W czerwcu miał być gotowy projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty, który rozwiązałby kwestie obniżenia wydatków rodziców za przedszkola. Zarezerwowane 500 mln zł w budżecie miały pomóc samorządom w tworzeniu nowych miejsc dla maluchów. Dlaczego do tej pory nie wywiązała się Pani z zapowiedzi premiera?
Projekt jest wewnętrznie uzgadniany. Szukamy takich rozwiązań, które rzeczywiście wpłyną na tworzenie nowych miejsc wychowania przedszkolnego tam, gdzie ich brakuje oraz pozwolą na obniżenie opłat dokonywanych przez rodziców. Na prace wpływa też sytuacja finansowa państwa, a prognozy nie są najlepsze.
Tych zmian domagają nie tylko samorządy czy rodzice, ale też rzecznik praw obywatelskich i GIODO. Czy na te apele również Pani nie będzie reagować?
Reaguję. W przygotowywanym projekcie proponuję uporządkowanie nie tylko zasad rekrutacji, ale również przyznawania ulg za pobyt drugiego i następnych dzieci w przedszkolu. Ta sprawa budziła wiele kontrowersji, a uchwały samorządów były uchylane. Mimo, iż ostatnio sąd w jednym ze swych wyroków uznał, że przyznawanie ulg uchwałą samorządów jest zgodne z prawem, warto tę kwestię uregulować w ustawie.
Ale projektu nie ma, i stanowczych działań resortu w tym zakresie też brakuje.
Gdyby nie było działań, nie byłoby wzrostu liczby dzieci objętych wychowaniem przedszkolnym. W ciągu zaledwie 5 lat liczba dzieci w wieku 3-5 lat korzystających z wychowania przedszkolnego wzrosła z 44,6 proc. we wrześniu 2006 r., do 72 proc. we wrześniu 2011 r. Te szacunki nie obejmują dzieci sześcioletnich, które w 100 proc. chodzą do przedszkola lub szkoły. Takiego wzrostu liczby miejsc opieki przedszkolnej w Polsce nigdy nie było. To jednak nie wystarczy. Chcemy, aby przedszkola były dostępne dla ponad 90 proc. dzieci od 3 do 5 lat.
Chyba nie jest tak źle skoro 500 mln zł minister finansów zarezerwował w budżecie na dotacje dla przedszkoli. Więc w czym problem?
Nie wiem, skąd wiedza o zarezerwowaniu takiej kwoty. Projekt budżetu nie został przyjęty przez rząd, grozi nam następna fala kryzysu. Dlatego oprócz starań o dotację na edukację przedszkolną z budżetu musimy wykorzystywać też inne możliwości. Dostępne są jeszcze pieniądze z funduszy unijnych, będę zabiegać o ich zwiększenie w tej, ale też o zabezpieczenie takich środków w następnej perspektywie finansowej UE. Nie bez znaczenia dla finansów samorządów na edukację przedszkolną jest obniżenie wieku szkolnego. Kiedy sześciolatek zostaje uczniem samorząd otrzymuje na jego edukację w szkole subwencję oświatową. Kiedy zostaje w przedszkolu całość jego edukacji finansuje samorząd.
Samorządy już tworzyły oddziały przedszkolne za pieniądze UE, a później je zamykały, bo nie miały środków.
W obecnej perspektywie z UE można było uzyskać pieniądze zarówno na utrzymanie miejsc utworzonych w przedszkolach, jak i na tworzenie kolejnych. Jednak w przyszłości te nowo utworzone, po zakończeniu finansowania z UE, utrzymać będzie musiała gmina. Ale takie są zasady korzystania ze środków unijnych, a prowadzenie przedszkoli jest zadaniem własnym samorządów. W zwiększaniu oferty przedszkolnej pomaga również możliwość organizowania opieki przedszkolnej w formie punktów i zespołów przedszkolnych. To bardziej elastyczna oferta dla dzieci, które nie muszą przebywać w przedszkolu przez cały dzień, bo mają zapewnioną opiekę w domu. One też powinny wcześniej uczyć się kontaktu z grupą i przygotowywać do nauki pod opieką nauczyciela. To jest ważne szczególnie w małych miejscowościach i na wsiach. Wszystkie te działania spowodowały, że w ciągu ostatnich 4 lat znacznie wzrosła liczba dzieci objętych wychowaniem przedszkolnym właśnie na terenach wiejskich, choć jest tam jeszcze wiele do zrobienia. Warto przypomnieć, że w 2007 roku ponad połowa dzieci wiejskich rozpoczynała edukację przedszkolną dopiero w wieku 6 lat w tzw. „zerówce”. Teraz do przedszkoli chodzą tam wszystkie dzieci pięcioletnie i ponad połowa tych młodszych.
