Chcemy przekonać społeczeństwo, że edukacja, dobra edukacja, musi kosztować i nie można na niej oszczędzać, bo to inwestycja w przyszłość. Chcemy się spotkać z przedstawicielami wszystkich klubów parlamentarnych i rozmawiać o tym – powiedział PAP prezes ZNP Sławomir Broniarz.

PAP: W czwartek rozpoczyna się 42. Krajowy Zjazd Delegatów Związku Nauczycielstwa Polskiego. Zjazd to szczególny czas, z jednej strony podsumowania ostatnich lat, z drugiej nakreślenia perspektywy na kolejne lata. Jakby pan podsumował ostatnie pięć lat od poprzedniego zjazdu?

Sławomir Broniarz: Sytuacja była bardzo trudna, skomplikowana i niesłychanie nasycona emocjami. Były one porównywalne z tymi, które towarzyszyły reformie edukacji ministra Mirosława Handkego. To, co się działo z polską edukacją za rządów w MEN pani minister Anny Zalewskiej i teraz za pana ministra Dariusza Piontkowskiego, pokazuje, że jeżeli jako społeczeństwo nie uznamy, że edukacja jest naprawdę jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą, dziedziną życia społecznego, najważniejszym obszarem polityki społecznej, to nie będziemy mogli przenieść edukacji na jeszcze wyższy poziom, nie będziemy mogli spełniać aspiracji zdecydowanej większości uczniów, studentów.

Minione pięć lat, to było pięć lat walki o edukację, walki o to, by pokazać, że cele polityczne nie mogą być ważniejsze od istoty edukacji, od jakości kształcenia, od sytuacji materialnej nauczycieli, od tego wszystkiego, co wiąże się z ogólną oceną funkcjonowania polskiej szkoły. Reforma Zalewskiej była podyktowana względami politycznymi, nie była oparta na rzetelnej ocenie funkcjonowania edukacji. Nie zrobiono jej. Potrzebę reformy tłumaczono głosem ludu, którego większość chciała rzekomo likwidacji gimnazjów. Warto było zapytać społeczeństwo, czy rzeczywiście ma negatywne odczucia wobec gimnazjów i czy chce ich likwidacji. Tego też nie zrobiono.

Zebranie przez nas miliona podpisów osób protestujących przeciwko reformie pokazuje, że po pierwsze znakomita część rodziców podzielała nasze argumenty przeciwko likwidacji gimnazjów, po drugie udało nam się dotrzeć z argumentami do osób, które nie są członkami związku, a nawet czasami związek postrzegają w sposób negatywny, ale potrafiliśmy je przekonać.

Najważniejszym wydarzeniem tych minionych pięciu lat był dla nas strajk w kwietniu tego roku, który był kumulacją tego wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej.

PAP: Nie przyniósł on zamierzonego skutku, postulaty związku nie zostały spełnione.

S.B.: Strajk pokazał, że w Polsce nie ma rzeczywistego dialogu społecznego. Nie ma kultury dialogu, nie tylko rozumianego jako chęć osiągnięcia jakiegoś kompromisu przez strony, ale nie ma też chęci wysłuchania i zrozumienia drugiej strony, jej sytuacji, podejścia z szacunkiem do argumentacji strony przeciwnej. Strajk pokazał, jak rządzący traktują swoich partnerów. Nas potraktowano jak wrogów, fragment totalnej opozycji, choć jak diabeł święconej wody staraliśmy się uniknąć jakichkolwiek konotacji politycznych. Rząd nie próbował nas zrozumieć, nie podjął próby rzeczywistych negocjacji i wyjścia naprzeciw choćby części oczekiwań środowiska.

