawcze narastają. Ale nie to jest najważniejsze. Gimnazja stały się elementem nowej szkolnej struktury (trzyletnie licea, zreformowane technika, nowe programy nauczania etc.), która się nie sprawdza, bo zamiast wyższej oferuje niższą jakość kształcenia zarówno ogólnego, jak i zawodowego. I to widać.
Konia z rzędem temu, który spotkał rodziców zadowolonych z tego, że ich dzieci przeszły gimnazjalną ścieżkę, albo takich, którzy cieszą się, że ich dzieci to czeka. Nikt nie wymienił argumentów, które mogłyby ich przekonać. Należy podejrzewać, że po prostu ich nie ma. Nie słychać też pedagogów, którzy są gotowi bronić systemu edukacji w obecnym kształcie. Tak oto znowu „lepsze” okazało się wrogiem dobrego. Najbardziej dziwi jednak upór, z jakim przy gimnazjach trwamy. Wydatki na ich likwidację spotkają się z pewnością ze społecznym aplauzem. I słusznie.