Dlaczego nie pokochaliśmy gimnazjów
Temat gimnazjów powraca zazwyczaj przy okazji dramatycznych wydarzeń. Głośne samobójstwo, ciąża czy odwyk narkotykowy przenosi je z poziomu dyskusji rodziców do mediów i na sale Sejmu. O zmiany w systemie kształcenia apelują prawie wszystkie partie opozycyjne. Bilans gimnazjów – mimo ich grzechów głównych – nie jest jednak jednoznaczny, co potwierdzają analitycy zapytani przez DGP.
– Kiedy prowadziliśmy debatę o gimnazjach, moderator zadał pytanie, kto jest za ich utrzymaniem. Ręce do góry podniosły zaledwie dwie osoby – opowiada Krystyna Łybacka (SLD), była minister edukacji. Precyzuje, że na sali było ok. 40 osób z trzech fundacji. Sama Łybacka unika odpowiedzi na pytanie: czy należy skończyć z gimnazjami? Jej zdaniem rozwiązaniem problemu jest model skandynawski. Np. Finlandia, której poziom nauczania według różnych międzynarodowych rankingów należy do najwyższych. Tu obok 9-letniej szkoły podstawowej jest 3-letnia szkoła średnia.
Argumentem budzącym najwięcej emocji jest to, że gimnazja ze szkół przekształcają się w siedliska zła i rozpusty dojrzewających dzieci. Częściowo potwierdzają to badania. Według danych Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii i Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych 60 proc. 15-latków piło w czasie 30 dni przed prowadzonym badaniem. Rośnie także liczba palących marihuanę: sięga po nią co dziesiąty uczeń gimnazjum. Zdaniem przeciwników błędem jest wyrwanie dzieci w tym wieku z dotychczasowego środowiska. Nowi nauczyciele ich nie znają. Nie wiedzą, jacy byli wcześniej, i trudniej im z nimi pracować. Paradoksalnie celem reformy było oddzielenie tej grupy młodzieży od najmłodszych: tak by 14-latek nie mijał się na korytarzu z 7-latkiem. Efekt jest odwrotny od zamierzonego.
Fundacja Amicus Europae wskazuje natomiast na rosnące podziały wśród gimnazjów. Tu też zadziałała zasada: miało być dobrze, a wyszło jak zawsze. Autorzy reformy z 1999 r. wprowadzili zasadę rejonizacji. Rodzice nauczyli się skutecznie ją obchodzić. Albo przemeldowują dzieci na czas trwania naboru, albo korzystają z puli wolnych miejsc w gimnazjach, którymi swobodnie dysponują dyrektorzy. Segregacja odbywa się też w momencie podziału uczniów na klasy: te dla uczniów zdolnych i wyrównawcze. W efekcie według badań prof. Romana Dolaty z Uniwersytetu Warszawskiego wyniki egzaminów gimnazjalnych mogą się różnić nawet o 40 proc. Taki jest rezultat wyrównywania poziomu nauczania.
Oprócz tych zarzutów pojawia się argument o „poszatkowaniu” procesu nauczania. Ostatnia, szósta klasa podstawówki jest przeznaczona na przygotowania do sprawdzianu kończącego. Podobna sytuacja jest w ostatniej gimnazjalnej. Dzieci ćwiczą test za testem, bo od wyników egzaminu zależy, do jakiego liceum się dostaną. To z kolei wpływa na wynik matury decydujący o dostaniu się na studia. To samo dzieje się w liceum. W ten sposób stale naruszana jest ciągłość nauki.
Świadomość grzechów głównych gimnazjów nie oznacza, że wobec ich likwidacji panuje jednomyślność. Zdaniem prof. Dolaty należałoby stworzyć taki system pracy z uczniami wybitnie zdolnymi – zwłaszcza z tymi z małych miejscowości – żeby na odpowiednim etapie udawało się ich wyłuskać. Prof. Mirosław Handke, były minister edukacji, który wprowadzał reformę, uważa, że należy połączyć gimnazja w spójny system z liceami ogólnokształcącymi.