Strajk pokazał też, że potrafimy – wtedy, kiedy mówimy o sprawach ważnych – wyjść z kręgu związkowego, zyskać zaufanie sporej części środowiska, nie tylko osób zrzeszonych w ZNP. Pokazał, że nauczyciele potrafią się zjednoczyć, zorganizować i przeciwstawić; że środowisko mówi jednym głosem w fundamentalnych sprawach i potrafi zawalczyć o lepszą szkołę. Ale także, że nauczyciele nie są grupą zawodową, która jest przez wszystkich lubiana. Dlaczego tak się dzieje? Może wpływ miały u części osób negatywne resentymenty szkolne, bo nie zawsze i nie wszyscy mają miłe wspomnienia ze szkoły. Mimo bardzo wielu sympatycznych, przyjaznych gestów, pełnych aprobaty dla tego, co robiliśmy, wylał się też na nas hejt. Nauczyciele do dziś to wspominają jako traumatyczne doświadczenie.

Część rodziców odebrała strajk jak próbę skoku na kasę. Nic bardziej błędnego. Strajk był z powodów ekonomicznych, bo inny formalnie być nie mógł, czyli dotyczył obrony prawa do miejsca pracy i płacy, w rzeczywistości był to strajk o lepszą szkołę, o lepszą edukację, o to, co potem zostało przez ZNP opisane w programie "Szkoła na szóstkę", bo chcemy, by szkoła, by edukacja w Polsce była lepsza.

To, że przy zmasowanej nagonce na strajkujących nauczycieli ze strony wielu polityków od najwyższego do najniższego szczebla i części opinii publicznej udało się nam przez trzy tygodnie poruszyć społeczeństwo i zainteresować go tematem edukacji, problemami, z którymi na co dzień borykają się nauczyciele, to zasługa tych 600 tysięcy osób, które wzięły udział w strajku. Chcę też jasno powiedzieć, że to, że teraz nie udało nam się osiągnąć najważniejszych celów nie oznacza, że z nich rezygnujemy. Szukamy innych sposobów na ich realizację. Dlatego wychodzimy z inicjatywą obywatelską, by powiązać wysokość wynagrodzeń nauczycieli z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce.

Natomiast, odpowiadając tym ze strajkujących, którzy czują się rozczarowani, mogę powiedzieć, że decyzja o zawieszeniu strajku, którą podjęło prezydium zarządu głównego, była jedyną możliwą decyzją w tamtej chwili i w tamtej konkretnej sytuacji. Była wypracowana przez trzy dni. Była niezwykle trudna, podejmowana w bardzo dramatycznych okolicznościach ekspresowych zmian w prawie, które naruszały fundamenty systemu edukacji. Bo przypomnijmy, że klasyfikować mieli nie nauczyciele tylko wójtowie.

PAP: Czy coś pozytywnego wydarzyło się przez te pięć lat?

S.B.: W sekwencji tych wszystkich zdarzeń, które miały miejsce, widać ogromną oddolną chęć naprawy systemu edukacji, wynikającą z indywidualnych, osobistych przekonań nauczycieli, że szkoła to nie tylko ich miejsce pracy, ale coś więcej, że chcą w niej pracować mimo złych warunków pracy i płacy, że szanują ją i dlatego walczą i będę walczyć o to, by była lepsza, by było wszystkim lepiej: uczniom i nauczycielom. A póki walczymy wspólnie, to nie przegraliśmy.

PAP: Jak ta dalsza walka ma wyglądać?

S.B.: Po pierwsze musimy trzymać się razem, tak jak śpiewamy w hymnie związku: +bo w jedności siła jest+. Jeśli będziemy iść razem i szukać kolejnych sojuszników, którzy tak jak my uważają, że polska szkoła zasługuje na więcej, że polscy uczniowie zasługują na bardzo dobrą oświatę, to jesteśmy w stanie wiele osiągnąć. Już teraz mamy edukację na bardzo wysokim poziomie – mam nadzieję, że grudniowe wyniki badania PISA to potwierdzą – co jest zasługą tych, którzy są solą edukacji, czyli uczniów i nauczycieli. Jeśli chcemy jeszcze lepszej oświaty, to musimy mieć świadomość, że dzięki szkole poddanej rygorom politycznym, to się nie stanie. Szkoła musi być autonomiczna, nie tylko w sensie formalno-organizacyjnym. Poczucie autonomii musi być w głowach nauczycieli. Chcemy tworzyć nie tylko dobrą szkołę, ale też przyjazną dla dziecka, bo to jest piętą achillesową naszego systemu, nie zawsze dziecko czuje się w szkole dobrze.

