Częściej niż kiedyś zamawiają korepetytorów. Wszystko po to, aby ich dzieci otrzymały dobre oceny, które będą podstawą do wystawienia końcowej noty na świadectwie.
Częściej niż kiedyś zamawiają korepetytorów. Wszystko po to, aby ich dzieci otrzymały dobre oceny, które będą podstawą do wystawienia końcowej noty na świadectwie.
/>
Nauczyciele od tygodnia mają obowiązek realizacji podstaw programowych, które są określone dla każdego typu szkół i przedszkoli. Materiał jest bardzo obszerny i wynika bezpośrednio z rozporządzeń MEN. Jego realizacją zajęli się rodzice i sami uczniowie, choć osoba, która może realizować podstawę programową, powinna mieć wyższe wykształcenie i odpowiednie przygotowanie pedagogiczne. W praktyce nowy materiał nie jest rzetelnie realizowany, bo nauczyciele wysyłają do swoich podopiecznych tematy do przerobienia z podręczników i ćwiczenia oraz proponują im obejrzenie filmików na YouTubie. To, czy uczeń faktycznie przyswoił materiał, chcą sprawdzać za pomocą zadań domowych, prezentacji i ćwiczeń. Nie biorą jednak pod uwagę, że te wszystkie potwierdzenia mogą być jedną wielką fikcją.
– Syn ma problemy z nauką programowania, a nauczyciel od informatyki dał mu login i hasło, oznajmiając, że będzie monitorował, jak idą jego postępy w nauce. Dane do wejścia na tę platformę przekazałem znajomemu informatykowi, który odciąża nas z tych zadań. Współpraca układa się wzorowo, bo dwa zadania mamy już zaliczone na piątki – mówi rodzic ucznia z podstawówki.
W innej szkole nauczycielka przyrody zdecydowała, że będzie sprawdzać wiedzę uczniów za pomocą przygotowanych przez nich prezentacji multimedialnych.
– Zapytałem ją, jak córka ma zrobić prezentację, skoro nie miała na ten temat zajęć z informatyki. Nawet nie słyszała takiego określenia. Nie wspomnę, że nawet nie mamy odpowiedniego programu. Odparła, że córka przecież może namalować prezentację na kartce. Zrobiliśmy ją wspólnie – mówi ojciec uczennicy z klasy IV.
Opiekunowie tłumaczą, że robią tak, bo często nie są w stanie wyjaśnić dziecku, jak prawidłowo powinno być rozwiązane zadanie. Nauczyciele są mało pomocni, bo albo są dostępni do godz. 16, albo nie chcą korzystać z wideokonferencji.
Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury w Forum Związków Zawodowych, przyznaje, że docierają do niego sygnały, że rodzice zlecają wykonanie zadań dzieci korepetytorom lub studentom.
– Takie działania niestety premiują niesamodzielność i są antywychowawcze. Nie wspomnę już o odpowiedziach do zadań, które można sobie ściągnąć z internetu za dodatkową opłatą – dodaje.
Nauczyciele zdają sobie sprawę z tej niedoskonałości obecnego systemu i wymagają od uczniów i rodziców dowodów na samodzielność wykonanej pracy.
– W jednej z zerówek wymyślono, że rodzice będą robić zdjęcia i filmiki, jak ich dzieci wykonują samodzielnie pracę domową, a następnie przesyłać je do nauczyciela. To jakiś totalny absurd – mówi Sławomir Wittkowicz.
Związkowcy podkreślają, że winę za taką sytuację ponoszą przede wszystkim osoby nadzorujące placówki oświatowe i kierujące nimi. Resort edukacji zmusza dyrektorów szkół, aby realizowali kolejne treści nauczania. Ci z kolei wymuszają na nauczycielach, aby się do tych wytycznych zastosowali. Kuratoria oświaty, które już nieformalnie zapowiadają kontrole realizacji przez nauczycieli podstaw programowych, jeszcze nakręcają tę spiralę strachu.
– Kuratorzy powinni nam w tych trudnych czasach pomagać i wspierać, a nie straszyć kontrolami. Niestety, na wsparcie nie mamy co liczyć. Musimy sami sobie radzić z realizacją materiału. Jeśli poprosimy o pomoc, to zaraz będziemy mieli dodatkową kontrolę, a w obecnej sytuacji nie jest nam ona potrzebna, tylko spokój – mówi Izabela Leśniewska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 23 w Radomiu.
Dwa rozporządzenia ministra edukacji narodowej z 20 marca 2020 r. w sprawie szczególnych rozwiązań w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty oraz zmieniające rozporządzenie w sprawie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19 (Dz.U. poz. 492 i 493) wprowadzają od 25 marca obowiązek realizowania zadań edukacyjnych z wykorzystaniem metod i technik kształcenia na odległość. Nie ma jednak choćby ogólnych przepisów, w jakim zakresie te podstawy programowe powinny być realizowane.
