Chcemy stworzyć studentom możliwość korzystania w większym niż dotychczas stopniu z oferty uniwersytetu, a nie tylko z oferty ich wydziału. Zależy nam również, aby pracownicy naukowi prowadzili zajęcia w różnych jednostkach - mówi w wywiadzie dla DGP prof. Marcin Pałys, rektor Uniwersytetu Warszawskiego.
Reforma szkolnictwa wyższego weszła w życie dwa miesiące temu, a Uniwersytet Warszawski już ustalił sposób powołania pierwszej rady uczelni i prowadzi zaawansowane prace nad statutem. Pod względem tempa prac bijecie wszystkie uczelnie na głowę. Skąd ten pośpiech?
Nowa ustawa o szkolnictwie wyższym i nauce nakłada sztywne ramy czasowe na wprowadzenie w życie konkretnych zmian. Potrzebne jest więc sprawne i szybkie działanie. Rada uczelni powinna zostać powołana do końca czerwca 2019 r., więc już teraz musimy rozpocząć poszukiwania jej przyszłych członków. Z kolei praca nad statutem to wielomiesięczny proces, który też musi się zakończyć najpóźniej przed wakacjami. Czasu nie jest zatem tak dużo.
Pojawiają się już głosy krytyczne dotyczące przedstawionych w statucie propozycji. Mam na myśli niedawno podjętą uchwałę Rady Wydziału Prawa i Administracji UW. Dotarło do pana to pismo?
Podobne uchwały podjęły też dwa inne wydziały. Analizujemy te dokumenty, a także wszystkie inne uwagi i propozycje.
Podziela pan zastrzeżenia zawarte w tych uchwałach?
Mogę powiedzieć, że rozumiem obawy, ponieważ zmiany dotyczą jednocześnie wielu aspektów działania uczelni. Staramy się jako zespół rektorski odpowiadać na wątpliwości i na ich podstawie proponować coraz lepsze koncepcje.
Wyszliśmy z założenia, że to, co działa dobrze na uniwersytecie, powinno funkcjonować na obecnych zasadach. Jednocześnie chcemy wprowadzić zmiany w obszarach, które działają gorzej lub w ramach których nie wykorzystujemy swojego potencjału.
Pojawia się zarzut dotyczący chęci centralizacji władzy w rękach rektora.
Ustawa zwiększyła zakres kompetencji, ale i odpowiedzialności rektorów. Prowadzenie studiów staje się np. kompetencją uczelni jako całości, a nie poszczególnych wydziałów. Musimy więc skoordynować kształcenie w skali ogólnouczelnianej. Ale to nie to samo co centralizacja.
Są też obawy o likwidację wydziałów na UW. Czy rzeczywiście są takie plany?
Nie proponujemy likwidacji wydziałów. Ale nowe przepisy sprawią, że funkcja wydziałów i ich rola trochę się zmienią. Chociażby ze względu na to, że ich rady nie będą nadawały stopni doktorskich. Chcemy, aby wydziały były przede wszystkim środowiskami naukowymi, w których prowadzone są badania i w których współpracują badacze z danej dyscypliny oraz naukowcy z innych dziedzin.
Na uniwersytecie oprócz wydziałów funkcjonuje jeszcze kilkanaście innych dużych jednostek organizacyjnych, których rola też się będzie zmieniała w związku z nowymi przepisami.
W jakim kierunku?
Tak jak już wspomniałem, kształcenie na uniwersytecie ma być prowadzone w ramach całej uczelni, w konsekwencji potrzebne są ogólnouniwersyteckie polityki dotyczące np. zasad rekrutacji czy kwestii związanych ze standardami studiowania. Po wejściu w życie nowych przepisów nie tylko wydziały, lecz także np. centra badawcze, będą mogły się angażować w prowadzenie zajęć dydaktycznych czy opiekę nad doktorantami.
Chcemy UW bardziej otworzyć wewnętrznie. Jeżeli chodzi o studentów, planujemy umożliwić im korzystanie w większym niż dotychczas stopniu z oferty uniwersytetu, a nie tylko wydziału, do którego przypisany jest kierunek studiów. Zależy nam również, aby pracownicy naukowi mogli angażować się w prowadzenie zajęć nie tylko na swoim wydziale, ale też na innych. Niektóre działania, takie jak np. wprowadzanie nowych technik dydaktycznych, kształcenie bardziej zorientowane na rozwiązywanie problemów, to zadania, które wymagają dużego nakładu pracy i w skali ogólnouczelnianej jest je łatwiej sfinansować i zorganizować.
Do tej pory wydziały cieszyły się sporą niezależnością. Może stąd te obawy.
One pojawiają się przy okazji każdej zmiany. Nie mam natomiast wątpliwości, że wszystkie jednostki uniwersytetu powinny działać razem jako uczelnia i realizować wspólną strategię.
Pojawiają się zarzuty, że jesteście w dążeniu do zmian zbyt nowocześni i zupełnie pomijacie tradycję uniwersytetu.
Nie chcemy zmieniać tego, co robimy, tylko jak to robimy. Musimy mieć np. nową ofertę dla kandydatów na studia, którzy przychodzą z innymi umiejętnościami i podejściem niż kilkanaście lat temu. Dążenie do podnoszenia jakości kształcenia i badań jest elementem naszej tradycji.
Czy jako rektor chce pan zmonopolizować proces wyboru członków rady uczelni? Takie opinie się pojawiają.
