Z 416 mln zł na stypendia dla najbiedniejszych blisko jedna czwarta – 96 mln zł – nie została wykorzystana. Dlaczego? Tych najbardziej potrzebujących po prostu na nie nie stać.
Gminy bowiem muszą do dotacji, które otrzymują z Ministerstwa Edukacji Narodowej, dopłacać część z własnego budżetu. W efekcie te najuboższe nie wykorzystują całej dotacji albo po środki w ogóle nie sięgają. Na problem wskazuje „Głos Nauczycielski”.
Na czym on polega? Stypendia, według MEN, miały być w 100 proc. finansowane z dotacji pochodzącej z resortu. Tymczasem Ministerstwo Finansów wskazało, że nie powinno tak być. Owszem, pieniądze na stypendia mogą iść z resortu edukacji, ale samorząd musi dopłacić minimalnie 20 proc. tej kwoty (w 2011 r. gminy dały 89 mln zł ze środków własnych na stypendia). To oznaczało, że wzięcie dotacji automatycznie wiąże się z obciążeniem dla budżetu gminy. A im większe wykorzystanie pieniędzy rządowych, tym większe koszty dla samorządu. W efekcie te najuboższe gminy radykalnie zmniejszyły wypłaty, tak by móc udźwignąć wkład własny.
– Zgodnie z przepisami stypendia mają być wydawane nie krócej niż miesiąc i nie dłużej niż rok. To znaczy, że możemy po miesiącu lub dwóch przestać płacić uczniom. I tak robimy, a resztę dotacji zwracamy do MEN – opowiada jeden z samorządowców.
Minister edukacji Krystyna Szumilas twierdzi, że program stypendialny zamiast pomóc, przeszkadza. „Program stypendiów stał się narzędziem segregacji” – odpowiedziała na interpelację jednego z posłów. Pisała też, że to wina stosowania przepisów w interpretacji Ministerstwa Finansów, które powoduje, że część gmin ogranicza wypłatę lub w ogóle z niej rezygnuje.
Zmniejszenie wydatków na uczniów wytknęła także Najwyższa Izba Kontroli. Wynika z niej, że gminy coraz częściej zwracają środki przeznaczone na pomoc materialną dla uczniów: w 2009 r. samorządy oddały prawie 30 proc. z tych środków, a w 2010 r. już ponad 38 proc. Zmniejszenie wydatków o charakterze socjalnym w 2010 r. w porównaniu z 2009 r. stwierdzono w 58 proc. przebadanych jednostek samorządowych. W wielu urzędnicy bronili się, wskazując właśnie na działający od 2010 r. obowiązek wnoszenia wkładu własnego. Jedną z prób wybrnięcia z sytuacji było zaniżenie wysokości stypendiów. Jak wykazali kontrolerzy NIK, dotyczyło to m.in. Jasła i Wołomina. W stosunku do minimum ustawowego zaniżenia te wynosiły od 0,55 zł do 21,6 zł. Nieprawidłowości uzasadniono brakiem wystarczających środków w budżecie gminy.
Problem w tym, że najgorsze czeka uczniów w bieżącym roku. Jeszcze rok i dwa lata temu gminy nie do końca miały jasność: czy mają dopłacać, czy nie. Wiele z nich uważało, że nie musi dodawać tych feralnych 20 proc. Tym bardziej że takie było oficjalne stanowisko MEN. Jednak nacisk ze strony Ministerstwa Finansów, które wskazało, że nie ma żadnych wyjątków od ustawy o finansach publicznych, spowodował, że resort edukacji uległ. Ponadto sądy przyznały rację urzędnikom MF. Tak było w przypadku Krakowa, który na drodze sądowej próbował się wybronić od zwrotu nadmiernie pobranej dotacji. Sprawę przegrał.