Z tymi danymi jest różnie. GUS podaje, że liczba dzieci w przedszkolach to 60 proc. a resort edukacji, że 72 proc. Ważne jest chyba, żeby rodzice nie mieli żadnych problemów z zapisaniem dziecka do przedszkola. Kiedy się więc to zmieni?
60 proc. dzieci w wieku 3-5 lat było w przedszkolach w roku 2009, więc to chyba po prostu stare dane. Dane GUS są zaczerpnięte z systemu informacji oświatowej przekazane przez MEN, więc nie mogą się różnić, Ale rzeczywiście naszym celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której nie będzie problemu z przyjęciem dziecka do przedszkola. Chce, aby nastąpiło to jak najprędzej.
Kiedy więc będzie projekt?
Potrzebne są pieniądze, a budżet to decyzja całego rządu.
Upowszechnienie przedszkolne, to nie jedyny problem z jakim borykają się samorządy. Nie mogą też dowozić uczniów, gdy odległość jest mniejsza niż wymaga to ustawa. Wtedy spotykają się ze strony RIO z zarzutem niegospodarności. Taka zmiana, która pozwalała na dowożenie nawet gdy droga krótsza, ale niebezpieczna lub uciążliwa znalazła się w projekcie nowelizacji ustawy o finansach publicznych. Niestety, projekt wciąż nie został przyjęty przez rząd. Czy resort edukacji nie mógłby sam przygotować takiej zmiany?
Wpisaliśmy to rozwiązanie również w nasz projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty, bo interpretacja przepisów musi być jednoznaczna. Wybierzemy szybszą ścieżkę – w zależności od tego, który projekt będzie mógł być wcześniej przyjęty ten ureguluje tę sprawę.
Ból głowy chyba też ma Pani z sześciolatkami, których w tym roku może nawet być mniej niż w ubiegłym roku szkolnym. Wtedy było ich niespełna 20 proc. Kampania ministerialna jednak nie przemawia do rodziców?
Zaproponowałam przesunięcie terminu obniżenia wieku rozpoczynania obowiązku szkolnego o dwa lata. Wsłuchałam się w głosy różnych środowisk związanych z oświatą, w tym rodziców. Były też takie, ze stron samorządów i nauczycieli, aby pozostawić datę 1 września 2012 roku. Nie przewiduję, aby w tym roku drastycznie zmniejszyła się liczba dzieci w wieku sześciu lat zapisanych do szkoły. Niezależnie od sytuacji staram się dotrzeć do rodziców pięciolatków, aby poinformować ich czym różni się edukacja szkolna od przedszkolnej. Bo inne zadania mają szkoły a inne przedszkola, a w opinii publicznej krążą różne mity. Każdą decyzję rodziców szanuję i chcę aby była podjęta racjonalnie, a nie pod wpływem presji czy emocji.
Często słyszy się jednak, że nauczyciele przedszkoli zachęcają rodziców do nie posyłania dzieci do szkoły, a dyrektorzy podstawówek również nie zawsze patrzą z entuzjazmem na przyprowadzanych do nich sześciolatków. Warto chyba od nich zacząć?
Podkreślam, że celem obniżenia wieku szkolnego jest rozwój i wykorzystanie potencjału małego dziecka. Jego umiejętności szybkiego uczenia się. Programy w pierwszych klasach są dostosowane do potrzeb dzieci sześcioletnich. Dlatego bardzo mocno zwracam uwagę na to, aby nauczyciele szkół i przedszkoli współpracowali ze sobą. Ważne jest, aby przedszkola mogły razem ze szkołą organizować zajęcia dla dzieci pięcioletnich. Dzięki temu przejście z przedszkola do szkoły będzie łatwiejsze. Warto przypomnieć nauczycielom, że sześciolatki mogą czasami uratować szkołę przed zamknięciem. Zapewniają tym samym miejsca pracy nauczycielom. Z kolei nauczyciele w przedszkolu nie muszą się obawiać bezrobocia, bo dołączą do nich młodsze dzieci, dla których wciąż brakuje miejsc.
Złośliwi mówią, że obniżenie wieku szkolnego służy tylko przyspieszeniu wcześniejszego wejścia na rynek pracy.
