Kuratorzy oświaty zostali zalani lawiną wniosków w sprawie likwidacji lub przekształcenia szkół.
Tylko do końca lutego samorządy miały czas na podjęcie takich decyzji i poinformowanie o tym rodziców, uczniów i nauczycieli. Radni do końca ubiegłego tygodnia mogli podjąć tzw. uchwały intencyjne o zamiarze zamknięcia wytypowanych placówek. Aby jednak sfinalizować ten proces, trzeba uzyskać pozytywną opinię kuratora oświaty.
Decyzje o zamykaniu szkół są niepopularne, ale samorządy zmusza często do tego trudna sytuacja finansowa. Dlatego, nie chcąc narażać się mieszkańcom, władze samorządowe wolą je zachować – ale na innych zasadach. Bez procedury likwidacyjnej można bowiem takie placówki formalnie przekazać np. stowarzyszeniu rodziców lub mieszkańców.

Przekształcenia i likwidacje

Potwierdzają to dane, które wpływają do kuratoriów. Wynika z nich, że większość gmin próbuje w pierwszej kolejności przekształcać szkoły, a kuratorzy chętniej niż wcześniej godzą się na takie rozwiązanie. Na przykład w woj. podkarpackim na 51 wniosków o przekształcenie lub likwidację ponad 40 otrzymało pozytywną opinię organu nadzoru pedagogicznego. Z kolei w woj. pomorskim wpłynęło 19 wniosków o likwidację, drugie tyle placówek ma być przekształconych. Wnioski są w trakcie opiniowania, ale już widać, że w obu przypadkach opinie są głównie pozytywne. Niemal identycznie sytuacja wygląda w woj. kujawsko-pomorskim. Tam wydano już 20 opinii pozytywnych i tylko trzy negatywne. Kolejne 20 wniosków od samorządów czeka na rozpatrzenie. W Wielkopolsce na 61 wniosków 36 zostało już rozpatrzonych i tylko pięć otrzymało negatywną opinię. Na Śląsku spośród 71 pozytywnie zaopiniowano 20, a tylko dwa negatywne. Na Mazowszu wpłynęły aż 84 wnioski. I tu też zdecydowana większość z tych już rozpatrzonych otrzymała pozytywną decyzję.
Kuratoria uzasadniają swoje decyzje demografią. – Wpłynęło do nas 96 informacji o zamiarze przekształcenia lub likwidacji placówek prowadzonych przez jednostki samorządu terytorialnego. Do wczoraj wydaliśmy 63 opinie, w tym tylko dwie negatywne. Mała liczba uczniów albo ich brak w danym roczniku nie pozwalają na właściwą organizację zajęć w podstawówkach, a likwidowane szkoły ponadpodstawowe albo nie dokonały naboru, albo zakończyły kształcenie w latach poprzednich – wylicza Jolanta Misiak z lubelskiego kuratorium.
– Samorządy zdają sobie sprawę, że brak uczniów bez formalnej likwidacji szkoły prowadzi do tego, że nauczyciele i pozostali pracownicy przez kolejny rok otrzymują wynagrodzenie. Mieliśmy już takie przypadki – dodaje Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury w FZZ.
LIKWIDACJA LUB PRZEKAZANIE PLACÓWEK OŚWIATOWYCH / DGP

Przekazanie zamiast likwidacji

Jednak, mimo złagodzonego stanowiska ze strony organów nadzoru pedagogicznego, samorządy uważają, że przepisy wciąż są dla nich zbyt restrykcyjne. I zwracają uwagę m.in. na art. 9 ustawy z 14 grudnia 2016 r. – Prawo oświatowe (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 1148 ze zm.), zgodnie z którym można przekazać osobie prawnej lub fizycznej prowadzenie szkoły, ale tylko takiej, która liczy nie więcej niż 70 uczniów. Z punktu widzenia rodziców i uczniów takie placówki niczym się nie różnią od tych samorządowych. Jednak nauczyciele są w nich zatrudniani na podstawie umowy o pracę, najczęściej w większym wymiarze niż 18 godzin tygodniowo.
Przy okazji wprowadzania prawa oświatowego w miejsce ustawy o systemie oświaty nie zdecydowano się na zwiększenie limitu uczniów w tego typu szkołach. Choć wskutek reformy powstały ośmioletnie szkoły podstawowe – w miejsce sześcioletnich. A większa liczba klas to automatycznie większa liczba uczniów.
– Tak naprawdę teraz już nie ma szkół podstawowych, które liczą do 70 uczniów. W efekcie ten przepis jest martwy. Dlatego chcemy, aby resort edukacji zwiększył limit do 100 lub nawet 120 uczniów i pozwolił nam przekazywać takie placówki stowarzyszeniom, a może też z mocy prawa likwidować – mówi Krzysztof Iwaniuk, wójt gminy Terespol i przewodniczący Zarząd Związku Gmin Wiejskich RP. Jak dodaje, niemal każda gmina boryka się obecnie z takim problemem – subwencja na ucznia w małej wiejskiej szkole wynosi ok. 9 tys. zł, a w praktyce koszty nauczania w niej są nawet dwukrotnie wyższe.
– Domagamy się także powrotu do tzw. gminnych szkół zbiorczych. Wtedy mamy jednego dyrektora szkoły i jednego zastępcę na pięć lub więcej małych placówek. Dzięki temu nauczyciel nie zawiera pięciu umów i zamiast pięciu pracodawców ma tylko jednego – podkreśla.
Samorządowcy chcą ten temat poruszyć na najbliższym spotkaniu zespołu ds. statusu zawodowego pracowników oświaty. W tym miesiącu resort edukacji chce rozmawiać ze związkowcami i przedstawicielami korporacji samorządowych na temat zmian w zakresie finansowania zadań oświatowych. Zdania w tej sprawie są jednak podzielone.
– Małe szkoły, liczące ok. 100 uczniów, stanowią ok. jednej trzeciej. Jeśli przepisy zostałyby rozluźnione, to ok. 10 tys. placówek zostałoby zlikwidowanych, a one są optymalne. Skoro samorządowcom trudno utrzymać te szkoły, niech odpowiedzą, co zrobili z 23 mld zł dodatkowych odpisów z podatków i 9 mld zł zwiększonej subwencji – mówi Anna Zalewska, była minister edukacji narodowej.
I przypomina, że miała już gotowy projekt, który zakładał, że subwencja w pierwszej kolejności trafia na oddziały, a później na ucznia (system mieszany). – A to oznaczałoby, że tworzenie licznych klas nie byłoby po prostu opłacalne. Zyskałyby na tym małe wiejskie szkoły, które i tak dodatkowo otrzymały 11 proc. wyższą subwencję niż w poprzednich latach – przekonuje była minister.
Związkowcy również nie chcą zbytniego złagodzenia przepisów w tym zakresie.
– Szkoła, która liczy np. 80 uczniów, może świetnie funkcjonować. Nie przemawia do nas argument, że z mocy prawa należałoby likwidować lub przekształcać takie placówki – mówi Sławomir Wittkowicz. – Z pewnością trzeba zastanowić się nad zmianami finansowania oświaty i oszacowaniem rzeczywistych kosztów. Nie można jednak z automatu pozbywać się małych szkół, które dla wielu miejscowości są jedynym ośrodkiem kultury – dodaje.