Część z nich, wbrew temu, co usiłowano wmówić opinii publicznej, nie zrobiła z uczniów zakładników swoich żądań płacowych. Więcej – strajkujący (ale także ci, którzy do protestu nie przystąpili, choć go poparli), podejmując decyzję o uczestniczeniu w egzaminach, liczyli się z tym, że osłabiają swoją pozycję negocjacyjną w sporze z rządem. Za swoje odpowiedzialne zachowanie część została wyzwana od „łamistrajków”. Innych – tak jak w Sosnowcu – za to, że zgłosili się do pracy w zespole nadzorującym przebieg egzaminu gimnazjalnego strajkujący koledzy przywitali w szpalerze ubrani na czarno.
Przed nauczycielami jeszcze jeden egzamin z odpowiedzialności – matury. Szef Związku Nauczycielstwa Polskiego podkreślał wczoraj, że klasyfikacja uczniów, jak i samo przeprowadzenie egzaminów są poważnie zagrożone. Rodzice maturzystów liczą, że to czysta retoryka związkowa i takie wypowiedzi wpisują się w strategię negocjacyjną. Z informacji, które docierają do redakcji, wynika bowiem, że część liceów zorganizuje posiedzenia rad pedagogicznych na czas ( ale wszystko wskazuje na to, że stanie się to po Świętach Wielkiejnocy – we wtorek albo środę). To w tej chwili kluczowa kwestia, bo to rady decydują o tym, który uczeń może przystąpić do egzaminu dojrzałości. Jeżeli to się nie uda, to rząd znów będzie dokonywał ekwilibrystyki legislacyjnej i zaproponuje rozwiązania, na których co najwyżej skorzystają mierni uczniowie klas maturalnych.
W czwartek rząd i związki wznawiają rozmowy. Czy na stole negocjacyjnym pojawią się nowe propozycje? ZNP i FZZ właśnie na to liczą. Rząd zaś przekonuje, że powinny one podpisać porozumienie, które wcześniej zaakceptowała Solidarność. Jedno i drugie wydaje się mało prawdopodobne. Rodzicom i maturzystom nie pozostaje nic innego, jak liczyć na dobrą wolę… nauczycieli. Paradoksalnie tylko oni mogą uratować egzamin dojrzałości.