Jeden ze znajomych dyrektorów liceum opowiadał mi, że niedawno zadzwoniono do niego z kuratorium. Tak, był w szkole (po co?) i, oczywiście, pani z kuratorium także była w pracy. W tym drugim przypadku również możemy spytać „po co?” – i byłoby to pytanie ze złośliwą intencją, bo kuratoria są w edukacji narodowej ogniwem zbędnym, a okazjonalnie szkodliwym.
Dziennik Gazeta Prawna
Zresztą posłuchajcie – rozmowa dotyczyła sprawdzania, czy szkoła poinformowała uczniów klas maturalnych… i tu padła litania pytań przygotowanych przez Urząd Chroniący Uczniów Przed Głupimi Szkołami.
Ponieważ od lat niepotrzebne nikomu kuratoria muszą się wykazać, produkują kolejne ankiety, raporty, instrukcje i ewaluacje, więc trudno spodziewać się, by zawiesiły aktywność nawet w przypadku plagi koronawirusa. Gdyby tak zrobiły, to okazałoby się, że nikt by braku kuratoriów nie zauważył.
Jednak w tym drobnym epizodzie czytelnie ukazuje się słabość całej konstrukcji ogromnych sektorów państwa polskiego. Idziemy w złą stronę. Nie, żeby tylko w edukacji, ale szkoda, że też w edukacji.
Można sobie wyobrazić, że np. administracja oświatowa, w trudnym położeniu, w którym znalazły się szkoły, ułatwia dyrektorom wymianę doświadczeń.
Pyta ich, jak sobie radzą np. z organizacją roku szkolnego. Bo jak to w Polsce bywa, kiedy zrobiło się groźnie, od razu ujawniły się pokłady oddolnej zaradności (nie tylko nauczycielskiej). Ujawniły się także problemy, do których nie mieliśmy jak się przygotować. Każdy, kto coś wymyślił, podobnie jak każdy, kto coś sknocił, stanowi teraz cenny kapitał.
Gdyby urzędnicy mieli w zwyczaju sięgać do tych zasobów i skutecznie ułatwiać korzystanie z doświadczeń innych, zrobiliby tak i teraz.
Niestety, mają inny zwyczaj – kontrolować, a najchętniej to, co papierkowe i nieistotne – więc kontrolują. Rezultat jest taki, że przedsiębiorczy i zaradni nauczyciele muszą nie tylko dawać sobie radę na polu prawdziwej bitwy, ale jeszcze karmić urzędniczego smoka.