Mimo blisko półrocznego doświadczenia w kształceniu na odległość dyrektorzy placówek nadal mają wiele wątpliwości, jak zapewnić wszystkim uczniom dostęp do nauki przy zamkniętych szkołach.
Od wczoraj formalnie w całym kraju starszych uczniów – od IV klasy szkoły podstawowej po placówki branżowe i licea – obowiązuje kształcenie zdalne. Dyrektorzy ten obowiązek realizują według własnych wewnętrznych regulacji. Jednak wciąż pojawia się wiele wątpliwości i nieścisłości – począwszy od sposobu prowadzenia zdalnej nauki, a skończywszy na wyjściach na basen. Niekompletne przepisy i kolejne przypadki zakażeń wśród nauczycieli skutecznie utrudniają nie tylko prowadzenie lekcji stacjonarnych, ale też kształcenie na odległość.

Szkoła dla wybranych

W nowelizacji rozporządzenia z 21 października 2020 r. w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (Dz.U. poz. 1870) zapisano, że w przypadku uczniów, którzy nie mogą uczyć się zdalnie z uwagi na niepełnosprawność lub brak możliwości realizowania zajęć w miejscu zamieszkania, dyrektor ma obowiązek zorganizować zajęcia w szkole lub umożliwić uczniowi ich zdalną realizację na jej terenie. Przepis ten został wprowadzony, aby nie było takich sytuacji jak przed wakacjami, kiedy to część uczniów była wykluczona z nauki, bo np. rodzice nie zapewnili im sprzętu.
– Jeśli szkoła nie może wypożyczyć uczniowi komputera, to dyrektor musi zorganizować dla niego lekcje na terenie placówki – potwierdza Beata Patoleta, adwokat i ekspertka ds. prawa oświatowego. Jak dodaje, za pomocą tego przepisu można obejść obowiązek przejścia na kształcenie zdalne – w prywatnych szkołach pojawiają się pomysły, by w porozumieniu z dyrektorami i rodzicami podpisywać stosowne oświadczenia i na tej podstawie dzieci wrócą do szkół. – Tym bardziej że wiele takich placówek ma duże budynki, a klasy liczą mniej niż 10 osób. Tak będzie się działo, tym bardziej że rodzice kwestionują zasadność płacenia całego czesnego, skoro uczniowie mają ograniczony dostęp do edukacji – dodaje.
Dyrektorzy obawiają się, że przepis ten będzie nadużywany. A także stosowany w przypadkach, gdy rodzice pracują z domu. – Na takie rozwiązania jesteśmy gotowi tylko w pojedynczych przypadkach. Zorganizowaliśmy dla takich uczniów stanowiska w salach komputerowych. Rodzice zgłaszali się do nas po sprzęt, ale do zaoferowania mieliśmy tylko tablety. Oferowaliśmy komputery na terenie placówki i wtedy liczba chętnych znacznie zmalała – mówi Izabela Leśniewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu.

Ze skrajności w skrajność

Eksperci wskazują, że wciąż brakuje elastyczności, której od początku domagają się dyrektorzy. – Na początku roku szkolnego zdecydowano, że wszyscy uczniowie muszą pójść do szkoły, a przejście na kształcenie zdalne lub hybrydowe ma zależeć przede wszystkim od pozytywniej opinii sanepidu. Obecnie, bez względu na warunki w szkołach, wszyscy z określonych klas muszą uczyć się online. A w takim przypadku powinny pojawić się wytyczne sanepidu, a nawet i może opinia, czy określona szkoła i liczba uczniów pozwala na kontynuowanie nauki w trybie stacjonarnym lub mieszanym – postuluje Robert Kamionowski, ekspert ds. prawa oświatowego, radca prawny z kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office.
Wyzwaniem jest też sama organizacja zdalnej pracy. Przykładowo, nie jest doprecyzowane, czy nauczyciele mają prowadzić zdalne zajęcia ze szkół czy z domu. – Dyrektorzy powinni próbować się porozumieć z nauczycielami co do miejsca wykonywania przez nich pracy. Dotyczy to zwłaszcza nauczycieli powyżej 60 lat, którzy są bardziej od swoich młodszych kolegów narażeni na zakażenie koronawirusem – mówi mec. Patoleta. Jak dodaje, szef placówki może wydać polecenie, że wszyscy mają przychodzić do pracy na dotychczasowych zasadach. Wtedy jednak musi się liczyć z tym, że będzie miał więcej niż zwykle zwolnień lekarskich.
– U nas to nauczyciele decydują, czy chcą pracować z domu, czy wolą przychodzić do pracy. Lekcje trwają po 30 minut, a pozostałe 15 minut przeznaczone jest na indywidualne konsultacje z uczniami – mówi Anna Sala, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego nr 1 w Suchej Beskidzkiej.
– W naszej szkole nauczyciele pracują przez 45 minut z uczniami, ale to nie znaczy, że zawsze tyle trwa nauka, bo nie chcemy, aby uczniowie i nauczyciele ciągle przebywali przed komputerem. I tak np. nauczyciel plastyki łączy się tylko na parę minut na początku lekcji, aby omówić zadanie, i kilka minut przed zakończeniem, aby sprawdzić wykonane przez uczniów prace – wyjaśnia Izabela Leśniewska.
Część dyrektorów decyduje się też na ograniczenie siatki godzin dla uczniów pracujących w trybie zdalnym – mniej jest lekcji wychowania fizycznego, plastyki i techniki. Nauczycieli tych przedmiotów można wykorzystać w inny sposób. – Z powodu braków kadrowych nauczycieli wf, którzy mają mniej zajęć na zdalnym nauczaniu, oddelegowuję do opieki w świetlicy, gdzie brakuje mi pracowników – potwierdza Izabela Leśniewska.
Pojawiają się też wątpliwości dotyczące zajęć na basenie. Dyrektorzy podchodzą do tego w różny sposób, często powstrzymują się i proszą o opinie organu prowadzącego. Zdarza się, że nieodległe od siebie placówki mają zupełnie inne praktyki w tym zakresie.

Chcą zabezpieczenia

Związkowcy coraz częściej też zwracają uwagę, że nauczycielom, podobnie jak przedstawicielom innych zawodów pracujących w specyficznych warunkach, należała się lepsza ochrona.
– Wysyłamy pismo do premiera w tej sprawie, wskazujemy mu, że nauczyciele klas I–III oraz przedszkoli są grupą specjalnego ryzyka i w razie kwarantanny lub zakażenia koronawirusem powinni mieć prawo do 100 proc. wynagrodzenia, a nie 80 proc., jak obecnie – tak samo jak np. funkcjonariusze lub lekarze – mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
DGP