Chcemy, by w szkole pracowali nauczyciele, którzy mają czas dla uczniów i są otwarci na ich potrzeby, by mieli czas na pogłębienie kontaktu z uczniem. Chcemy, by oni byli wolni od trosk materialnych i z pracy czerpali satysfakcję, nie tylko moralną. Chcemy, by nie musieli realizować wszystkich, nie zawsze potrzebnych, kolejnych i kolejnych biurokratycznych zarządzeń ministra edukacji czy Sejmu. Czyli chcemy, żeby szkoła była taką, o jakiej marzy każdy z nas dla swojego dziecka, wnuka czy dla siebie, jako miejscu pracy. O takiej szkole chciałbym mówić na zjeździe.

Na razie z badań międzynarodowych i statystyk wynika, że polska edukacja należy do najlepszych, a jednocześnie najtańszych, jeśli chodzi o wynagrodzenia nauczycieli w Europie. Chcielibyśmy nadal cieszyć się wynikami naszych uczniów, ale nie chcemy okupować ostatnich miejsc w Europie z punktu widzenia poziomu wynagrodzenia. Utrzymujące się niskie wynagrodzenie niesie konsekwencje, nauczyciele odchodzą z zawodu. Jeszcze kilka lat temu niewyobrażalne było, że może w szkołach i przedszkolach brakować nauczycieli, a bardzo duża grupa nauczycieli będzie pracować na półtora etatu, by zajęcia odbywały się normalnie.

PAP: Co należy w takim razie robić?

S.B.: Trzeba przekonać społeczeństwo, że warto inwestować w edukację. Pokazać, że edukacja to nie tylko koszt, ale przede wszystkim inwestycja w przyszłość, że – przepraszam za wyświechtane powiedzenie – jest kołem zamachowym gospodarki. Musimy pokazać, jak ważna jest edukacja dla polityki społecznej, że dobra edukacja chroni przed negatywnymi zjawiskami społecznymi, ksenofobią, rasizmem, a zasady, według których działa demokracja powinny być przekazywane dzieciom już od przedszkola. Aby edukacja, szkoła dobrze pełniły te wszystkie role, których oczekujemy, powinniśmy powszechnie zdawać sobie sprawę, że wszystko to, co jest ważne, dobre dla dziecka, kosztuje, a na edukacji nie można oszczędzać.

Chcemy o tym wszystkim rozmawiać z posłami i senatorami. Nowa kadencja władz związku zbiega się z nową kadencją parlamentu, dlatego chcemy w najbliższym czasie spotkać się ze wszystkimi klubami parlamentarnymi bez względu na ich stosunek do ZNP. Będziemy zabiegać o takie spotkania.

Chcemy z każdym z klubów rozmawiać o tym, co jest istotne z punktu widzenia edukacji. Chcemy także wykorzystać fakt, że do Sejmu trafiła bardzo duża grupa młodych, dobrze wykształconych, dobrze przygotowanych, a także otwartych na dialog posłanek i posłów. Patrząc na skład nowego parlamentu, widzimy, że dostało się do niego dużo młodych ludzi, którzy dali się już poznać jako otwarci na sprawy społeczne, w tym na problemy, z jakimi boryka się polska edukacja. Chcemy z nimi współpracować. Cieszymy się też, że w Sejmie są osoby, które w poprzednich latach wykazywały duże zrozumienie dla potrzeb edukacji.

Mamy nadzieję, że uda nam się wspólnie stworzyć warunki do tego, by uczniowie mieli coraz lepszą edukację, a nauczyciele coraz lepsze warunki pracy i płacy. Przy dobrej woli ze strony posłów i senatorów jesteśmy w stanie wiele dobrego zrobić dla oświaty.