W efekcie wszystko pozostaje w rękach dyrektorów placówek oświatowych. A ci mają różne pomysły. Część z nich np. ogranicza tzw. siatkę godzin lekcyjnych. Uczniowie mają wtedy tylko dwie lub trzy lekcje dziennie, a nie jak przed pandemią pięć. W jednej ze szkół podstawowych w klasach 1–3 preferowane jest nauczanie blokowe, tj. zajęcia i aktywność skoncentrowana przez cały tydzień wokół jednego zagadnienia. W wielu w klasach ósmych nauczyciele skupieni są głównie na przedmiotach egzaminacyjnych, a pozostałe mają być realizowane po egzaminie. Wiele szkół wciąż jednak nie zmienia swoich dotychczasowych planów lekcji i nauczyciele praktycznie każdego przedmiotu zasypują uczniów obszernymi materiałami do opanowania.
– We wszystkich szkołach na czas pandemii plan lekcji powinien być okrojony do minimum. Nie pora teraz na zawalanie nauczycieli i uczniów pracą i nadmierną biurokracją – mówi Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Andrzej Antolak, członek Rady Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” Regionu Środkowo-Wschodniego, również przyznaje, że dokonywanie teraz zmian w podstawie programowej jest trudnym przedsięwzięciem i należy się skupić raczej na powtarzaniu materiału, a oceny wystawiać na koniec roku na podstawie tych semestralnych.
– Ja mam jeszcze inny problem z realizacją podstawy programowej. Pracuję jako nauczyciel w szkołach branżowych i tam praktycznie żaden uczeń nie kontaktuje się ze mną na odległość. Od formuły e-learningu raczej się odchodzi, bo jest ona przeznaczona raczej dla chętnych i wytrwałych. Obawiam się o tych uczniów, którzy mieli na półrocze oceny niedostateczne. Jeśli nauka w takiej formule będzie trwała do końca maja lub dłużej, nie wiem, czy będę mógł im pomóc – zaznacza Antolak.
– Dobry nauczyciel powinien uczniom już na wstępie wystawić wysokie noty i nie zważać na to, co mówi rządowa propaganda w kwestii obowiązku realizacji podstawy programowej – przekonuje Sławomir Wittkowicz.
Związkowcy przyznają, że wciąż jest szansa, że mimo przerwy nauczyciele zdążą wszystko z uczniami nadrobić, jeśli wrócą do szkoły po świętach.
– Na zrealizowanie podstawy programowej w ciągu roku wystarczy 30 do 32 tygodni, a pozostałe pięć można przeznaczyć na nadrabianie materiału – mówi Andrzej Antolak.
Robert Kamionowski, radca prawny, partner w Kancelarii Peter Nielsen & Partners Law Office
Pojawiają się ogromne zastrzeżenia dotyczące realizacji toku nauczania. Wprzypadku zdalnej nauki odchodzi się bowiem od wmiarę jednolitych wcałym kraju metod. Praktyczne realizowanie podstawy programowej stanie się zatem kwestią przypadku albo wypadkowej inwencji poszczególnych dyrektorów inauczycieli, technicznych możliwości przekazu ikontaktu oraz dyscypliny wszystkich stron. Czysta wolnoamerykanka. No inajważniejsze, realizacja programu edukacyjnego. Proces przechodzenia na nauczanie zdalne oraz przygotowanie do kształcenia w wybranych formach imetodach jest długi iżmudny. Należy się do niego przygotowywać latami, zbierać doświadczenia, opracowywać narzędzia iprogramy. A teraz, jednym ruchem zadekretowano coś, czego jeszcze nigdy wPolsce nie ćwiczono wtakiej skali i przede wszystkim wtakich szkołach. Jak więc bez jakiegokolwiek wcześniejszego przygotowania zapewnić możliwość przekazywania uczniom nowej wiedzy? Nie wiadomo.
I jeszcze jedna sprawa. MEN tworzy Zintegrowaną Platformę Edukacyjną (ZPE) obejmującą m.in. istniejącą platformę Epodreczniki.pl. ZPE ma zastąpić na pewien czas System Informacji Oświatowej, ito wstopniu nieznanym rozwiązaniom SIO. Mają się tam bowiem znaleźć dane wszystkich uczniów, łącznie zich adresami e-mailowymi, oraz bardzo szczegółowe dane nauczyciela. Wprawdzie mają być one przechowywane tylko do 31 grudnia 2020 r., ale kto zagwarantuje, że zostaną one na zawsze usunięte? Przecież ani w internecie, ani tym bardziej na rządowych serwerach nic nie ginie. Pojawia się wobec tego istotne, konstytucyjne wręcz pytanie, czemu ma służyć taki wcześniej niespotykany stopień inwigilacji. Tego MEN nie wyjaśnia. Nie określa też, kto ztej platformy będzie korzystał iw jakich celach. Bo przecież wyjaśnienie, że ma ona „umożliwiać wsparcie realizacji zadań przez te jednostki zwykorzystaniem metod itechnik kształcenia na odległość”, nie jest chyba rzeczywistym uzasadnieniem.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama