Nowy minister poglądy ma wyraziste i dla wielu kontrowersyjne, a od szefa tak dużego resortu wymaga się więcej pracy merytorycznej, a mniej polityki. Dlatego, odwołując się do biblijnego cytatu, uważam, że po owocach go poznamy. Dlatego nie przekreślam tej nominacji i mam nadzieję, że nie będzie to kolejny minister, który tylko mówi o zastąpieniu Karty nauczyciela nowym aktem prawnym. A takimi obietnicami zasłynął Dariusz Piontkowski, ustępujący szef MEN. Był on zwolennikiem ewolucji –czytaj: niekończących się posiedzeń zespołów, hektolitrów wypitych kaw, wielu wariantów i dyskusji do końca kadencji. Nie udało mu się nawet doprowadzić do uchwalenia nowelizacji, która zmieniłaby kilka przepisów w zakresie postępowania dyscyplinarnego nauczycieli. Deklarował też, że na przełomie czerwca będzie projekt nowej ustawy o zawodzie nauczyciela. Na „szczęście” pojawiła się pandemia i dzięki tej wymówce można było bez tych zmian dojechać do końca kadencji. Zwłaszcza że w ostatnim roku przed wyborami nie przeprowadza się takichrewolucji.
Mam nadzieję, że nowy minister nie pójdzie tą drogą i nie będzie się sugerował opiniami obecnych wiceministrów, którzy też są hamulcowymi, chcącymi spokojnie siedzieć za ministerialnymi biurkami. A tu trzeba działać i to szybko, bo za chwilę samorządy nie będą mieć pieniędzy na pensje dla pracowników oświaty. Jeszcze przed dekadą żaden samorządowiec nie chciałby oddawać subwencji oświatowej, dzięki której mógł np. zaciągać większe zobowiązania. A dziś sytuacja się odwróciła i lokalni włodarze wolą, aby to rząd przejął wynagradzanie nauczycieli i płacił je bezpośrednio zbudżetu. Nie chcą jeszcze więcej niż zwykle dokładać do oświaty.
Przemysław Czarnek powiedział już, że nauczyciele będą mogli liczyć na kolejne podwyżki. To jednak czysty populizm i mam nadzieję, że ta wypowiedź była na potrzebę chwili i wygaszenia emocji. Zgadzam się, że nauczyciele powinni zarabiać więcej, ale tylko ci zaangażowani i najlepsi. Już dziś przecież wielu z nich pracuje na półtora etatu i całkiem nieźle zarabia. A to oznacza, że w ciągu tygodnia mają 27 lekcji po 45 minut, a nie 18 na gołym etacie. Trzeba więc skończyć z tymi dziwacznymi przywilejami z Karty nauczyciela, które chronią tylko słabych, a nie premiują zaangażowanych i dobrze wykształconych. Jeśli tym się zajmie nowy minister, to wróci etos nauczyciela i szacunek do tego zawodu, bo –na wzór krajów zachodnich –będą do niego trafiać tylko najlepsi znajlepszych, aci, którzy się do niego nie nadają, znajdą się za burtą. Igorąco będę dopingował, aby minister Czarnek udowodnił sceptykom, że głęboko się mylili.