We wtorkowym exposé premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że w przyszłym roku szkolnym nauczyciele znów będą mogli liczyć na podwyżki. Ma też zostać utworzony fundusz dla szkół w wysokości 2 mld zł. W ciągu najbliższych czterech lat zostanie przeprowadzona ich modernizacja, celem jest co najmniej tysiąc samowystarczalnych energetycznie, ekologicznych placówek.
Premier nawet jednym zdaniem nie zaznaczył jednak, że jego rząd zreformuje system wynagradzania nauczycieli. A samorządy, które wcześniej nie chciały rezygnować z subwencji (bo te środki wpływają na wysokość gminnego budżetu i zaciąganych ewentualnie kredytów) – teraz nalegają, aby to rząd przejął na swoje barki finansowanie wynagrodzeń nauczycieli. Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej, nie przekreśla takiego rozwiązania, ale zaznacza, że nie wszystkie samorządy są nim zainteresowane.
Sprawy nie chce odpuścić oświatowa Solidarność, która jako jedyny związek nie wzięła udziału w strajku generalnym i zawarła z rządem porozumienie. Wynikało z niego, że strona rządowa będzie intensywnie pracować nad tym, aby zreformować płace w oświacie. Z tego zapisu jednak się nie wywiązała i prac nad reformą płacową nauczycieli zaniechano.
Jeden związek proponuje...
Solidarność ma już gotowe rozwiązanie i podkreśla, że zostało ono wstępnie zaakceptowane przez Annę Zalewską, byłą szefową MEN. Proponuje, by płace nauczycieli były powiązane z przeciętnym wynagrodzeniem w gospodarce narodowej podawanym co roku w lutym przez GUS za poprzedni rok.
W efekcie o podwyżkach nie decydowaliby politycy, ale wzrost średniej krajowej. Nauczyciel stażysta miałby wtedy zarabiać 70 proc. przeciętnego wynagrodzenia (dla nauczyciela magistra z przygotowaniem pedagogicznym wynosi obecnie 2782 zł brutto). Po wprowadzeniu tego mechanizmu płaca minimalna dla tej grupy nauczycieli wynosiłaby ponad 3,2 tys. zł. Nauczyciel kontraktowy mógłby liczyć na co najmniej 85 proc. średniej krajowej, mianowany na 100 proc., a dyplomowany na 115 proc.
Solidarność za wprowadzenie takiego mechanizmu byłaby gotowa pójść na ustępstwa i zrezygnować z obowiązku zapewniania przez samorządy średniej płacy na poszczególnych stopniach awansu, o których mowa w art. 30 Karty nauczyciela. Przy tej okazji zniesiono by też jednorazowy dodatek uzupełniający (czternastkę).
...inny dorzuca swoje
Pomysł podchwycił Związek Nauczycielstwa Polskiego (ZNP), który wcześniej sprzeciwiał się likwidacji u nauczycieli obowiązku zapewniania średniej płacy, a tym samym wypłacania czternastki.
ZNP ma dwie propozycje, które przerodzą się w obywatelski projekt, który ma trafić do Sejmu. Podpisy pod nim będą zbierać działacze i nauczyciele. Związek rozważa powiązanie pensji nauczycieli z wysokością przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. Płaca zasadnicza nauczyciela dyplomowanego wynosiłaby tyle co średnia krajowa, a wynagrodzenia na niższych szczeblach awansu byłyby ustalane procentowo. Drugim rozwiązaniem jest połączenie pensji nauczycieli z płacą minimalną (np. dla nauczyciela dyplomowanego mogłaby ona wynosić 2 x 2600 zł od 2020 r.).
– Premier podczas exposé wypowiadał się o oświacie ogólnikowo. Zrobił tak, aby później nikt go nie mógł rozliczyć z zapowiedzianych obietnic. Obawiam się, że ta ekipa nie chce dążyć do tego, aby nauczyciele zaczęli godnie zarabiać – mówi Sławomir Broniarz, prezes ZNP.
A zmian wciąż brak
Dariusz Piontkowski przed wyborami parlamentarnymi w rozmowie z DGP zaznaczał, że do wprowadzenia takiego rozwiązania musi być zgoda wszystkich partnerów społecznych, w tym samorządowców. Zwracał uwagę, że jeśli przeciętne wynagrodzenie spadłoby (np. wskutek kryzysu), pensje nauczycieli musiałyby zmaleć.
Samorządy podkreślają, że wprowadzenie takiego automatyzmu musiałoby się wiązać z dodatkowymi nakładami na oświatę.
– Trzeba popatrzeć, ile nauczyciele zarabiają na Zachodzie, i zaproponować naszym pedagogom taką samą kwotę w złotówkach – mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący branży nauki, oświaty i kultury w Forum Związków Zawodowych.
Dodaje, że nie są ważne wskaźniki i ich wielokrotność. Najważniejsze jest to, czy rząd zapewni pieniądze na zmianę sytemu wynagrodzeń nauczycieli. Tymczasem premier nie ma pieniędzy i dlatego do wyborów prezydenckich należy się co najwyższej spodziewać prac kolejnych zespołów roboczych przy MEN.
– Z przemówienia premiera jasno wynika, że rząd wycofał się z porozumienia z łamistrajkami, czyli z Solidarnością – podsumowuje Wittkowicz.