Komentarze (89)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeEwentualnie można utworzyć szkółki parafialne. Tak było dawniej i było dobrze.
Zaprzepaszczenie takiego potencjału to GŁUPOTA.
Czy ktoś powie wreszcie jakie to są ogromne koszty!!! To nawet laik wie że to są miliardy złotych. Miliony nowych podręczników,odprawy dla nauczycieli,dostosowanie budynków gdzie są ławki i krzesła określonej wysokości, Gaże dla piszących te programy i podręczniki itd.itd. Polski na to nie stać! Są ważniejsze rzeczy które wymagają zmian! A poza tym tragedia dla dzieci jeśli chodzi o poziom nauki - no chyba,że będzie to dłuższe i spokojne wygaszanie gimnazjów. Ale koszty i tak będą kolosalne!
Jestem jeszcze w stanie zrozumieć,że za dwa lata pierwszaczki rozpoczną program 3x4, alejak ktoś mi mówi,że za rok czy dwa dzieci klas szóstych,realizujące program obecny, pójdą do klasy siódmej to już skandal i bezmyślność! Prawdziwe wprowadzenie reformy to początek w klasie pierwszej. Każdy logicznie myślący to wie.To kpiny, żeby sobie robić eksperymenty na naszych dzieciach, które połowę szkoły mają zrealizować po staremu a połowę po nowemu!!!
Więc jeszcze raz pytam Czemu ma służyć ta zmiana?
Faktem pozostaje, że gimnazja to był beznadziejny pomysł. Ale pan Kaczyński był jego gorącym zwolennikiem. Kolejna reforma i znów stracimy masę kasy bez sensu. Z pewnością też nowa ekipa zatroszczy się o zwiększenie liczby lekcji historii i innych przedmiotów humanistycznych. Pis już dawno mówił, że fizyka i chemia jest trudna więc można je zastąpić przyrodą. Co PO przecież zrobiło w liceach. Ciekawe, gdzie ci wszyscy humaniści będą pracować. W Japonii już się likwiduje studia humanistyczne, a u nas będzie odwrotnie. Ciemnogród skrzeczy...
Całkowicie nietrafiona teza. Tworzenie gimnazjów nie miało nic wspólnego z ratowaniem miejsc pracy dla nauczycieli. Właśnie ich powstanie ograniczyło ilość etatów. Zwolnień nie było, bo do końca 2008 r. nauczyciele z 30-letnim stażem pracy odchodzili na wcześniejszą emeryturę.
Wystarczy przeanalizować ilość godzin poszczególnych przedmiotów w obecnych sp i gimnazjach i 8-klasowej podstawówce przed reformą, by zauważyć, że mimo wydłużenia o rok obowiązkowej nauki, ich liczba się nie zwiększyła. Jako przykład niech posłużą łączne ilości godzin realizowanych przez cały cykl kształcenia przed reformą (przez 5 lat, od klasy 4 do klasy 8) i obecnie (przez 6 lat, od 4 klasy sp do 3 klasy gimnazjum):
język polski - kiedyś 960h, teraz 960h
historia - kiedyś 320h, teraz 320h
matematyka - kiedyś 800h, teraz 770h
przyroda, geografia, fizyka, biologia, chemia - kiedyś 960h, teraz 670h.
Pamiętaj również, że okres nauki w szkołach ponadgimnazjalnych został skrócony o jeden rok, a liczba godzin przeznaczonych na realizację poszczególnych przedmiotów znacznie okrojona.
Niewątpliwie jednak wzrosła liczba godzin w-f i języków obcych, ale z ratowaniem etatów nie ma to również nic wspólnego, bo jeszcze kilka lat po reformie szkoły miały problem ze znalezieniem nauczyciela języków obcych.