To nie jest celem tej zmiany. Rozwój techniki i zmiany zachodzące we współczesnym świecie powodują, że młodsze dziecko jest przygotowane do wcześniejszej nauki. Porównując sześciolatka sprzed 20 lat, i obecnie można dostrzec diametralną różnicę. Potencjał dziecka rośnie i trzeba wykorzystać moment, w którym uczy się najszybciej. Inaczej spóźnimy się z rozwijaniem talentów, zdolności ale też zapobieganiem deficytów u dzieci. Tego przedszkole nie zapewni w wystarczającym stopniu.
Ale rodziców straszy się, że jak dziecko pójdzie do szkoły, to będzie siedziało w ławce, bo nauczyciele nie mają czasu na przebywanie z nimi w kąciku zabaw. Czy podziela Pani te obawy?
Nie. Obecnie wiele się zmieniło w tej kwestii. Świadczą o tym nie tylko moje obserwacje, ale relacje samych rodziców. Dzięki nowej podstawie programowej zmieniły się przecież metody nauczania. Dziecko jest uczone zgodnie ze swoimi możliwościami i wiekiem. Nie może też zabraknąć czasu na zabawę. Teraz nauka w pierwszych klasach wygląda inaczej, niż ta którą pamiętamy z własnego dzieciństwa. To w większym stopniu nauka poprzez wykorzystanie naturalnej aktywności dziecka, jego ciekawości i chęci poznawania nowych rzeczy. Ale oczywiście jest czas i na edukację w kąciku zabaw, i w ławkach szkolnych. Małe dziecko najszybciej zdobywa nowe umiejętności, kiedy jest zaciekawione, a to gwarantuje ruch i zabawa.
Rodzice też się obawiają, że podstawówki wciąż nie są odpowiednio przygotowane na przyjęcie maluchów. Wprowadzony przez resort obowiązek zapewnienie ciepłej wody nie wszędzie został spełniony. Wciąż około 700 placówek nie spełnia nawet tego podstawowego kryterium. Czy zamiast robić kampanie może lepiej te pieniądze przeznaczyć na remonty szkół?
Zawsze można patrzeć od dobrej i złej strony. Rzeczywiście rok temu jeszcze 700 placówek nie miało ciepłej wody – i to mnie martwi. Jednak rok wcześniej, przed wprowadzeniem przepisów, było ich 2700. Cztery razy więcej! Widać więc jasno, że sytuacja się poprawia, a inspekcje sanitarne na bieżąco monitorują te szkoły, które jeszcze obowiązku nie spełniają. Warto też przypomnieć, że w tym roku samorządy dostały aż 600 milionów złotych, ponieważ subwencja oświatowa była kalkulowana dla wszystkich dzieci sześcioletnich. Pytanie jednak jak w rzeczywistości spożytkują te pieniądze. Mamy też program Radosna szkoła i ponad 2 tysiące nowych placów zabaw. Zapisaliśmy w prawie, że dziecko ma mieć możliwość aktywności fizycznej i dostępu do ciepłej wody. To spowodowało, że ciepła woda place zabaw stają się standardem.
Niestety wciąż w wielu gminach place zabaw służą bardziej do ozdoby niż zabawy. Otwierane są w trakcie pracy szkoły, lub wtedy gdy jest obecny pracownik orlika. Czy nie można było postawić dodatkowy warunek do programu radosna szkoła, który sprawiłby, że placyki, zwłaszcza w małych miejscowościach byłyby bardziej dostępne?
Jeśli rzeczywiście gdzieś się tak zdarza to warto podjąć interwencję w gminie. Nie po to inwestujemy w infrastrukturę, żeby służyła jako ozdoba. W takich przypadkach najczęściej zawodzą ludzie, ci którzy są najbliżej – dyrektor szkoły, nauczyciel, samorząd. Ważna jest świadomość, że wszystko co jest na terenie gminy ma służyć mieszkańcom.
Z poślizgiem ruszył też program cyfrowa szkoła. Nie ma wśród wydawców chętnych do opracowania e-podręczników. Mają się tym zająć uczelnie wyższe. Czy poradzą sobie z tym?