Senat UW podjął uchwałę, z której jasno wynika, że uprawnieni do zgłaszania kandydatur do rady uczelni są wyłącznie członkowie senatu. Spośród nich komitet nominacyjny zaproponuje osoby, które uważa za najlepsze. Na samym końcu to senat podejmie decyzję o powołaniu członków rady. Nie widzę tu zagrożenia, o którym pani mówi.
Pan jako rektor ten komitet powołuje.
W składzie komitetu znajdą się osoby z różnych grup naszej społeczności, zarówno pracowników, jak i studentów. Będą wykonywać zadanie zlecone przez senat, który ma ostateczny głos w sprawie składu rady.
Mnie i wszystkim innym zaangażowanym w ten proces zależy na powołaniu do rady kompetentnych osób o szerokich horyzontach.
Jacy kandydaci będą mieli największe szanse?
To powinny być osoby, które bardzo dobrze się orientują, jak funkcjonują nauka i szkolnictwo wyższe. Rada nie będzie zarządzać uczelnią, tylko ma pomóc w opracowywaniu strategii jej rozwoju. Z racji tego, że uniwersytet ma ambicje międzynarodowe, chcielibyśmy, aby w składzie tego organu znalazły się osoby, które mają doświadczenie międzynarodowe. Mogą to być np. byli rektorzy uniwersytetów europejskich, byli członkowie Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (European Research Council), która przyznaje prestiżowe granty, czy też byli członkowie rad innowacyjności działających w strukturach europejskich. Myślimy też o absolwentach uniwersytetu, którzy odnieśli sukces zawodowy albo znani są z działalności społecznej.
Wyobrażałam sobie raczej, że w radach będą zasiadać ludzie ze środowiska biznesu.
Jeżeli takie osoby zostaną zgłoszone, to senat będzie rozważał ich kandydatury. Natomiast warto, aby miały one świadomość, że uczelnia to nie jest przedsiębiorstwo. Dlatego dopuszczam ich uczestnictwo w radzie, ale według mnie osoby z biznesu nie powinny stanowić większości.
Najwięcej obaw, jeszcze przed wejściem w życie ustawy, dotyczyło przepisów przejściowych związanych z kwestiami pracowniczymi. Macie państwo trudności w tym zakresie?
W ustawie niektóre przepisy nie są wystarczająco precyzyjne i to wywołuje kłopoty interpretacyjne.
Jakie to kwestie?
Na przykład regulacje mówiące o tym, że umowy o pracę mają zostać dostosowane do nowych przepisów do 2020 r. W związku z tym, że kwestie dotyczące stanowisk i warunków zatrudnienia bardzo się zmieniły, powstał problem, jak to zgrać ze zmianami w statucie. Może bowiem dochodzić do odmiennego traktowania osób ze względu na moment ich zatrudnienia na uniwersytecie. Sporym utrudnieniem jest też to, że nowa ustawa przewiduje bardzo niewiele instrumentów kształtowania polityki kadrowej. Przykładowo uczelnia nie może stawiać żadnych wymagań jakościowych dotyczących tego, kto powinien być zatrudniony na stanowisku profesora. Jeżeli dana osoba już taki tytuł otrzymała – a przypomnę, że procedura nadawania tytułu odbywa się poza uczelnią – automatycznie musi zostać na uczelni przeniesiona na stanowisko profesora. Nawet jeżeli takiego stanowiska nie ma lub nie było planowane. Przepis ten zmniejsza autonomię uczelni w kształtowaniu polityki kadrowej.
Druga kwestia to całkowita rezygnacja z zatrudniania nauczycieli akademickich w drodze mianowania. W mojej ocenie mianowanie, zachowując generalne zasady kodeksu pracy, lepiej niż zwykła umowa o pracę uwzględniało specyfikę relacji wykładowca – uczelnia. Na przykład precyzyjnie określało zasady przechodzenia na emeryturę, jednolite dla kobiet i mężczyzn.
Czy oprócz kwestii pracowniczych mają państwo inne problemy z wdrażaniem nowych przepisów?
Sporo problemów interpretacyjnych pojawia się przy stosowaniu przepisów przejściowych dotyczących stopni i tytułów.
Przepisy związane ze studiowaniem też są kłopotliwe. Przykładowo teraz mamy ustalać warunki rekrutacji np. olimpijczyków, które będą obowiązywać przez najbliższe trzy lata, a nie mamy przedyskutowanych wszystkich zagadnień związanych z kierunkami studiów. Problemem jest też np. to, że nie można już rekrutować na poszczególne specjalności na kierunkach, tylko na całe kierunki. To oznacza, że niektóre kierunki trzeba teraz w pośpiechu dzielić i prowadzić na nie oddzielny nabór. Czasowe zgranie tych wszystkich zagadnień jest trudne. Niektóre terminy zawarte w ustawie są nierealistyczne.
Nasze obawy budzą też niektóre kwestie dotyczące finansowania. Subwencja będzie wpływać do uczelni jednym strumieniem, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Ale niestety trzeba będzie oddzielnie raportować wydatki związane z kształceniem i prowadzeniem badań naukowych. Od strony sprawozdawczej wydatki muszą więc być podzielone na dwa strumienie finansowania. A to zawsze jest kłopotliwe, kiedy osoby pracujące na uniwersytecie są zaangażowane w jedne i w drugie działania. Jak zdecydować, czy światło w laboratorium pali się przez trzy godziny ze względu na działalność dydaktyczną i pięć ze względu na prace badawcze, czy może na odwrót?