Sam program jest realizowany zgodnie z założeniami. To trudny projekt, więc liczymy się z różnymi nieprzewidzianymi sytuacjami. Nie obawiam się opóźnień, e-podręczniki mają być dostępne do 2015 roku i będą. Zaprosiliśmy do współpracy uczelnie, bo nie mogliśmy liczyć na wsparcie większości wydawców edukacyjnych, którzy zbojkotowali ten projekt obawiając się o swoje dochody. Szkoły wyższe posiadają ogromny potencjał więc nie będą miały problemów z przygotowaniem treści podręczników. One gwarantują jakość, a udział w projekcie metodyków i nauczycieli daje pewność, że powstaną podręczniki dostosowane do wieku uczniów. Warto pamiętać, że Cyfrowa szkoła jest programem złożonym z wielu elementów. Środki na zakup sprzętu dla pierwszych 400 szkół zostały przekazane już do samorządów. Od września rusza kompleksowe szkolenie nauczycieli z wykorzystania nowych technologii w edukacji.
Ale starsze pokolenie nauczycieli może mieć z tym problemy?
Nie sądzę. Świadczy o tym duże zainteresowanie szkół programem, a opinie w tej sprawie przedstawiali sami nauczyciele. Wierzę, że dzięki programowi szkoleń będą oni umieli wykorzystywać sprzęt w czasie lekcji, a i dla nich i dla uczniów nauka stanie się atrakcyjniejsza.
Jeśli będzie z nimi prowadził zajęcia informatyk, to pewnie tak.
Nauczyciele muszą umieć posługiwać się komputerem, tak jak wielu ludzi w swojej pracy. To jest niezbędne narzędzie, które trzeba zacząć wykorzystywać w szkole, żeby nie była ona pustynią w elektronicznym świecie. Wymóg posługiwania się komputerem jest zresztą już wpisany w standardy kształcenia nauczycieli. W niektórych przypadkach potrzebna jest jedynie umiejętność pokazania filmu, czy pokazania gotowej prezentacji na tablicy multimedialnej. W innych niezbędna będzie pomoc informatyka, ale przecież już dzisiaj w wielu szkołach nauczyciele tak pracują. Chcę, aby w przyszłości była ich zdecydowana większość. Dzięki Cyfrowej szkole powstanie również co najmniej 2,5 tys. różnych elektronicznych zasobów edukacyjnych w postaci, np. krótkich lekcji, filmów, obrazów czy prezentacji do wykorzystania na wszystkich przedmiotach. Nauczanie w Cyfrowej szkole nie może ograniczać się jedynie do lekcji informatyki.
Wydawcy nie chcą uczestniczyć w tym projekcie, bo obawiają się, że ich rynek podręczników, wart miliard złotych, może się skurczyć. Czy tradycyjne podręczniki za klika lat znikną z księgarń?
Nie znikną, tak jak nie zniknie książka. Elektroniczne podręczniki będą zawierały treść całej podstawy programowej, ale też będą uzupełnieniem tradycyjnej papierowej oferty. Tak naprawdę nauczyciele w szkołach realizują podstawę programową, a nie podręcznik. Jest on tylko pomocą i wsparciem.
Trochę Pani jednak zadarła z wydawcami cyfrową szkołą i ograniczeniem zmian podręczników nie częściej niż co trzy lata. A wydawcom te pomysły się nie spodobały. Czy mam rację?
Dla mnie najważniejsze jest dobro uczniów, Chcę, aby mieli dostęp do nowoczesnych pomocy, również tych multimedialnych. Tym bardziej, że w Internecie są ciekawe, atrakcyjne treści. Trzeba szkołom pomóc w dokonaniu cywilizacyjnego skoku, aby miały coraz lepsze efekty kształcenia. Chronię również portfele rodziców. Kolejne wydania powodowały, że uczniowie nie mieli możliwości korzystania z podręczników starszego rodzeństwa lub kolegów. E-podręczniki, które powstaną w programie będą dla uczniów i nauczycieli dostępne za darmo. Zostaną udostępnione na tzw. wolnych licencjach, czyli każdy, również wydawcy będzie mógł z nich dowolnie kopiować i je przerabiać dla swoich potrzeb nie obawiając się o naruszenie praw autorskich. A wydawcy już dzisiaj mają możliwość przygotowania elektronicznego podręcznika, ale najczęściej pojawia się on jako uzupełnienie do tradycyjnego, papierowego, który uczeń musi kupić.
Ale trudno jest Pani przekonać wydawców?
Wydawcy walczą o swoje pieniądze. Mogę jedynie żałować, że walcząc o utrzymanie sprzedaży papierowych książek nie widzą dla siebie szansy w programie Cyfrowa szkoła.
Przy okazji nowego roku szkolnego warto też wspomnieć, że nowa podstawa programowa wkracza do szkół ponadgimnazjalnych. Wciąż zarzuca się nauczycielom, że uczą po staremu. Trudno jest im się przestawić ucząc pierwszoklasistę w liceum według nowych zasad, a godzinę później według starych. Czy to nie jest trochę fikcja?
Wierzę w umiejętności nauczycieli i jestem pewna, że nauczyciele w liceum poradzą sobie z tą zmianą tak samo dobrze, jak poradzili sobie nauczyciele gimnazjów, szkół podstawowych i przedszkoli. Tam nowa podstawa już funkcjonuje od kilku lat. Cechą zawodu nauczyciela jest przecież to, że musi szybko dostosowywać swoją pracę do zmieniających się potrzeb ucznia. Kolejna lekcja to na ogół inna grupa dzieci, z innymi potrzebami i możliwościami, a także w innym wieku i z innym programem. Wszędzie pracownicy muszą reagować na zmiany. Lekarz leczy różnych pacjentów, z różnymi dolegliwościami i w różnym wieku i oczekujemy od niego, że będzie znał i stosował właściwe i nowoczesne metody leczenia.
Nowa podstawa spotyka się też z zarzutami, że uczeń nie musi znać nawet najważniejszych dat. Czy rzeczywiście tak jest?
Nie o to chodzi. Ale rzeczywiście stawiamy na myślenie i umiejętność posługiwania się wiedzą a nie na samo zapamiętywanie np. dat. Dowodem na to jest tegoroczny egzamin gimnazjalny. Nie pytaliśmy ucznia o datę, ale bez jej znajomości nie byłby w stanie rozwiązać prawidłowo postawionego przed nim zadania.
Samorządy narzekają, że coraz więcej dokładają do oświaty. Czy jest Pani obojętny ten problem?
Oczywiście, że go dostrzegam. Warto zauważyć, że subwencja oświatowa od 2007 roku wzrosła z 28 mld zł do 38,6 mld zł. To wzrost ponad 10 mld zł. A wszystko to w sytuacji, w której gwałtownie maleje liczba uczniów. Postawiliśmy na zwiększenie płac nauczycieli i ten plan realizujemy, Nie bagatelizuję sygnałów płynących z samorządów, ale wiem również, że wiele zależy od przyjętych przez nie sposobów zarządzania. Staramy się dodatkowo wspierać te zadania, które są ważne z uwagi na wprowadzane zmiany. Z programów rządowych samorządy otrzymują pieniądze na budowę placów zabaw, czy zakup pomocy dydaktycznych, jak chociażby tegoroczna Cyfrowa szkoła.
Chyba sytuacja jest poważna, jeśli na wrześniowym kongresie samorządy chcą przedstawić własny projekt zmian m.in. w wynagradzaniu nauczycieli.
Zachęcałabym ich, aby te propozycje zmian zgłaszali podczas spotkań w resorcie edukacji narodowej.
Przecież ciągle je zgłaszają. Mają jednak wrażenie, że resort edukacji porozumiał się już z nauczycielami, że zmiany będą kosmetyczne.
Z kolei sprzyjanie samorządom zarzucają nam nauczycielskie związki zawodowe. To, jakie zmiany ostatecznie zostaną wprowadzone zależy od stopnia skonkretyzowania oczekiwań każdej ze stron. Na razie są one tylko ogólnymi kierunkami, które podczas rozmów musimy doprecyzować.
Co więc powinno znaleźć się w projekcie zmian w Karcie?
To co zostanie wypracowane podczas spotkań samorządów z nauczycielami w resorcie edukacji. Nie chciałabym wyprzedzać ich prac.
Co więc powinno się znaleźć we wrześniowym tzw. kolejnym expose premiera?
Trzeba poczekać, o treści expose decyduje premier.
Ale przecież Pani mu przygotowuje tzw. wsad do kwestii związanych z oświatą?
Jednak to premier decyduje o ostatecznej wizji funkcjonowania rządu.
A jakie ma Pani plany na kolejny rok?
Wprowadzane zmiany potrzebują czasu, w którym bez przeszkód można się na nich skoncentrować. Chcę, aby nowy rok był dla uczniów i nauczycieli czasem takiej spokojnej pracy. Głównym zaś zadaniem realizowanym w szkołach powinna być dbałość o bezpieczeństwo uczniów.